Czy można mieć za dużo hermèsów?
Wyprawy na zakupy z księżniczką Zahirą były męczarnią - po pierwsze dlatego, że odbywały się codziennie, czasem przez cały dzień, po drugie - ponieważ kupowała tyle chłamu.
Były tego niewyobrażalne ilości. Jeśli chłopak z lotniska mówił prawdę i rodzina rzeczywiście przywiozła ze sobą dwadzieścia milionów dolarów, musieli wydać wszystko co do centa. Wiem, że rachunki hotelowe uregulowali gotówką - a płacili przynajmniej za siedem tygodni i pięćdziesiąt pokojów, w tym apartament prezydencki, który kosztował dziesięć tysięcy za dobę. Posiłki w pokojach i inne fanaberie musiały wynieść co najmniej kilka tysięcy dolarów dziennie. To wszystko daje minimum pięć milionów dolarów za siedmiotygodniowy pobyt.
Podczas wypraw na zakupy jedna z wyżej postawionych służących zajmowała się gotówką - wszystkie rachunki regulowali studolarówkami. Nikt z rodziny królewskiej nie dotykał pieniędzy. Wyjąwszy jedną młodą księżniczkę, nie widziałam, żeby ktokolwiek z nich własnoręcznie za coś płacił. Spacerowali tylko i wybierali, a służba zajmowała się prozaicznymi transakcjami.
Jeśli dostało się w przydziale pasażera, który miał towarzyszyć Zahirze w zakupach, to praca polegała na jeździe pustym samochodem tam i z powrotem wzdłuż Rodeo Drive, po którym kobiety spacerowały od butiku do butiku. Z reguły nawet przychodziły tam pieszo, ale i tak musieliśmy czekać w pogotowiu, na wypadek, gdyby ktoś zażyczył sobie wracać i dwie przecznice do hotelu pokonać samochodem, gdyby wzywała go natura albo nagle miał dość palącego kalifornijskiego słońca. Najwyraźniej wydawanie milionów dolarów bywa wyczerpujące, a po takim wysiłku dwuminutowy spacerek może zagrażać życiu lub zdrowiu.
W rezultacie siedem do dziewięciu samochodów w żółwim tempie jechało ulicą za księżniczką i jej świtą wchodzącymi do każdziuteńkiego butiku, nawet jeśli dzień wcześniej zupełnie go ogołocili. Sprzedawcy jednak byli zawsze gotowi i doskonale przygotowani. Musieli spędzać każdą noc na uzupełnianiu towaru, bo nigdy nie brakowało torebek do wzięcia. Od czasu do czasu jedna z młodych służących przybiegała do samochodów z siatami butów od Jimmy’ego Choo, naręczem sukienek od Diora albo torebkami Birkin z krokodylej skóry od Hermèsa we wszystkich dostępnych kolorach (nawet sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów za sztukę). Elegancka kobieta, z którą chodzę na jogę, też taką ma, czarną. Powiedziała mi z dumą, że przez trzy lata była na liście oczekujących, żeby ją zdobyć i że naprawdę było warto.
- Jest przepiękna - entuzjazmowała się. - I niezwykle praktyczna!
Służące nigdy nie wychodziły ze sklepów z pudłami, bo trudno byłoby je zapakować i wysłać do domu. Rezygnowały nawet ze ślicznych pomarańczowych pudełek Hermèsa, których można używać do artystycznych instalacji. Znajomy projektant Theodore zgromadził ich całą kolekcję i wykorzystuje je do dekoracji domów, które przygotowuje do sprzedaży. Rozmieszcza pudełka w szafach w wyszukanych konfiguracjach, niczym bezcenne rzeźby, i w czasie oględzin domu ma je na oku, bo ludzie często je podkradają. Wszystkie łupy wrzucano na tył czekającej przy ulicy furgonetki, która regularnie wracała do hotelu, żeby zostawić tam rzeczy. Patrzyłam, jak tydzień w tydzień napełniano wielkie przenośne kontenery, które następnie wysyłano do Arabii Saudyjskiej, gdzie były rozpakowywane i sortowane przez pałacowe służące. Nie zwracano najmniejszej uwagi na cenę, nikt nigdy o nią nie pytał. Jeśli czegoś chcieli, kupowali to, a potem więcej, więcej i więcej. Było jak w bardzo drogiej bajce. Boże! - myślałam. - Chciałabym na ułamek sekundy zakraść się do sklepu z jedną Saudyjką, żeby dorzucić na jej stos sukienkę bandażową Hervé Léger. Poproszę rozmiar M, kolor ametystowy albo turkusowy. Obejdę się nawet bez rejestrowania numeru seryjnego sukienki (każda go ma). Nosiłabym ją w mieszkaniu i trzymała w bezpiecznym miejscu.
Po kilku długich popołudniach spędzonych na oglądaniu imponujących dowodów niezmierzonych bogactw zaczęłam myśleć, że saudyjskie kobiety robią zakupy nie tylko dlatego, że lubią mieć piękne nowe rzeczy, lecz także dlatego, że dzięki temu czują się lepiej. Kiedy mnie jest smutno, kupuję coś małego, żeby poprawić sobie humor. Działa to szczególnie skutecznie, jeśli uda mi zdobyć coś w dobrej cenie. Każdy, kto spędził wiele godzin na eBayu albo QVC, powie to samo. Ja mam jednak jeszcze wiele innych sposobów podnoszenia się na duchu - mogę iść na siłownię, żeby trochę poboksować, obejrzeć wystawianą przez przyjaciół w lofcie w centrum awangardową sztukę, w której występują nago, albo wybrać się na siłownię Gold Gym, żeby pooglądać pakujących mięśniaków w fioletowych getrach w cętki - to bywa niezwykle zabawne, zwłaszcza, kiedy zaczynają stękać. Możliwości Saudyjek są natomiast bardzo ograniczone - większość, o ile nie wszystkie, z moich sytuacji podrywowych jest dla nich zakazana.
W Arabii Saudyjskiej wiele kobiet wysyła na zakupy męskich krewnych, którzy wybierają im na przykład odpowiedni rozmiar majtek czy stanika. Tradycyjnie personel sklepowy składa się z mężczyzn. Ekspedientki są bardzo nieliczne, ponieważ konserwatywni muzułmanie nie pozwalają kobietom pracować poza domem, gdzie mogliby oglądać je obcy mężczyźni. Dopiero niedawno, w wyniku królewskiego dekretu, w sklepach z bielizną i kosmetykami dla pań jest więcej sprzedawczyń. W Stanach, gdzie klientów wszędzie obsługują głównie kobiety, Saudyjki mogą kupować swobodniej. Dlatego też zakupy tutaj nie tylko sprawiają im przyjemność, ale też dają ekscytujące poczucie większej władzy - mogą oglądać i kupować, co chcą, gdzie chcą i od kogo chcą. To one wybierają. Saudyjczycy, wydając pieniądze, równocześnie je zarabiają. Każdy z członków rodziny i świty miał przydzielony samochód. Wszystkie te SUV-y, które całymi dniami pełzały wzdłuż chodnika, potrzebowały benzyny. Nie mogły się bez niej obejść także wszystkie auta, które stały w korku za konwojem, próbując się przecisnąć - ponieważ oczywiście uniemożliwialiśmy przejazd przez wiele godzin każdego popołudnia. Rodzina królewska blokowała Beverly Hills, marnując paliwo, które najprawdopodobniej Stany importowały z Arabii Saudyjskiej. W ten sposób Saudyjczycy nie tylko ustalali początkową cenę benzyny, lecz także, zwiększając popyt, znacznie ją windowali. Nie sądzę jednak, żeby zdawali sobie sprawę z tego gospodarczego bonusu. To było po prostu genialne.
Jedną z pierwszych kobiet z rodziny królewskiej, którą miałam wozić, była Fahima, kuzynka księżniczki Zahiry. Była dobrze zakonserwowaną kobietą po pięćdziesiątce - miała silnie zarysowaną linię szczęki, głęboko osadzone, świdrujące oczy i sięgające do ramion włosy, które nosiła tak ufryzowane, że przypominały hełm. Fahima była zawsze nienagannie ubrana, nosiła modne, ale raczej tradycyjne ubrania oraz tony drogiej biżuterii. Szoferzy nie powinni zadawać pytań, można za to nawet stracić pracę, ale Fahima dość uprzejmie traktowała moją ciekawskość. Władała wieloma językami, była obyta w świecie, wiele podróżowała i z zaskakującą cierpliwością odpowiadała na pytania, które zadawałam, wożąc ją po mieście. Z reguły celem wyprawy było znalezienie jej ulubionych angielskich papierosów, które można było dostać tylko w specjalnych sklepach z tytoniem. Paliła bardzo dużo, podobnie jak wielu przybyłych z nią do Los Angeles rodaków - nawet niektóre młode kobiety odpalały papierosa od papierosa - a w torebce zawsze miała przenośną popielniczkę Fabergé. Saudyjczycy regularnie ogołacali większość zapasów w Beverly Hills, więc często musiałyśmy jeździć do Westwood lub Santa Monica po jej preferowane nikotynowe remedium. Fahima nie ukrywała, że czuje się ode mnie znacznie lepsza, ale dawała mi też do zrozumienia, że zgodnie z zasadą noblesse oblige nie może mi skąpić swojej wiedzy. Nigdy otwarcie mnie nie obraziła - jej pogarda była dużo bardziej subtelna i wyrafinowana - ale nie ulegało wątpliwości, że uważa mnie za istotę gorszego gatunku. Moja niewiedza i naiwność, bo tak to postrzegała, zdawały się ją bawić i dlatego traktowała mnie jak dziecko, które potrzebuje jej pomocy. To w jej towarzystwie po raz pierwszy boleśnie odczułam, że jestem niewierną, poganką i ateistką. Próbowałam to zlekceważyć.
- Na pewno trudno ci zrozumieć wyjątkowość naszego społeczeństwa, ale skoro nalegasz, chętnie opowiem ci o naszym kraju i zwyczajach, Janni Amelio - powiedziała. - O co chciałabyś zapytać? - Dlaczego musicie nosić abaję? - Tak naprawdę chciałam się dowiedzieć, po co Saudyjki tyle wydają na markowe ciuchy i biżuterię, skoro potem pozwalają się od stóp do głów zakutać w czarny koc, ale w ten sposób postawione pytanie byłoby niegrzeczne. - Proszę, zrozum, Janni Amelio, że w Królestwie kobieta musi być całkiem zasłonięta, musi mieć abaję, hidżab, a czasem nawet nikabw towarzystwie każdego mężczyzny z wyjątkiem swojego syna, brata, męża i ojca. To oczywiste. Jeśli tego nie robi, to zachowuje się jak prostytutka. Kiedy jesteśmy w domu, z dziećmi, z rodziną, nie musimy się okrywać. Ale na ulicę nie wychodzimy bez abai. Nie rozmawiamy z mężczyznami, którzy nie są z nami spokrewnieni. W kawiarni nie siedzimy z nikim, kto nie jest naszym synem, bratem, mężem lub ojcem. Wcale byśmy tego nie chciały! Zawsze gdzieś na tyłach znajduje się bardzo wygodny pokój rodzinny dla kobiet z dziećmi, gdzie czują się swobodniej - wyjaśniała. - Ale dlaczego to kobieta ma się zakrywać? Czy mężczyźni nie mogą po prostu nie patrzyć? Czemu to ma być problem kobiety?
- Widzisz, Janni Amelio, kobiety kuszą mężczyzn. Jesteśmy kusicielkami. To leży w naszej naturze, nie możemy nic z tym zrobić. A jeśli mężczyźni ulegną pokusie - na widok kobiecego policzka, nadgarstka czy kostki - wtedy zapanuje chaos. Dlatego kobieta się zasłania. To nasz obowiązek, inaczej nastanie chaos, z powodu którego ucierpi nasze społeczeństwo, a potem cała ludzkość. - W takim razie czemu nie musicie się zakrywać, kiedy wyjeżdżacie za granicę? Czy Allah nie widzi was przez cały czas? - zapytałam. - Oczywiście, ale wiele Saudyjek nie zasłania się, kiedy przyjeżdża do waszego kraju, bo to zwraca uwagę i sprawia, że jesteśmy dyskryminowane, zwłaszcza od czasu niefortunnej tragedii z 11 września. Ale w Królestwie musimy się zakrywać, w przeciwnym razie grozi nam aresztowanie za nieprzyzwoitość. Takie jest prawo, oczywiście. Saudyjkom chodzenie bez zasłony przynosi wstyd. Amerykanki nie są w stanie tego zrozumieć - powiedziała. Trochę mnie tym zirytowała, bo zabrzmiało to tak, jakbym była panienką lekkich obyczajów.
Przejawem takiego samego lekceważenia, z jakim traktowała mnie Fahima, było to, że większość członków rodziny królewskiej zdawała się nie zauważać, że kierowcy też są ludźmi, którzy mają życie osobiste i czekające na nich w domach rodziny. Chociaż Saudyjczycy spędzali w samochodach długie godziny, ani przez sekundę nie pomyśleli, że ich szoferzy i służący pracują bardzo ciężko, najprawdopodobniej borykają się z poważnymi kłopotami finansowymi i mogą wcale nie mieć ochoty cali poświęcać się zaspokajaniu potrzeb superbogaczy. Nawet nie przyszło im to do głowy. Czemu mieliby się przejmować? Jeśli od zawsze miało się pieniądze, powiedzmy: setki milionów dolarów, to chyba nie da się współczuć tym, którzy nie mają nic i muszą harować dzień i noc za kilkaset dolarów albo oszczędzać przez wiele lat, żeby kupić wymarzoną rzecz. Jest to zupełnie obce. Nawet jeśli człowiek urodził się w biedzie, a potem się wzbogacił, stara się zapomnieć o tym, co było wcześniej. Wyrzuca to z pamięci, wypycha jak najdalej. Tak daleko, jak to tylko możliwe, bo wspomnienie biedy sprawia, że czujemy się gorsi. Naszą tożsamość wyznacza wyższość nad innymi. Staramy się wyrzucić z pamięci to, że kiedykolwiek byliśmy dużo niżej.
Arystoteles nazwał to filotimią - umiłowaniem czci, potrzebą moralnej wyższości nad innymi. Abstrahując jednak od moralności, moim zdaniem chcemy czuć się lepsi, bo w przeciwnym razie dopada nas wstyd. Zaobserwowałam, że przejawia się to w tym, jak żyjemy, gdzie mieszkamy i co posiadamy. Nie chodzi tylko o rzeczy materialne, to dotyczy też innych aspektów życia - na przykład tego, czy mamy wpływowych znajomych albo utalentowane dzieci. Przejawem tego samego zjawiska są też moje dwa dyplomy uniwersytetów z Ligi Bluszczowej, o których czasem, nawet nieświadomie, wspominam w rozmowie, kiedy chcę wzmocnić swój autorytet albo dodać wiarygodności opinii, którą wygłaszam. Robię to, żeby ludzie lepiej o mnie myśleli. Wszystkie cenne rzeczy, które posiadamy, są dowodem naszej wyższości, a ta z kolei stanowi naszą społeczną legitymację. Udawanie agenta FBI dysponującego cennymi informacjami, zdolnością przetrwania, a może nawet bronią palną, podczas gdy tak naprawdę byłam tylko zaharowanym i poniewieranym szoferem, dodawało mi pewności siebie. Tak samo muszą czuć się księżniczki, które nie mogą głosować ani prowadzić samochodu, ale mają inną torbę Birkin na każdy dzień miesiąca. Dzięki takim gadżetom czujemy się ważniejsze. Nie wiem, czemu tego potrzebujemy, ale tak właśnie jest. Ja tego potrzebuję, Saudyjki tego potrzebują, wszyscy tego potrzebujemy, może z wyjątkiem Dalajlamy. Mam ogromną nadzieję, że on tego nie potrzebuje. Poza tym wątpię, żeby często chodził na zakupy - tak świetnie wygląda w tych szafranowych szatach, że pewnie ktoś szyje je dla niego na miarę.
Fragment pochodzi z książki "Woziłem arabskie księżniczki", która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.