Dane wrażliwe

Nie wiadomo skąd wziął się taki zwyczaj, że zawsze na dużej przerwie idą na słoneczną stronę szkoły, czyli murek od strony ulicy Mickiewicza. Zajęcie dobrych miejsc nie było wcale łatwe. Inne klasy też lubiły to miejsce i trzeba było zaraz po dzwonku lecieć na złamanie karku, żeby dopaść jeszcze niezajętych ławek.

article cover
Egmont Polska

Nina, Ewa, Kasia, Margerita i inne dziewczyny z ich klasy jadły kanapki i gadały o tym, jaka matematyczka jest głupia, jak Wrońska ich ciśnie i że to skandal aż tyle im zadawać. Poza tym zerkały sobie na chłopców. Michał grał, jedząc kanapkę i bardzo śmiesznie to wyglądało. Dominik co chwila podciągał sobie spodnie, co też je rozśmieszało.

Kamil za mocno wybił piłkę, która potoczyła się w ich kierunku. Kasia błyskawicznie po nią sięgnęła. Mogła rzucić w kierunku chłopaków, ale tego nie zrobiła. Trzymając piłkę w rękach, prowokująco się do nich uśmiechnęła.

- Dzięki. - Kamil wyjął jej piłkę z rąk.

- Ale grałaś. Super - powiedział, patrząc na swoje buty. Kopnął piłkę i odbiegł.

- Nie wiem czemu to powiedział. Wcale dobrze nie grałam. - Kasia uśmiechnęła się dyskretnie i wzruszyła ramionami. - Ostatnio chłopcy nachalnie się do mnie zalecają. Ja bym go i na bezludnej wyspie nie chciała.

Nina zagotowała się ze złości. Najczęściej udawała, że Kaśka w ogóle jej nie obchodzi. Odkąd przestały się przyjaźnić, starała się reagować permanentną obojętnością na jej głupie gadanie, ale w takie dni jak ten nie była w stanie trzymać języka za zębami.

- To było do mnie - mruknęła Nina do Oli, ale na tyle głośno, żeby Kaśka usłyszała.

- Pomarzyć miła rzecz - słodko powiedziała Kasia.

Nina przez chwilę pomyślała, że się przesłyszała. Kasia z reguły unikała wchodzenia w otwarty konflikt. Lubiła tak pokierować rozmową, żeby wszyscy mieli wrażenie, że ona nie jest niczemu winna. Teraz najwyraźniej zmieniła strategię.

Nina gorączkowo szukała w głowie jakiejś jadowitej riposty, ale zobaczyły Basińską, ich szkolną panią pedagog. Czarne obcisłe spodnie, biała koszulowa bluzka, na to pomarańczowy blezer i zielona torebka. Zdążyła już wszystkich przyzwyczaić, że jest kolorowa jak papużka.

Dziewczyny odwróciły głowy jak na komendę. Basińska przyjechała na motorze, a raczej została odwieziona przez wysokiego mężczyznę ubranego w skóry. Zdjęła swój wielki lustrzany kask, zamachała długimi włosami, nastroszyła grzywkę, rzuciła im uśmiechnięte "dzień dobry" i weszła do szkoły, nie oglądając się na dryblasa. Chodziły plotki, że jest żonaty, że jest rozwodnikiem, że jest homoseksualistą, że jest milionerem, że jest bankrutem, oraz że nie jest Polakiem. Prawdę mówiąc o Basińskiej zawsze się w szkole mówiło. Chwilę o niej rozmawiały, ale nic pewnego nie mogły powiedzieć, bo o niej nikt nigdy nic pewnego nie wiedział.

- Słyszałam, że jedzenie mięsa sprzyja agresji - rzuciła Kasia, patrząc znacząco na wystający z kanapki Margerity kawałek polędwicy sopockiej.

Żadna z dziewczyn się nie odezwała. Wszyscy wiedzieli czemu Kasia jest taką entuzjastką dżemu, ale Nina litościwie pomyślała, że nie będzie jej upokarzać. Kaśka często rzucała jakieś zdanko, z którego wynikało, jak świadomie ona jedna z nich wszystkich żyje. Kupowanie markowych rzeczy to popieranie wyzysku dzieci w Chinach, malowanie paznokci to szczyt próżności i tandety. Tylko wypożyczanie książek na sens, za to ich kupowanie jest świadomym niszczeniem zasobów naturalnych planety. Trzymanie w domu zwierząt rasowych to skrajny egoizm, charakterystyczny dla ludzi pozbawionych empatii, a wyjeżdżanie na wakacje za granicę to brak patriotyzmu. Chodzenie do kina to tandetna rozrywka, zaś kupowanie coli, fanty czy 7UP świadczy o braku świadomości konsumenckiej.

Kasia była bezkompromisowa, ale jej poglądy brzmiały fałszywie. Prawda była taka, że Kasia była biedna. Nie było jej na nic stać i dlatego w jej ustach nawet słuszne skądinąd opinie brzmiały po prostu śmiesznie. Nina nie znosiła tego udawania, że nie chodzi o biedę, tylko o to, jaka Kasia jest świadoma, i nieraz korciło ją, żeby wyśmiać jej butelkę z herbatą i bezmięsne kanapki. Jednak zawsze robiło jej się Kasi żal i odpuszczała. Tym razem też zagryzła wargi i postanowiła zwyczajnie przeczekać, ale gdy tylko to postanowiła, usta same jej się otworzyły.

- A jak twoje kolanko? Bardzo boli?

- O co ci chodzi? - Kasi ze złości zwęziły się oczy.

- Jakoś nie zauważyłam, żebyś utykała, gdy tu biegłaś.

Nina była pewna, że Kasia zeszła, udając, że utyka, bo była gorsza od niej. Jednak nie miała jak tego udowodnić. Kasia nic nie powiedziała, więc Margerita zmieniła temat.

- A wiecie, czytałam, że w Polsce jedna na sześć piętnastolatek jest już po poważnym związku. Jedna na sześć, czyli u nas powinny być dwie.

- Za mało nas, żeby coś statystycznie zbadać - wtrąciła Ewa. - Potrzebna jest grupa reprezentatywna. Na takiej próbce...

- Przestań wydziwiać. - Kasia aż cmoknęła z irytacji. - To weźmiemy jeszcze dziewczyny z pierwszej.

Nina pomyślała, że Kasia znów stosuje swój ograny numer pod tytułem "Ile osób z naszej klasy", z którego zawsze ma wynikać, że ona jest wśród tych pozytywnych.

- Kasiu - powiedziała słodko - rozumiemy, jak bardzo chcesz nam przypomnieć o Łukaszu, ale wszystkie znamy już na pamięć twoje wynurzenia.

- Zrozumiałe, że tak to interpretujesz. Ty, dziecinko, nie masz nic na ten temat do powiedzenia.

- Co to niby ma znaczyć? - Nina poczuła kolejną falę złości.

Ona litościwie odpuszcza Kasi swoje komentarze, czemu to ona niby jest wegetarianką. I niepotrzebnie, bo Kasia niczego nie umie docenić. Nina nie znosiła tego wiecznego rządzenia się Kaśki, tych jej mądrości, tego wmawiania im rzeczy, które jej były akurat na rękę. Kaśce zdecydowanie za dużo spraw uchodziło na sucho tylko dlatego, że miała kłopoty w domu. Tym razem koniec z litością.

- Rozumiem, że nie możesz się pochwalić niczym innym... - zaczęła Nina, ale Margerita szybko zareagowała.

- Dziewczyny, po co znów zaczynacie? Wecie co, moja klaczka będzie się źrebić...

Margerita, o czym wszyscy wiedzieli, cierpiała na przesadną odpowiedzialność za poprawną atmosferę. Jak emocjonalny sejsmograf nieomylnie wyczuwała naciągające burze i skupiała uwagę na sobie. Zmieniała temat, obracała problemy w żart, zaczynała opowiadać coś śmiesznego lub głupiego, co sama ostatnio zrobiła. W ten sposób udawało jej się zażegnać nawet poważne konflikty. Jednak nie tym razem. Kasia i Nina za bardzo się już rozgrzały.

- O klaczce powiesz nam innym razem Ja się wcale z nią nie kłócę. Nienawidzę konfliktów - wolno i spokojnie powiedziała Kasia. - Po prostu wiadomo, że jeszcze nikogo nie miałaś. Nie masz powodzenia i taka jest prawda.

Czerwona ze złości Nina wzięła głęboki haust powietrza i, ignorując resztę dziewczyn, zwróciła się do Kasi:

- Przyjmij więc do wiadomości, że według twojego idiotycznego kryterium jestem jedną na sześć - warknęła i wyzywająco spojrzała na Kaśkę.

Kasia wciąż robiła miny. Gdy podnosiła do góry brwi i jednocześnie wykrzywiała jeden policzek, wyglądała szczególnie głupio.

- Chcesz nam wmówić, że z kimś już chodziłaś?

- Nie mogę w to uwierzyć. Czy my jesteśmy w przedszkolu? - roześmiała się Ewa, ale ani Nina, ani Kasia nie zwróciły na nią najmniejszej uwagi.

- Nie chcę wam wmówić - powiedział Nina z naciskiem. - I nie chodziłam, tylko chodzę. To, że ty o czymś nie wiesz, nie znaczy jeszcze, że taka jest rzeczywistość. Musisz pogodzić się z tym, że ludzie mają swoje sekrety i mimo twoich starań i wścibstwa, nie o wszystkim wiesz. Owszem, mam chłopaka.

- Akurat! Niedawno mówiłaś, że kompletnie cię to nie interesuje - powiedziała Kasia, przedrzeźniając głos Niny.

- O rany, jak w kinie familijnym - powiedziała Ewa, ale tylko Margerita pokiwała głową.

- Nie kłócimy się, tylko dyskutujemy. Ten, kto nie zmienia poglądów, zarzucił myślenie - powtórzyła zasłyszane od Bogdana zdanie Nina.

Nie wiedziała, po co wchodzi w tę rozgrywkę, ale już nie umiała się wycofać. Chciała zniszczyć Kaśkę, zgnoić ją, pokazać, że jest zerem. Poza tym nie było już odwrotu.

- Kto to taki? - z szyderczym uśmiechem zapytała Kasia, ostentacyjnie oglądając sobie paznokcie.

- Być może go nawet znasz - palnęła Nina, przedrzeźniając Kaśkę.

Z satysfakcją pomyślała, że prowadzi w tej rozgrywce. Wyjęła z torby Kamienie na szaniec i ostentacyjnie otworzyła je na pierwszej stronie, jakby chciała pogrążyć się w lekturze, ale z nerwów nie była w stanie przeczytać nawet pierwszego zdania. Przez chwilę miała ochotę zabrać torbę i odejść, ale wtedy one wszystkie zaczęłyby ją obgadywać i na pewno Kaśka by je przekonała, że Nina kłamie. Nie, teraz nie mogła odejść. To trzeba załatwić do końca.

- Jeśli mogę ci przerwać lekturę - syknęła Kaśka, udając miłą - to jak ten twój wybraniec ma na imię? Chyba możesz nam zdradzić? Może Alek Dawidowski*, co? - Kasia umiała mówić z taką ironią, że człowiek aż gotował się w środku.

Nina poczuła nagle pustkę w głowie. Zupełnie nie wiedziała jak na to proste pytanie odpowiedzieć, ale postanowiła nie dać się sprowokować. Żeby zyskać na czasie, uśmiechnęła się i nabrała powietrza. Usiłowała wyglądać na rozmarzoną.

- Paweł - powiedziała i z wdziękiem się przeciągnęła.

W ich klasie nie było żadnego Pawła, w żadnej z równoległych też nie. W ogóle żaden Paweł nie przychodził jej do głowy. Nie znała żadnego Pawła. I o to właśnie chodziło! Kasia będzie miała zerowe pole do dociekań. To było super bezpieczne imię.

- A może policzymy, jedna na ile piętnastolatek była kiedykolwiek za granicą - powiedziała Nina z miną niewiniątka.

Dobrze wiedziała, że poza szkolnymi wycieczkami, które refundował jej komitet rodzicielski, Kasia nigdy poza Augustów nie wyjeżdża.

Nina uśmiechnęła zadowolona i kolejno, dokładnie tak samo jak Kasia, zaczęła przepytywać dziewczyny, która gdzie była. Margerita była w tylu krajach, że trudno jej było je wymienić, zresztą wcale nie zamierzała się tym chwalić. Ewa była u wujka w Hanowerze i w Słowackich Tatrach z tatą...

- Dziewczyny, a która z was korzystała kiedykolwiek z pomocy społecznej? - zapytała Nina z miną niewiniątka.

Kasia sięgnęła po torbę i bez słowa ruszyła w kierunku szkoły.

Nina poczuła, że wygrała tę rozgrywkę.

ROZDZIAŁ I

Drzwi otworzyła im ciotka. Jak zawsze była w dole od dresu, włosy miała wysoko natapirowane i wyglądało to żałośnie. Zza jej pleców buchnął zapach barszczu. Nina siłą powstrzymała się przed zatkaniem palcami nosa.

Siostra mamy mieszkała przy ulicy Mickiewicza w czteropiętrowym bloku z wielkiej płyty. Blok stał vis á vis wejścia do gimnazjum, do którego chodziła Nina. Na szczęście okna wychodziły nie na boisko, ale na osiedle. Za to jedno Nina była losowi wdzięczna - że przynajmniej kuzynostwo nie mogą ukradkiem śledzić jej zza firanek. Od piętnastu lat Nina przychodziła w niedziele do wujów, jadła u nich obiad, oglądała telewizję. Spędziła tu wiele godzin, jednak za każdym razem, gdy ojciec otwierał wąskie drzwi na klatkę schodową i przepuszczał mamę, Nina uświadamiała sobie, jak bardzo nie znosi tego miejsca. Jeśli marzyła czasem o tym, że pójdzie na studia do Warszawy czy Gdańska i po ich ukończeniu na pewno już do Augustowa nie wróci, to między innymi z powodu tych wizyt.

- Ojej, jak ty wyglądasz. Jak ci te kości policzkowe wyszły - powiedziała ciotka na jej widok, a potem serdecznie ją uściskała i, nie czekając na jakąkolwiek reakcję siostrzenicy, odwróciła się na pięcie i poszła z mamą do kuchni.

Mama i ciotka były siostrami i gdy się na nie patrzyło, nie było co do tego wątpliwości. Korzystały z usług tego samego salonu piękności na Mostowej, obie robiły zakupy w Lidlu, obie gotowały rzadko, ale za to bardzo dużo, regularnie odwiedzały centrum taniej odzieży na rogu Nadrzecznej i Mostowej, a ponadto obie kochały się w zrzędzeniu i narzekaniu. Zrzędzenie przejęły po swojej matce. Nawisem mówiąc, obie nie znosiły swojej matki właśnie za to jej wieczne zrzędzenie. Obie zawsze podawały za zimne potrawy i wymieniały się tymi samymi beznadziejnymi przepisami, lubowały się w łatwych krzyżówkach, nosiły kolorowe buty i uwielbiały lekarzy. Nina czasem miała wrażenie, że jej mama i ciocia to jedna i ta sama osoba.

- Zupa za pięć minut! Powiedz Justynie - rzuciła mama i bez słowa po prostu otworzyła na oścież drzwi do pokoju kuzynki, po czym ponownie znikła w kuchni.

Nina przełknęła ślinę. Wszystko by zniosła - za zimną zupę (wątroba nie lubi gorącego), stary chleb (bo zdrowszy), gotowane rano ziemniaki (żeby potem już tylko przygrzać). Zniosłaby nawet uwagi na temat tego, że jest leniwa (bo zrezygnowała z plastyki), niekształtna (bo taki wiek), podobna do ojca (to już prawdziwy dramat). Zniosłaby i uwagi w stylu "pryszcze są normalne w tym wieku" i "głupota to natura młodości". To wszystko by zniosła, ale prawdziwym powodem, dla którego nie lubiła tych niedzielnych odwiedzin u wujków, była Justyna.

Nina co tydzień czuła ogromne wyrzuty sumienia. Uważała siebie za przyzwoitego człowieka, a jednak dla Justyny nie zrobiła niczego. Obiecywała sobie, że zacznie ją odwiedzać, bo trzeba, ale potem nigdy nie starczało jej sił, żeby to zrobić. Justyna ją przerażała.

Ostrożnie zajrzała do pokoju kuzynki.

- Hej - powiedziała, starając się zachowywać naturalnie.

Wersalka, stolik, drugi stolik, na którym stał zarośnięty kurzem ogromny monitor, na ścianach kilka tandetnych obrazków, kupionych na dole w kwiaciarni. Łóżko było przykryte narzutą zrobioną z resztek różnych włóczek. Na parapecie leżała wygnieciona poduszka, szydełko wbite w biały jak śnieg kordonek, z koszyka wylewała się koronkowa serweta. Justyna jak zwykle siedziała przodem do okna i czytała.

Podniosła głowę i odpowiedziała. Potem zapadła cisza.

Nina zupełnie nie wiedziała, o czym z Justyną mogłaby porozmawiać. Każdy temat wydawał jej się zbyt drażliwy. Przecież nie zapyta, co u niej słychać, bo u niej nic nie słychać; nie zapyta, co czytała, bo ona tyle czyta, że gdyby chciała jej opowiedzieć, nie miałoby to końca; nie zapyta, co oglądała, bo ona ogląda jakieś seriale, których z kolei Nina nie ogląda, więc to też nie będzie wspólny temat; kto ją odwiedził - też odpadało, bo Justyny nikt nie odwiedzał.

Justyna ubrana była zawsze w spodnie od dresu i luźną bluzkę koszulową. Szara, zapyziała, jakby trochę brudna. I taka wiecznie skrzywiona, jakby na Ninę obrażona. Nina starała się więc mieć z kuzynką jak najmniej do czynienia. Justyna była od niej tylko o dziewięć lat starsza, ale Ninie czasem się wydawało, że kuzynka przekroczyła już siedemdziesiątkę. Nina bardzo jej współczuła, ale to nie zmieniło faktu, że po prostu jej nie lubiła. Właśnie nerwowo przełykała ślinę, gorączkowo szukając tematu do rozmowy, gdy z kuchni doszły głosy mamy i ciotki:

- ...nie wiem... szkoła powinna czasem kogoś przysłać. Ludzie są okropni...

Ninie zrobiło się bardzo nieswojo, bo ona też nigdy Justyny nie odwiedzała (te obowiązkowe obiadki trudno było nazwać odwiedzinami).

Do pokoju zajrzał Bogdan.

- Wiesz, czym się różni gołąb od zwłaszczy? - i zaraz sam sobie odpowiedział: - Gołąb lubi siedzieć na dachu, zwłaszcza na parapecie.

Oboje zaczęli się śmiać. Nina też uniosła kąciki ust. Zazdrościła Bogdanowi, że umie tak swobodnie się zachować, ale z Bogdanem było inaczej: on pamiętał czasy, kiedy Justyna chodziła, a dla Niny ona zawsze była osobą niepełnosprawną i bardzo konfliktową. Co tydzień przy stole był jakiś problem i to zawsze z jej powodu. Tym razem poszło o zjadanie do końca.

- Czemu ty jesteś taka uparta, córuniu? Dwie łyżki. Zobacz, dwie. Nie możesz dojeść do końca?

- Ciociu, może ona już nie chce? - wtrącił się Bogdan.

Po chwili mama go zgromiła. Ojciec powiedział, żeby był cicho, wujek coś mruknął i jak co tydzień zaczynała się awantura.

Nina z ulgą wyszła z Mickiewicza. Nie przeszkadzało jej nawet to, że przez całą powrotną drogę mama przyciszonym głosem, żeby czasem nikt ich przypadkowo nie usłyszał, robiła Bogdanowi wymówki, że znów się nie uczy i tylko włóczy z tą bandą obiboków, a ten cały Szałas to jakiś kryminalista i Bogdan jeszcze zobaczy, że oni wszyscy skończą w kryminale.

Wszystko było lepsze niż przebywanie w domu ciotki.(...)
Dane wrażliwe
Ewa Nowak

Egmont Polska
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas