Magdalena Bogulak: Piękny biznes

Dla każdej z nas piękno to całkowicie inna historia. Magdalena Bogulak, od 30 lat działająca w branży urodowej, wie, jak wydobyć z kobiety to, co w niej najcenniejsze. Instytut Sharley, uwielbiany przez gwiazdy i ceniony za profesjonalizm, prowadzi od lat pewną ręką i na niezmiennie najwyższym poziomie.

Magdalena Bogulak   Fot. TRICOLORS
Magdalena Bogulak Fot. TRICOLORSEast News

Joanna Jałowiec: Kiedy była pani małą dziewczynką...

Magdalena Bogulak, właścicielka Sharley. Instytut Zdrowia i Urody Medical SPA: - Zawsze chciałam być lekarzem. Kroiłam i szyłam lalki, marzyłam o tym, żeby zostać chirurgiem. Potem podążyłam w kierunku profilaktyki społecznej i resocjalizacji, aż, koniec końców, na mojej drodze stanęły uroda i piękno. Zostałam w tej branży - a zajmuję się nią już 30 lat - ponieważ tworzenie piękna najbardziej mi się podobało, sprawiało ogromną radość i satysfakcję. Kiedy pracuje się w tej branży, człowiek ma specyficzny, intymny kontakt z bardzo wieloma osobami, poznaje je i w pewien sposób im pomaga. Zmieniając to, co zewnętrzne, wpływa się na to, jak oni sami postrzegają siebie. To powoduje, że wiążemy się z ludźmi, tak, jakby łączyły nas więzi przyjaźni. Dbanie o piękno przekłada się na piękną przyjaźń.

Skąd wynika potrzeba bycia piękną? Czy kobiety, które mają niskie poczucie wartości, bardzo dbają o swój atrakcyjny wygląd czy też z pani punktu widzenia, wszystkie panie chcą się czuć piękne, bo to im dodaje pewności siebie?

- Myślę, że tak naprawdę każda kobieta chce dobrze wyglądać, może nie każda chce się czuć bardzo piękną, ale na pewno zadbaną. W głębi ducha, każda z nas chce fajnie wyglądać, bo wtedy dobrze się same ze sobą czujemy. A kiedy dobrze się czujemy, inaczej postrzegamy świat. Zadbani ludzie są też inaczej odbierani przez otoczenie. Nie trudno zauważyć, że osoby osiągające ogromne sukcesy, wyglądają dobrze, rzadko kiedy są zaniedbane, chyba że mamy do czynienia z specyficznymi branżami, niewymagającymi kontaktu z drugim człowiekiem. My, kobiety, jesteśmy bardzo różne i mamy różne oczekiwania wobec piękna. Niektórym potrzeba mniej, a innym więcej do tego, by osiągnąć atrakcyjny wygląd. Jedne będą dążyły do takiego ideału, który rzadko która osiąga, a innym wystarczy delikatne podkreślenie urody. Dla każdej z nas piękno to całkowicie inna historia.

Kobiety chcą być piękne dla siebie czy dla mężczyzn?

- Z mojego doświadczenia wynika, choć może to dziwne zabrzmi, że kobiety chcą się zmieniać dla innych kobiet. Są w stanie zrobić dużo, żeby podobać się i zaimponować koleżankom, by w kręgu przyjaciółek zawsze dobrze wyglądać, mieć najmodniejsze ubrania i zrobione najnowsze zabiegi, żeby nie odstawać. W drugiej kolejności kobieta zmienia się sama dla siebie, a na końcu powodem jest mężczyzna. Być może się mylę, ale taki jest mój osąd wynikający z wielu lat pracy z kobietami.

A czy bywa tak, że zmiana wyglądu implikuje zmiany w życiu kobiety, która nagle, po metamorfozie albo pożegnaniu się z jakimś kompleksem, zaczyna być bardziej pewna siebie?

- Dlaczego kobieta w ogóle chce się zmienić? Bo ma już dosyć swojego wyglądu i dotychczasowego życia. Chce zaryzykować jakąś zmianę i zobaczyć, czy coś z tego wynika. Najczęściej, po takiej metamorfozie, widzi, że może lepiej wyglądać i okazuje się, że to przestaje jej wystarczać. Kobieta zauważa że jest inaczej postrzegana, że stała się bardziej pewna siebie i potrafi więcej rzeczy szybciej, lepiej i bez problemu załatwić. To, co kiedyś było problemem, okazuje się proste, ponieważ kobieta załatwia to z pozycji osoby pewnej siebie. A przecież często jest tak, że jak się sprzedamy, tak nas kupią. Pojawia się większe zainteresowanie naszą osobą, na przykład ze strony mężczyzn, którzy do tej pory patrzyli na nas niewidzącym spojrzeniem, a teraz ich wzrok się na nas zatrzymuje. Kiedy kobieta widzi, że zmiany spowodowały tak wiele pozytywnych zdarzeń, to stara się kontynuować metamorfozę albo przynajmniej utrzymać osiągnięte dzięki niej efekty. Znam bardzo dużo osób, które dzięki metamorfozie niesamowicie zmieniały swoje życie, zarówno zawodowe i prywatne, a zaczęło się od tego, że zobaczyły, że wcale nie jest tak źle.

Mówi się, że nie ma brzydkich kobiet, tylko zaniedbane...

- To prawda. Myślę, że każda kobieta - czy genetycznie ładna czy ta troszkę mniej - kiedy jest odpowiednio "zrobiona", może zawojować świat. Wydaje się nam, że największe powodzenie mają kobiety piękne, urodziwe, jak z okładki. To nieprawda! Atrakcyjność wynika z mieszanki poczucia humoru, wesołego usposobienia, umiejętności konwersacji towarzyskiej, dowcipu, łagodności, pozytywnego stosunku do ludzi i do życia. Często widzimy kobiety, które są bardzo przeciętne, a brylują w towarzystwie mężczyzn. I te piękne jak z okładki zastanawiają się, dlaczego tak się dzieje. Ano dlatego, że poza wyglądem, najważniejszy jest urok osobisty. Myślimy: "Przychodzi po nią super przystojny mąż czy narzeczony, jak to możliwe, że ona ma takiego faceta?" Z jakiegoś powodu go ma. Uroda jest bardzo ważna, ale to osobowość, nasze wnętrze, przyciąga do nas ludzi na dłużej.

Instytut Sharley obchodzi 18. urodziny. Czym wyróżnia się na tle konkurencji?

- Nasz salon był pierwszym tak dużym salonem w Warszawie. Posiadamy wszystkie dziedziny, które związane są z urodą kobiety: fantastycznie rozwiniętą medycynę estetyczną, wszystkie zabiegi na twarz i ciało, bardzo duży wybór konsultacji: od dietetyki po dermatologię. Mamy całą rzeszę ludzi, którzy pracują nad pięknem kobiety, bo tak naprawdę, żeby to piękno podarować, klientka musi być otoczona kompleksową opieką. Zawsze starałam się ściągać do Sharley wszystko to, co najnowsze, perełki ze świata, sprawdzone zabiegi i maszyny. Organizowałam pierwsze panele konferencyjne w Polsce, zapraszałam przedstawicieli zachodnich firm. Jako pierwsi w Polsce zaczęliśmy stosować metodę Long-Time Liner w makijażu permanentnym. Jesteśmy pionierami na polskim rynku pigmentacji medycznych. Jako jedyne takie centrum w Polsce robimy na przykład rekonstrukcję otoczki brodawki sutkowej u kobiet po mastektomii.

Prekursorskie myślenie z pewnością jest jedną z podstaw, które zbudowały sukces pani instytutu. Gdyby miała pani wymienić inne wartości, którymi Sharley kieruje się jako firma?

- Na pewno jest to lojalność wobec klienta i holistyczne podejście do człowieka. Wszystko to, co chcielibyśmy dać kobietom i mężczyznom przychodzącym do Sharley, staramy się mieć w naszej ofercie.

Łatwo jest sobie zaskarbić zaufanie klientów?

- Trudno je zdobyć i łatwo bezpowrotnie stracić. Jeśli ktoś przychodzi do nas latami, to znaczy, że ma do nas ogromne zaufanie. A my musimy być uczciwi, co oznacza, na przykład, dokładne informowanie o efektach zabiegu. Podchodzimy do klientów rzetelnie i edukacyjnie. Jeśli już coś mówimy i obiecujemy, to staramy się tego obiecanego słowa dotrzymać.

Czy są takie klientki, które pamięta pani z pierwszego roku działalności gabinetu?

- Tak, mało tego, po osiemnastu latach na rynku, przychodzą do nas córki tych pierwszych klientek, kolejne pokolenia kobiet. W tym sensie Sharley to rodzinny salon. Dla tych pań cały czas ściągamy coś nowego, ponieważ pojawiają się mody na pewne rodzaje zabiegów. Staramy się mieć bogatą ofertę dla osób dojrzałych i bardzo młodych. Rynek bardzo się zmienia i trzeba się cały czas dostosowywać, ale tak naprawdę naszą podstawową dewizą jest uczciwość, lojalność i rzetelność.

Jakie były najważniejsze zmiany w branży urodowej w ciągu ostatnich kilkunastu lat? Dziś wiele trendów wyznaczają celebrytki, które oglądamy w telewizji czy internecie.

- Wiele lat temu prawdziwych gwiazd było naprawdę dużo, ale nie było zwyczaju promowania przez nie spraw urody. Dzisiaj stało się to bardzo popularne. Znane osoby, celebryci, wyznaczają trendy, a klienci chcą się na nich wzorować. Często przychodzi do nas kobieta ze zdjęciem swojej idolki i mówi: "Tak chciałabym wyglądać".

I co pani o tym sądzi? Warto podążać za modą, na przykład na ogromne usta?

- Ja myślę, że każdemu z nas potrzeba czegoś całkowicie innego. Jeśli przychodzi się do specjalisty i ma się do niego zaufanie, to doradzi takie zabiegi, żeby osiągnąć efekt najlepszy dla danej osoby, dla jej potrzeb, oczekiwań i stanu portfela. Nie można sobie zrobić ust na wzór jednej gwiazdy, a brwi jakiejś innej, bo jedno do drugiego może kompletnie nie pasować. Wracając do zmian w branży urodowej. W pewnym momencie pojawił się szał aparatury, wszyscy kupowali maszyny i dzisiaj jest tak, że pewnych zabiegów bez odpowiednich urządzeń po prostu nie da się wykonać. Ja wyznaję zasadę, że jeśli wchodzić w pracę z urządzeniami, to muszą być bardzo wysokiej klasy. Tak samo, jak używane przez nas kosmetyki czy lasery, a wszystko po to, żeby efekty zabiegów były zadowalające dla klientów. Dziś nastała moda na powrót do natury. Są panie, które zawsze wybierają konkret, na przykład laser, ale jest całe grono osób, które potrzebują bardziej holistycznego podejścia: zabiegów spa i wellness, peelingów, masażu z aromaterapią i spokojną muzyką. Dzisiejszy świat tak bardzo goni, że kobieta w pewnym wieku, żeby dobrze wyglądać, musi postawić na konkretny zabieg, ale powinna go połączyć z czymś, co ją zrelaksuje. Nie wiem, czy przy naszym tempie życia, ten relaks nie jest nam bardziej potrzebny...

Stres i pośpiech przekładają się na nasz wygląd?

- Wystarczy, że jesteśmy niewyspane i następnego dnia będziemy wyglądać trochę gorzej. Owszem, młoda dziewczyna nałoży korektor pod oczy i jakoś ujdzie, ale w pewnym wieku to tak nie działa. Myślę, że powracamy do podejścia do piękna i zdrowia w sposób holistyczny. Ludzie coraz częściej rano, jeszcze przed pracą, biegną na fintess, zamawiają catering, dzięki czemu są pewni, że w ciągu dnia dostarczają organizmowi odpowiednią dawkę kalorii i składników odżywczych, w swój zabiegany grafik wplatają wizytę w spa czy masaż. Celem jest nasze dobre samopoczucie. Jeśli gonimy w piętkę zapominając o odpoczynku, to gdzieś to życie ucieka nam przez palce.

Branża urodowa to nieustanna praca z klientem, a wśród nich zdarzają się trudne przypadki. Jak sobie pani z nimi radzi?

- Trudny klient to taki, który często sam nie wie, czego chce albo ma tak ogromne oczekiwania, że nie sposób im sprostać. Na przykład, przychodzi kobieta ze zdjęciem modelki i mówi, że chce mieć taką świetlistą, jasną cerę, jak ona. A to nie zawsze jest realne. Owszem, możemy wiele poprawić, zmienić, ale nie do końca jesteśmy w stanie doprowadzić kogoś do ideału, jak z żurnala. Taki typ klienta zawsze będzie rozczarowany. Drugi rodzaj trudnego klienta to osoby, które na pierwszy rzut oka wydają się być ze wszystkiego niezadowolone, ale wystarczy przeprowadzić z nimi dłuższą rozmowę, spokojnie zrobić jakiś zabieg i okazuje się, że ta osoba jest cudowna i wspaniała, tylko gdzieś się pogubiła po drodze i potrzebuje psychologicznego wsparcia. Przy takim zabiegu, gdzie nie tylko pielęgnujemy wygląd, ale dajemy też wsparcie, można osobę, która przychodzi do nas w stresie, z problemami, naprowadzić na nowe tory. To owocuje długoletnią współpracą. Wieloletni klienci mają w nas powierników i wiedzą, że wszystko z czym przychodzą, zostaje tylko między nami. Oczywiście, prowadzenie Instytutu to biznes, ale mamy takie podejście, że najpierw przychodzi człowiek, a potem klient. Takie podejście do pracy przekłada się na sukces, bo wtedy nasze działania, zaangażowanie i chęć niesienia pomocy, są postrzegane jako autentyczne. Klienci momentalnie wyłapują fałszywe nuty i nie wrócą do miejsca, w którym potraktowano ich z wymuszoną uprzejmością.

Jakim kluczem kieruje się pani dobierając odpowiedni personel?

- Zawsze kierowałam się taką filozofią, że osoby, które mają pracować z ludźmi, muszą posiadać pewne cechy charakteru: być miłe, sympatyczne, przyjazne ludziom, mieć w sobie wewnętrzne ciepło i chęć niesienia pomocy innym. Zdarzało się, że nie przyjmowałam do pracy osoby doskonałej pod względem zawodowym, która nie do końca te cechy miała albo nie pasowała do reszty zespołu. Mam taką zasadę, że nowych pracowników przyjmuję na okres próbny, który jest też sprawdzianem na to, czy znajdą wspólny język z pozostałymi pracownikami. To oni patrzą, obserwują i decydują, czy chcą dalej pracować z nową osobą. Ja tylko potwierdzam: tak lub nie. Dowodem na to, że taki system się sprawdza jest to, że większość osób pracuje z nami od początku działalności Instytutu Sharley, a osoby, które odeszły, w większości przypadków pozakładały własną działalność. Nie znam takiego drugiego miejsca w Warszawie, żeby przez tyle lat, tak wiele osób chciało pracować w jednym miejscu. A zatrudniamy obecnie 40 osób. Ludzie, którzy pracują w Sharley naprawdę się lubią, a to przekłada się na atmosferę w Instytucie.

Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu firmy z pani punktu widzenia?

- Ogromna ilość biurokracji! Poza tym, każdy dział Instytutu, to trochę osobny salon z inną specyfiką. Trzeba łapać za wszystkie te sznureczki i umiejętnie splatać ze sobą. Jako szef muszę być ze wszystkim na bieżąco, żeby czegoś nie pogubić. Muszę znać każdą nowość i rozwiązać każdy problem. Wszystkie te sprawy muszą być załatwione danego dnia, nic nie wolno zostawić na następny, bo inaczej grafik się sypie i jest problem.

A co panią najbardziej cieszy?

- Kiedy wchodzę do pracy i wszyscy mają dobre humory, kiedy dookoła mnie panuje miła atmosfera i pozytywna energia. Po tylu latach jesteśmy jak wielka rodzina. Każdy pracownik wie, że gdyby cokolwiek się działo i przyjdzie do mnie po pomoc, nie zostanie sam. Działa to zresztą w obie strony.

Czy jest pani typem szefa, który jest w pracy 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu?

-   Nawet kiedy wyjeżdżam na urlop, to pierwsze trzy dni jestem cały czas w pracy, ale potem staram się odciąć. Natomiast pracownicy wiedzą, że gdyby coś się działo, mogą napisać smsa czy zadzwonić i ja natychmiast zareaguję, chociaż wiadomo, czasami też potrzebuję odpocząć.

W jaki sposób pani odpoczywa?

- Moją pasją jest nurkowanie, a pasja ta spowodowała, że zwiedziłam cały świat: ostatnio byłam w Wietnamie, Kambodży i Laosie, a wcześniej w Malezji, Ekwadorze, na Malediwach czy w Papui i Nowej Gwinei, jednym słowem, w wielu pięknych miejscach. Nurkuję od wielu lat i sprawia mi to ogromną radość. Jadę daleko w świat, gdzie nie ma zasięgu i dopiero wtedy tak naprawdę wypoczywam. Drugim moim hobby, które rozwijam i pielęgnuję, jest żeglowanie, z tym, że tutaj zazwyczaj wyjeżdżam nieco bliżej, na przykład do Grecji. Człowiek musi mieć coś obok pracy, chwilę dla siebie, własną przestrzeń, bo bez tego wydaje mi się, że byłby bardzo biedny. Jeśli całym naszym życiem jest praca, to może się okazać, że to życie przegraliśmy. Wydaje się nam, że jeszcze tyle przed nami, a potem okazuje się, że wszystko jest już poza naszym zasięgiem. Jeśli jesteśmy na tyle mądre, żeby osiągnąć sukces, to powinnyśmy być też równie mądre dla siebie samych. Żebyśmy prywatnie nie przegrały swojego życia przez to, że oddałyśmy je w całości pracy.

Czy kobiety dobrze sprawdzają się w biznesie?

- To zależy jakie kobiety. Tak samo, jak różni są mężczyźni w biznesie, tak samo są różne panie. Spotkałam wiele kobiet emocjonalnie podchodzących do rozwiązywania problemów i dużo takich, które były bardzo konkretne. Na pewno mamy dar załatwiania kilku rzeczy jednocześnie. Kobieta jadąc na spotkanie potrafi wykonać po drodze kilka telefonów, a mężczyzna robi jedną rzecz, a potem drugą, wszystko musi mieć poukładane. Te kobiety, które nie radzą sobie z emocjami, często przegrywają, bo po drodze wypalają się, rozdrabniają, stres zjada je po kawałku i coś, co wydawało się mieć potencjał, gdzieś się gubi. Dlatego, żeby prowadzić biznes, trzeba mieć odpowiedni charakter. Albo się tego człowiek nauczy, gdzieś po drodze doszlifuje, albo nie. Jeden odnajdzie się w biznesie, a inny gdzieś indziej

Lubi pani podejmować ryzyko, czy bardzo ostrożnie prowadzi swój biznes? 

- Oczywiście, każda osoba prowadząca biznes je podejmuje, ale jeśli już, to takie, które nie zaważy na całej firmie i losie ludzi, których zatrudniamy. Nieraz ryzykowałam, na przykład inwestowałam duże środki w nowoczesne urządzenia, ale zawsze z założeniem, że ja mogę stracić, a mój personel nie. Za każdym razem ryzykuję dla nich, żeby mogli wykonywać lepsze zabiegi, żeby salon miał lepszą ofertę. Ryzyka nigdy nie przekładam na ludzi, którzy dla mnie pracują. Taka jest moja dewiza i nigdy jej nie łamię.

Jaki jest pani przepis na sukces w branży urodowej?

- Trzeba bacznie obserwować tendencje na światowym rynku i umieć odróżnić rzeczy dobre od tych mało wartościowych. Wyjeżdżać na szkolenia, zagraniczne konferencje, wyprzedzać trendy, żeby być na topie i mieć naprawdę atrakcyjną ofertę. Trzeba zgłębiać nowinki i dobrze je zrozumieć, a potem wyłowić z nich te najlepsze. Teraz na topie są testy genetyczne, zabiegi z nićmi, komórki macierzyste. Dziedzin związanych z urodą jest bardzo dużo, upiększamy się przecież od stóp do głów, ale staram się cały czas być na bieżąco.

Czy czuje się pani kobietą spełnioną?

-   Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale ostatnio często jestem o to pytana. Ciągle mi się wydaje, że dopiero zaczynam, że wciąż jest sporo do zrobienia, ale jak patrzę wstecz na te wszystkie lata, to można powiedzieć, że rzeczywiście sporo osiągnęłam, jak na możliwości jednej osoby. Udało mi się stworzyć markę, która cieszy się uznaniem i pozytywną opinią na rynku. Jestem zadowolona, że tyle udało mi się zrobić i mam nadzieję, że jeszcze dużo rzeczy mamy do zaoferowania.

Nie osiada pani na laurach? 

- O nie! Chciałabym cały czas tworzyć drogę piękna, cały czas się rozwijać. Jeśli już stworzyło się takie dziecko, to chcemy aby poszło wybraną przez nas drogą. Czuję się szczęśliwa, że jesteśmy doceniani przez klientów, specjalistów i media, ciągle zdobywamy jakieś nagrody, na przykład za najlepszy salon dwudziestolecia. Cieszy mnie, że trzymamy wysoki poziom i mamy opinię bardzo przyjaznego salonu. To wszystko oparte jest na latach ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeń. Sharley nie został zbudowany, dlatego, że ktoś miał pieniądze do wydania, do wszystkiego doszłam małymi kroczkami. Nie chcę odpuścić i myślę, że szkoda by było, gdyby coś takiego się zdarzyło. Jeśli już założyłam firmę, to po to, żeby o nią dbać.

Tekst pochodzi z EksMagazynu.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas