Wyjdę za mąż, już dojrzałam

Czasem warto poczekać. Nawet długo. Czekały - na wielkie uczucie, na kogoś, przy kim znikną ich lęki, na to aż będą gotowe zmienić swoje życie. Miłość przyszła przed czterdziestką. To wtedy kobieta wie, czego chce, twierdzą Ania, Kasia i Beata.

Lata samotności po to, by wreszcie być razem
Lata samotności po to, by wreszcie być razemThetaXstock

Katarzyna, kurator, pracownik socjalny: - Przed ślubem wyjęłam suknię z czarnego worka na śmieci. Czekała w nim dwa lata. Byłam singielką, kiedy dostałam ją od zaprzyjaźnionej wróżki. Poszłam zapytać o pracę, a ona przepowiedziała miłość. Nie uwierzyłam. Wtedy dała mi swoją suknię kupioną w Paryżu. Wzięłam, ale długo się wahałam, czy nie sprzedać jej na Allegro.

Beata, radca prawny: - Ślub za kilka miesięcy. Nie wiem, w co się ubiorę. Dla mnie liczy się coś innego: decyzja, że chcę mieć rodzinę. Jestem z pokolenia yuppie, wszystko poświęcaliśmy pracy, żyliśmy samodzielnie. Mogłabym w ogóle nie wychodzić za mąż. Ale kiedy mój partner się oświadczył, nie znalazłam powodu, żeby odmówić. Przyznaję, trochę mnie zdziwiło, kiedy się zgodziłam. Ale przecież kocham. Pierwszy raz w życiu...

Będąc młodą lekarką

Anna przyznaje się do słabości: buty. I marzenia: marka Manolo Blahnik. Do niedawna miała opinię wiecznej singielki czekającej na wielką miłość. W tym czekaniu stawiała na karierę. Dyżur za dyżurem, specjalizacja, doktorat. Noce spędzała przy biurku. Kiedy odrywała wzrok od książek, patrzyła w okna sąsiada. Latem był sam. Jesienią zamieszkała u niego kobieta. A gdy ich dziecko zaczęło chodzić, Ania uświadomiła sobie, że u niej przez lata nic się nie zmieniło. Wciąż biurko, laptop, praca. Przez ten czas nawet nie zdążyła umyć okien. Ale wtedy pomyślała o mieszkaniu na kredyt i nie najtańszej sofie z Ikei, którą sama skręcała tydzień. I o półkach, które również sama wieszała i kładła na nich swoje specjalistyczne książki.

- Rzut oka na to, na co zapracowałam, dawał poczucie siły. Znajomi zarzucali mi hedonizm. Ja tłumaczyłam, że hedonizm to życie we dwoje, bo jest się na kim oprzeć. Singlostwo to bezkompromisowa postawa wymagająca heroizmu. Czekałam na coś wyjątkowego, ale bez pewności, czy się wydarzy. A że poprawiałam sobie humor perfumami Addict Diora albo egzotycznymi masażami? Drobna przyjemność w codziennej samotnej walce na froncie.

Single razem

Łowicz. Ania po studiach medycznych w Łodzi podejmuje odważną decyzję. Jedzie szukać pracy w warszawskich szpitalach. Bez nazwiska, znajomości. W stolicy miesiącami błaga o wolontariat. Dostaje staż w szpitalu. Stara się bardziej niż inni.

- Nie znalazłam miłości zaraz po dyplomie, więc potem było coraz trudniej. Bo jak młoda lekarka ma wcisnąć randki w grafik 24-godzinnych dyżurów? - pyta. Po kilku latach Ania ma już znajomości, nazwisko, specjalizację. Któregoś dnia siada na wannie z kieliszkiem martini w ręku. Podejmuje drugą odważną decyzję: "Cokolwiek się zdarzy, nawet jeśli to miałoby być na chwilę, chcę przeżyć tę miłość".

On też był lekarzem, starszym o sześć lat, pisał habilitację, potrzebował asystentki. Anna była idealna: bez rodziny, zobowiązań, nadambitna. Więc siadali wieczorami razem przy komputerze i pracowali, a potem szli na spacer. - Mirek był jedynym mężczyzną, którego widywałam codziennie tak długo. Zakochiwałam się stopniowo. Chyba dlatego, że najpierw zaufałam mu zawodowo. Wtedy praca była dla mnie najważniejsza...

Przywożą Ani pacjenta w ciężkim stanie. Podejmuje decyzję o leczeniu, ale tej samej nocy z wynikami badań zamyka się w dyżurce i dzwoni do Mirka. Po konsultacji jest pewna, że robi dobrze. Nie byli parą, kiedy on któregoś wieczoru w pracy powiedział coś, co ją wbiło w fotel: "Kocham cię". - "O, fajnie" - odpowiedziała i wyszła do domu. To wtedy usiadła na wannie z kieliszkiem martini. Oddzwoniła do niego. Na drugi dzień byli już razem. - Namiętność była tak wielka, że schudłam osiem kilo w ciągu dwóch tygodni. Żyłam miłością.

Weekend w Paryżu

Jadą na weekend do Paryża. Ania pakuje ubrania do jednej walizki. Po powrocie stwierdzają, że nie ma sensu ich dzielić. Ona wprowadza się do niego. Ale nie wynajmuje własnego mieszkania i nadal wozi w bagażniku zapasową kosmetyczkę, żeby w każdej chwili móc uciec. Na dzień, dwa albo tylko na piętnaście minut. Żeby pobyć z samą sobą, zastanowić się, czy da radę. Bo on wyjada z lodówki bez talerza, nie wie, że naczynia nie wchodzą same do zlewu. Bo w pracy przy innych ją poucza, a przecież w domu rządzi ona. Ania się boi, że Mirek, wieczny singiel, znudzi się nią, a ona już się zakochała.

- Dzięki moim ucieczkom przetrwaliśmy. Mieliśmy wahania typowe dla ludzi, którzy długo żyli bez drugiej osoby. Podejrzliwi, z lękiem przed odrzuceniem. Kiedy zostawałam w pojedynkę, zrozumiałam, że owszem, mogę być sama, ale po co, skoro z nim jest lepiej - mówi.

Napisała doktorat. Mobilizował ją. Gotował, żeby nie musiała się odrywać, a gdy spała, nanosił swoje poprawki. Wypracowali kompromis: żeby się sobą nie znudzić, gdy potrzebują pobyć sami, zamykają się w dwóch pokojach z laptopami. Gdy któreś napisze na Gadu-Gadu: "Chcesz kawy?", a drugie odpowie: "tak", to znaczy, że znowu chcą być blisko. Mirek jest przy Ani, kiedy choruje jej mama. Kiedy więc się oświadcza, ona nie ma wątpliwości. Jednego wciąż się boi: musi dorosnąć i bez lęku wynająć swoje mieszkanie. Tak robi.

Każda zmarszczka jest ważna

Do kościoła w Łowiczu przyjechali wszyscy. Lekarze, pielęgniarki, wielu pacjentów. W dzień ślubu Ania mówi fotografowi, żeby nie retuszował jej zdjęć, bo za każdą zmarszczką stoi jakiś z trudem wyleczony pacjent.

- Marzymy o dziecku. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam. Teraz często oglądam wystawy sklepów dla niemowląt, przeglądam się i wypinam brzuch. Anna ma nazwisko dwuczłonowe. Nie mogła nagle zacząć być kimś innym. - Po ślubie zniknęła mi pionowa zmarszczka między brwiami. Twarz się rozluźniła. Gdy byłam sama, w biegu łapałam swoje odbicie w szybach wystawowych. Myślałam: "Zgroza! Gdybym kogoś takiego spotkała, tobym się przestraszyła". Teraz bardziej ufam ludziom. Wyluzowałam. Mam też więcej pacjentów. Ustawiają się kolejkami, może czują, że można ze mną swobodnie porozmawiać. Niedawno zrozumiałam, że miejsce na drugą osobę jest zawsze, tylko trzeba pozwolić sobie na słabość.

Utracona część Katarzyny

W dniu, w którym Kasia miała zaręczyć się z Tomkiem, zaczęła myśleć o trzech rzeczach. Po pierwsze, straci nazwisko. Po 36 latach stanie się Katarzyną Krężlewicz, a wtedy już nikt nie będzie wiedział, że to ta sama Kasia, która zmieniła życie wielu ludziom. Po drugie, dlaczego ma się wyprowadzać z domu, w którym mieszka, do mieszkania większego, ale nie jej? Do wnętrza Tomka nie będą pasowały indyjskie świeczniki. Po trzecie, jej płyty Stinga będą teraz ich płytami. Staną na półce wymieszane z jego składankami. No i te programy motoryzacyjne. Straszne. Więc po co ślub?

Na zaręczyny umówili się w restauracji. Spóźnili się oboje. Godzinę. Bo były korki. Tomek też się wahał. Wiedział, że Kaśka z nikim nie wytrzymała dłużej niż dwa miesiące. Sami znają się dopiero cztery. On ma małe dziecko. Czy miłość wszystko załatwi? Dał jej czerwone róże, ukląkł, wyjął pierścionek z białego złota. "Czy ty, yyy, hm, moją żoną?". - I tak przed czterdziestką, z przyjaciółmi, przyzwoitą pensją i związkofobią zdecydowałam się na wdowca z małym dzieckiem - mówi Kasia, jednak Krężlewicz. - Do tej pory, kiedy mężczyzna zbliżał się za bardzo, czułam, jakby chciał zabrać kawałek mnie - dodaje. - Grzebałam w statystykach rozwodowych: "60 tysięcy w roku, aha, dużo!". Miałam adoratorów i żadnych zobowiązań. Aż zjawił się Tomek. Normalny facet, policjant, żaden książę z bajki. I zmusił mnie, żebym przestała być księżniczką.

On, ona, ono

W trakcie studiów były tylko randki. Mama mówiła: "Wkrótce poznasz drugą połówkę". Przed trzydziestką ponaglała: "Rozejrzyj się trochę, a nie tylko praca i praca". Po kilku latach lamentowała: "Boże, źle cię wychowałam!". Ojciec machał ręką: "Daj jej spokój. W każdej rodzinie to się zdarza". Dlatego Kasia przestała odwiedzać rodziców nawet w święta. Ale to nie znaczy, że była sama. W jej życiu pojawił się lekarz, potem prawnik, informatyk, policjant, sąsiad, ale związków nie było albo kończyły się, zanim którykolwiek wniósł do jej mieszkania szczoteczkę do zębów.

- Kiedy mężczyzna proponował, że po mnie przyjedzie, mówiłam: "Przecież umiem się poruszać po mieście". Nie dawałam odczuć, że kogoś potrzebuję - mówi. Kiedy kończy 32 lata, zauważa, jak bardzo nie potrzebuje do życia facetów. Pójść w pojedynkę do kina, teatru, pojechać w góry? Żaden problem. Do tej pory, gdy grali nowego Almodóvara czy Allena i nie mogła umówić się z koleżankami, czekała, aż film będzie na DVD.

- Miałam sporo znajomych, ale w zabieganiu trudno zgrać terminy. Moje przyjaciółki nie uchroniły mnie też przed samotnym sylwestrem, kiedy tuż przed dwunastą, żeby czymś się zająć, zaczęłam rozmrażać lodówkę. Wtedy pomyślałam: może czas na zmiany, ale co zrobić, jeśli on się nie pojawia? I czemu?

Była praca. W ośrodku pomocy społecznej, w organizacjach kobiecych. A tam przypadki takie jak pani Grażyny, która wyszła za wielką miłość, ale teraz przy rozwodzie on chce odebrać jej dzieci. Był też Piotruś, którego Kasia została chrzestną, a potem pomogła znaleźć mu rodzinę adopcyjną we Włoszech. Po pracy były szkolenia. "Mapa marzeń", kurs jogi i wendo. - Z kobietami, dla kobiet, o kobietach. Męski świat się oddalał. W pracy byłam twarda, ale gdy musiałam jechać do patologicznej rodziny, pożyczałam od koleżanek obrączkę, bo mężatkę traktuje się poważniej - opowiada Kasia. Siedem miesięcy przed ślubem. Telefon: "Tu Tomasz, samotny ojciec. - W czym mogę panu pomóc? - Dostałem twój telefon od naszej wspólnej znajomej. Chciałbym się umówić. - Jestem zajęta... - Dlatego przyjadę po ciebie po pracy. Jutro?". Konkret. Zgodziła się, choć miała nadzieję, że coś mu wypadnie.

Lepiej późno

Ich pierwsza randka: ona uścisnęła mocno jego dłoń i przedstawiła się oschle: "Katarzyna". - Byłam zdystansowana, żadnej kokieterii. Ale on się nie zraził. Pomyślałam: "Widzi we mnie więcej niż to, co próbuję mu sprzedać". Nie musiała jak do tej pory zastanawiać się, czy zadzwoni na drugi dzień. Sam powiedział: "Chcę spotykać się z tobą, imponujesz mi, podobasz się". Poprosił, żeby go nie zwodziła, że on nie chce kolejnych rozczarowań. Opowiedział o żonie, która zmarła dwa lata temu, dwuletniej córeczce, która ostatnio chorowała, i o tym, że bywa tak roztargniony, że przyjeżdża po dziecko do żłobka, gdy ono jest w tym czasie u babci. Na następną randkę przyprowadził Wiktorię. - Tak wygląda moje życie. Nie jestem playboyem. Mam obowiązki. Potrafisz to zaakceptować? - spytał. Nawet nie pamięta, kiedy poczuła się odpowiedzialna za Wiktorię.

- Dziecko ma katar. Trzeba iść do lekarza - mówi Tomkowi. Mała podczas spotkań zbliża twarze Kasi i Tomka, każe się im całować. Chce ciągle do niej dzwonić, wyrywa tacie słuchawkę. - Tomek trafił do mojego serca przez dziecko, które zawsze chciałam mieć - opowiada Katarzyna. - To ze względu na Wiktorię nie mogliśmy być parą singli, która spotyka się, gdy ma ochotę. Mieszkaliśmy w dwóch różnych miastach, dzieliło nas 50 kilometrów. Wiktoria koło domu miała żłobek, tam swoje zabawki. Musieliśmy szybko połączyć świat mój i Tomka. A on jeszcze przekonywał: "Jesteśmy zbyt dorośli, żeby bawić się w podchody, randki. Tyle na siebie czekaliśmy, nie mamy czasu".

Kasi znika z domu pierścionek. Domyśla się, że on potrzebuje go na wzór u jubilera. Wtedy zaczyna się wahać: czuły, kocha ją, dobry ojciec, ale przecież obcy człowiek. Po ślubie zostanie na zawsze. Gdy ona będzie chciała posiedzieć w domu w ciszy, potańczyć sama do starych hitów Madonny. I nagle przypomina sobie, że on lubi schabowe i nie toleruje jej ulubionych sałatek z rukoli. Zamieszkają w dzielnicy, w której ona nie ma swoich miejsc. Zrozumiała: nie ma co liczyć na miesiące miodowe, będą mieć małe dziecko. Ale... przecież go kocha! Wiktoria mówi na nią "mamo Kasiu". Więc? Zgodziła się, gdy Tomek się oświadczył.

Same wątpliwości

Ślub. Ojciec Kasi był tak przejęty, że mimo choroby wieńcowej samodzielnie nadmuchał trzysta balonów. Kasia: - Miałam mnóstwo wątpliwości. Po ślubie też. Przez pierwszy rok. Bo nagle spadłam z piedestału. Najważniejsza była Wiktoria. I my, a nie ja. Do tej pory wiedzę o związkach, mężczyznach czerpałam z książek, filmów. Dlatego słucham rad Tomka. Powtarzał: "Pamiętaj, mnie trzeba powiedzieć wprost, nie domyślę się, jestem facetem".

"Oho, za chwilę nastanie feministyczna cisza", mówi Tomek, widząc, jak Kasia zabija go wzrokiem. Bo wcześniej coś mu się wymsknęło. Przy znajomych powiedział, że żona wniosła niezły posag: walizy ciuchów i kosmetyków tak liczne, że musiał kupić nową szafę i szafkę w łazience, samemu zmieścić wszystko w apteczce. Na drugi dzień przynosi bukiet róż i myje okna. "Niech ci będzie matriarchat". Kasia przyznaje:

- Niczego ważnego nie poświęciłam. Zmieniłam tylko nazwisko. Dwuczłonowe byłoby za długie. Tomek, kiedy mu powiedziałam o mojej decyzji, krzyknął: "Yeees!", więc dla niego było warto. Swoje rodzinne miasto zostawiłam bez żalu. U Tomka zmieniłam zasłony i dywany, były... bardzo ciemne! Na początku nie czułam się tu u siebie, więc nie chciałam niczego ruszać. Sam prosił. "Zmień coś tak po kobiecemu".

Chcą mieć dziecko, na razie bezskutecznie się starają. Kasia: - Tak długo czekałam na mężczyznę, który byłby partnerem i dobrym ojcem. Doczekałam się i jest... trudniej. Zajść w ciążę, dogadać się. Na szczęście mamy miłość. Codziennie słuchają muzyki z młodości, klasyki lat 80. Ona włącza Alan Parsons Project, on krzyczy z kuchni: "Przy tym marzyłem o wielkiej miłości". Tanita Tikaram? Kasia mówi: "Słuchałam tego, ucząc się do egzaminów". - Przy muzyce opowiadamy sobie swoje życia, które spędziliśmy osobno. Uczymy się siebie.

Zgodnie z prawem

Beata zaręczyła się po czterdziestce. Nie dostała pierścionka z brylantem, tylko brylantowy pierścionek. Jej serdeczny palec połyskuje kilkudziesięcioma małymi klejnotami. - Koleżanki się nim zachwycają, ale mój Boże, to nic wielkiego. Pierścionka mogłoby w ogóle nie być. Nie o symbole chodzi - mówi. A o co? O bycie z kimś i bycie wolną. O miłość, która nie ogranicza. Jej mężczyźni wcześniej nie rozumieli, że Beata potrafi w kancelarii pracować do nocy, a potem nie ma siły pójść do kina. Ona, twarda negocjatorka, w domu czasem chce być słaba albo stanąć przy garnkach. Nikt nie akceptował jej sprzeczności ani potrzeby odrębności. Ale przy nim... Beata nauczyła się kompromisu. Pozwoliła narzeczonemu zainstalować hantle i atlas do ćwiczeń w swoim salonie. Zrobiła miejsce w szafie.

- Mieszkać u niego? Nie było mowy - opowiada. - To nie było kobiece wnętrze: bure kolory i bardzo skomplikowany sprzęt hi fi, który najmniej mnie interesował.

Życie zaczyna się po czterdziestce

Szesnaście lat. Tyle minęło, od kiedy Beata skończyła prawo. Po drodze miała związki dłuższe i krótsze, przelotne romanse. Studencka miłość skończyła się, gdy poszła do pierwszej korporacji. On chciał iść wieczorem do knajpy, ona wracała po północy. - Jestem z pokolenia przełomu socjalizmu i kapitalizmu. Przed nami otworzyły się ogromne możliwości: zagraniczne firmy, które szukały pracowników. Robiliśmy wielkie rzeczy. Wejścia na giełdę, analizy, przejęcia spółek. Normą było, że spałam w pracy. Rano prysznic w domu, a potem samolot na ważne spotkanie.

- Tak żyła większość moich koleżanek. Mój ówczesny chłopak potrzebował kobiety domowej, dla której praca jest niszą, a nie całym życiem. Beata kupuje mieszkanie za własne pieniądze. Urządza w nim dużą garderobę. Urlop ma rzadko i na krótko, ale wtedy jedzie do Tajlandii, Kenii. Zawsze odbiera służbowy telefon. Zwiedza Jerozolimę. Nim dojdzie do Ściany Płaczu, wytłumaczy współpracownikom, jaki punkt dopisać do umowy z klientem. Po pięciu latach robi aplikację radcowską. Otwiera własną kancelarię. Zatrudnia ludzi. Zajmują się sprawami gospodarczymi.

- Oczywiście, chciałam z kimś być, ale braku partnera nie odczuwałam jako porażki.

W rodzinie padały niewygodne pytania: kiedy? Jednak ja nie czułam żadnego tik-tak. "Przecież nie jestem jogurtem, nie przeterminuję się", myślałam. Ale przychodziły też sobotnie popołudnia. Najgorszy czas dla singla. I pytania: jaką cenę zapłacę za taki tryb życia? Zrozumiałam, że w pracy osiągnęłam bardzo dużo: mam dobrze prosperującą kancelarię, z własnym nazwiskiem wygrawerowanym na złotej tabliczce na drzwiach. Może pora zrobić miejsce na siebie? Książki zawodowe, kodeksy wynosi z domu do pracy. Kiedy wieczorami chce coś przeczytać, zostaje w biurze. I zdarza się, że siedzi w nim do rana, bo w domu czuje pustkę. Ale nikogo nie szuka.

Dwuczłonowe nazwisko

Beata siedzi w kawiarni z koleżanką, gdy nagle wpada on. Jest znajomym koleżanki, więc ona zaprasza go do ich stolika. Od razu iskrzy pomiędzy nim a Beatą. Przez trzy lata przyciągają się i odpychają. Tyle potrzebują czasu, żeby się zdeklarować: jesteśmy na poważnie, a nie tylko "ze sobą chodzimy". Co jakiś czas się rozstają. Wtedy Beata odkrywa, jak bardzo jej go brakuje i że nie umie o nim zapomnieć. - Nie mogłam słuchać w radiu romantycznych piosenek ani oglądać filmów o miłości, bo wtedy wszystko wracało: wspólna kąpiel nad ranem w Egipcie, nocne rozmowy. Więc dzwoniła albo wysyłała SMS na zgodę. Poczuła, że nad tym uczuciem nie chce zapanować.

Dziś wspólnie urządzają nowe mieszkanie. Beata chce mieć wysokie drzwi do sufitu. On się burzy: "Co za pomysł? Gdybym był niższy, musiałbym brodą otwierać klamkę". Nie chce, by w łazience były lawendowe kafelki, tylko szare. Beata musi prosić przyjaciółki o interwencję.

Przychodzą i tłumaczą mu, że w szarej łazience żadna kobieta ani żaden mężczyzna nie wygląda korzystnie. Zgodził się, ale za to wyniósł do piwnicy jej telewizor, bo jego ma lepszą rozdzielczość. Beata nie widzi różnicy. Gdy przesadzi z zakupami, chowa torby ze sklepu lub kłamie: była superokazja. On niestety zauważy każdą nową rzecz, jak ostatnio puder Guerlaina.

- Nie robi scen, ale zmusza mnie do refleksji - śmieje się Beata. - Przecież się urządzamy, chcemy mieć dzieci! Była singielka potrzebuje mężczyzny, który da jej dużo swobody. - Mam szczęście. Mój narzeczony często wyjeżdża na zdjęcia na półtora miesiąca. Wtedy znów nie dbam, co jest w lodówce, bo zawsze mogę zjeść kolację na mieście. Mam nadzieję, że ślub niczego nie zmieni. Nazwisko? Dwuczłonowe. Nie wiem, czy wygraweruję je na mojej złotej tabliczce.

Najchętniej pobralibyśmy się gdzieś za granicą. Bez świadków. Ale rodzina tyle czekała na ten dzień, że ta opcja odpada. Wierzę, że nam się uda, bo jesteśmy mądrzejsi o czterdzieści lat doświadczeń. Mam karierę i mężczyznę. Dopiero teraz wiem, czego oczekuję od życia. Chcę wieczorem po pracy usłyszeć: "Witaj w domu, kochanie".

Natalia Kuc

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas