Lęk przekazany w genach
Skąd u nas skłonność do gromadzenia? Dlaczego kupujemy seriami i dajemy się naciągać na popularne akcje „trzy w cenie dwóch”, a później wyrzucamy nadmiar?
Z naszej zachłanności do zapełniania coraz większych koszyków zakupowych cieszą się zapewne właściciele sklepów. Każdemu z nas wydawać się może, że jest odporny na akcje promocyjne i rabatowe.
Trudno jednak znaleźć osobę, która choć raz nie wyszła ze sklepu z pełnymi siatkami, mimo że poszła tylko po kilogram przysłowiowej soli. Sztaby ludzi pracują nad optymalizacją akcji promocyjnych, by klient poczuł się bezpieczny i z przyjemnością wkładał do wózka kolejne artykuły.
Naszym oczom ukazują się wielkie tablice ze starą skreśloną ceną i nową - tak atrakcyjną, że nie da się nie kupić. Naszym uszom serwowana jest określona muzyka, nozdrzom konkretne zapachy, aby tylko skłonić do kupowania. Więcej i więcej, a potem jeszcze trochę. Ludzki mózg funkcjonuje w takim trybie, że im więcej ma, tym więcej chce mieć.
Automatycznie usprawiedliwiamy też nasze decyzje. Gdy dochodzi do głosu rozsądek i zaczyna powątpiewać: "ale czy naprawdę jest mi to potrzebne?" natychmiast bombardujemy jego podszepty serią argumentów: to się opłaca, będę mieć więcej, wszyscy kupują, czy jeden z ulubionych sloganów reklamowych - "jesteś tego warta".
Przesadne zakupy nie dotyczą tylko artykułów sprzedawanych w sklepach spożywczych. Lubimy rzeczami, a konkretnie ich nadmiarem, rekompensować sobie złe samopoczucie i dyskomfort w emocjach. Niekoniecznie chcemy przyznać, że każdy nasz zakup, włączając w to naprawdę poważne, takie jak dom czy samochód, to decyzja emocjonalna.
Coś nam się podoba, gdzieś czujemy się dobrze i po prostu to chcemy mieć. Dopiero w drugim kroku do gry wchodzi mózg i racjonalizuje nasze decyzje. Nie inaczej jest na zakupach spożywczych. Skoro jest promocja ciastek to kupię, nie jedną, ale trzy paczki. Ile zaoszczędzę? Pozornie dostanę jedną paczkę gratis.
Praktycznie kupię dwie zbędne i wydam więcej niż zaplanowałam. Skoro mandarynki są tak tanie, to trzeba wziąć na przykład pięć kilogramów, przydadzą się. Marnowanie żywności to plaga społeczeństwa konsumpcyjnego. Marnowaniem jedzenia jest przejadanie się - nadmierne racje pokarmowe nas nie odżywiają, a zaśmiecają. Marnowaniem jest też wyrzucanie zepsutej żywności. Nie mniejszym problemem jest jedzenie produktów po ich przeterminowaniu, nadgnitych, nadpsutych.
Krygujemy się i robimy wielkie oczy, albo teatralny grymas dezaprobaty. Większość ludzi się do tego nie przyznaje mimo, że regularnie dopuszcza takie praktyki. Nierzadko słyszę, że komuś żal wyrzucić, albo, że nie wolno, bo to grzech! A czy nie jest grzechem wprowadzanie do organizmu toksycznych związków, na przykład pleśni? Nie wystarczy odkrojenie nadgnitego fragment - na przykład jabłka, ono całe jest już zepsute i nie nadaje się do zjedzenia.
To bardzo złożone zagadnienie. Nie chodzi o ocenę. Chodzi o uświadomienie, że łapiąc się na pozorne akcje rabatowe, kupując bez zastanowienia i umiaru robimy sobie krzywdę, na wiele sposobów. Jemy za dużo, przekarmiamy siebie i rodzinę, wyrzucamy żywność, albo zjadamy nieświeże produkty. Skąd się to bierze? W dużych miastach sklepy czynne są nawet całą dobę.
W mniejszych miejscowościach mamy swobodę zakupów do późnych godzin wieczornych. Skąd te skłonności do magazynowania nieracjonalnych zapasów? Jesteśmy dziećmi, wnukami albo prawnukami pokolenia wojny. W każdej z naszych rodzin ktoś cierpiał głód, albo przynajmniej obawiał się o to, czy jutro będzie miał czym nakarmić rodzinę.
Takie nieuświadomione przekazy rodzinne mamy zapisane w genach. Nie wszyscy mamy tę samą wrażliwość, nie wszyscy jesteśmy równie empatyczni.
Jak jednak wytłumaczyć fakt, że trzyosobowa rodzina mieszkająca kilometr od sklepu wielkopowierzchniowego, otoczona trzema dyskontami spożywczymi obsesyjnie uzupełnia ogromne zapasy żywności, jakby sklepy miały być zamknięte przez najbliższy miesiąc?
Ewa Koza, dietetyk, autorka bloga mamsmak.com