Dlaczego feministki nie mają poczucia humoru? Odpowiedź jest prosta
Feministki nie mają poczucia humoru - wie o tym każde dziecko. Jego brak jest podstawowym obowiązkiem każdej szanującej się feministki, więc jeśli się je ma, należy je czym prędzej stracić. Jak to zrobić? Zacznijmy od kilku prostych ćwiczeń wspomagających wyobraźnię. Przeczytaj fragment książki "Świat bez kobiet" autorstwa Agnieszki Graff.
Obrazek pierwszy
Duży stół. Na stole zielone sukno, paprotka. Na ścianie godło. Rada Osiedla, Rada Naukowa albo Rada Nadzorcza. Podczas narad wszyscy mają głos. Fakt, że kobiety mają go trochę mniej, ale... Może to kwestia nieśmiałości? Może dobrego wychowania? A może naturalnej różnicy płci? Przerwa. Szuranie krzeseł, przepuszczanie w drzwiach, podawanie ognia. Panowie rozmawiają z paniami. "Jak pani dziś uroczo wygląda" - "Ach, jaki pan miły". "Piękna dziś pogoda, nieprawdaż?" - "Prawdaż". Po przerwie: "Może jeszcze kawki? Może paluszka?" Znów obrady. Panowie rozmawiają z panami. Panie milczą.
Czasem usiłują zabrać głos, ale jakoś nikt tego nie zauważa. Wreszcie jeden z panów chrząka, znacząco spogląda na zegarek i powiada: "No cóż, panowie, pora podjąć męską decyzję". Panie nie reagują. W tak szacownym gronie nie wypada.
Obrazek drugi
Uniwersytet. Sala wykładowa. Słuchamy Znanego i Lubianego Profesora od Wiedzy Ogólnoludzkiej, czyli logiki. Wykład jest długi i trudny, dlatego Znany i Lubiany co pewien czas żartuje. Najchętniej - o naturalnej różnicy płci. Na przykład tak: "Miłym paniom radzę przyjść na egzamin w mini. Bo przecież i ja wiem, i panie wiedzą, że kto jak kto, ale kobieta logiki nigdy się nie nauczy. To wbrew jej naturze. Więc niech chociaż będzie miło". Studentki udają, że nie słyszały. Nie wiedzą, co zrobić, więc robią notatki.
Obrazek trzeci
Impreza. W tle muzyka. Wkoło plastikowe kubeczki z kiepskim winem. Grupka młodych ludzi rozmawia sobie przyjaźnie i rozrywkowo. O kinie, że momenty. O matematyczce, że wredna. Wreszcie temat dyżurny: naturalna różnica płci. Wiadomo: faceci są z natury przebojowi, a kobiety - opiekuńcze. Mózg mają inny, czytałem w "Płci mózgu", znacie to? Znają. One myślą inaczej, po kobiecemu. Czyli - mrug-mrug - macicą. Cisza. Po chwili: chłopcy, przepraszająco - w śmiech. Dziewczyny, zapewniająco, że-nic-się-nie-stało - w śmiech. Jest fajnie. A zatem, czas na dowcipy. Oczywiście o blondynkach. Blondynki śmieją się najgłośniej. Jak je dopuszczą do słowa, to opowiedzą jeszcze jeden. I jeszcze. Jest fajnie. Ojej, jak fajnie.
Humor i płeć
Uczestniczymy w tej uroczej zabawie na co dzień, nawet tego nie zauważając. Na tym właśnie polega nasza swojska-polska zgoda między płciami, ta dziwaczna równowaga, w której jest miejsce na cmokanie w rączki i na chamskie dowcipy, na brutalne zagrania i rozbrajające uśmiechy.
Scenariusz jest zawsze ten sam. Jesteśmy w mieszanym gronie, gdzie reguły gry zdają się zakładać równorzędność, wspólne podejmowanie decyzji, wspólną naukę czy zabawę. Co prawda obyczaj nakazuje kobietom mówić rzadziej, ciszej i jakby z mniejszym przekonaniem co do wagi własnych słów. Załóżmy jednak, że każda z nas, jeśli bardzo chce, jakoś się przebije. I oto do tej w miarę równej gry mężczyźni wprowadzają element dowcipu. Dowcip jest o tyle specyficzny, że polega na poniżaniu kobiet, przy ich cichej lub głośnej aprobacie. Reguła dodatkowa: brak aprobaty nie obciąża autora żartu, lecz kobietę, której zabrakło poczucia humoru.
Dowcip seksistowski, podobnie zresztą jak rasistowski, wytwarza pewną wspólnotę śmiechu - wspólnotę, która powstaje dzięki wykluczeniu grupy wyśmianej. Warto jednak zauważyć istotną różnicę: nikt nie oczekuje od Żyda, że będzie się śmiał z dowcipów antysemickich, tymczasem jako kobieta na co dzień uczestniczę w rytuale seksizmu. Jeśli zareaguję nieprzychylnie, wywoła to powszechną konsternację, a ja sama poczuję się nieswojo, tak jakbym coś przegapiła, palnęła gafę, jakby coś ważnego mi umknęło. Zabraknie mi poczucia swojskości, zadomowienia.
Fakt, że wygłasza się te żarty przy mnie, z miłym uśmiechem i w celach rozrywkowych, niesie dziwaczny przekaz: pośmiej się z nami, to nie o tobie, to o tych innych. Pośmiej się i będziesz "swój chłop". Kłopot w tym, żem baba, i choćbym nie wiem jak się starała, chłopem się nie stanę, ani swoim, ani cudzym. Poza tym wiem, że to jednak o mnie. I do mnie. To ja nie podejmę "męskiej decyzji" na spotkaniu ważnej rady, której jestem przecież "członkiem". To ja, zdaniem moich kolegów, myślę macicą. To ja mam nie zdać logiki, bo zanim otworzę usta, pan profesor już będzie wiedział swoje. Dlatego studentki, które opowiedziały mi historię o Znanym i Lubianym, nie próbowały się uczyć logiki, nie protestowały i zaliczały ten "męski" przedmiot metodą "mini plus uśmiech". Były nawet zadowolone, zdarzają się cięższe egzaminy. Ale teraz nie są już pewne, czy przypadkiem logika istotnie nie jest wbrew ich naturze.
W dowcipach nie ma równości. Nie ma kawałów o blondynach. W wielu rodzinach funkcjonuje Wesoły Wujek Kazio - instytucja do rozweselania rodziny. Wujek Kazio opowiada sprośne dowcipy, siada odrobinę za blisko, całuje na powitanie o kilka razy za wiele, przytula się trochę za mocno. Nawet wówczas, gdy radośnie podszczypuje nastoletnią siostrzenicę, pozostaje takim sobie wesołym wujkiem. Podobnie w pracy - mężczyzna, który powie koleżance, że jest nerwowa, bo ma napięcie przedmiesiączkowe, mieści się w swojskiej normie. Koleżanka, która spróbuje mu się odciąć, mówiąc, że jego głupie dowcipy wynikają z obrzęku jąder, w tej normie się już nie zmieści. Dlatego dowcipkują mężczyźni i dlatego gdy próbujemy im się odcinać, dochodzi jedynie do eskalacji "poczucia humoru". Tu nie ma symetrii. Dowcip seksistowski stanowi rodzaj przemocy - w ten sposób raz po raz pokazuje się nam, gdzie jest nasze miejsce w ludzkim stadzie. To między innymi lęk przed śmiesznością powoduje, że konkurując z mężczyznami, często czujemy się nieswojo, brak nam pewności siebie, wolimy być lubiane niż ambitne.
W zależności od środowiska seksizm po polsku bywa wulgarny, szarmancki lub surrealistyczny, ale jego przekaz jest zawsze podobny: kobiety to istoty trochę absurdalne, trochę obrzydliwe, trochę głupie, no i powiedzmy sobie otwarcie, panowie - niepoważne. A skoro to już ustaliliśmy, możemy przejść do męskiej rozmowy i podjąć parę męskich decyzji. Piękne panie wysłuchają dwuznacznych komplementów i w ciszy pochrupią sobie paluszki.
Wycieczka do kina
Ten swoisty humor ma już swoją klasykę filmową: "Seksmisję" Juliusza Machulskiego (1983) oraz przebój lat dziewięćdziesiątych, "Tatę" w reżyserii Macieja Ślesickiego (1995). Porównanie tych dwóch filmów pokaże nam nie tylko smutną prawdę o poziomie artystycznym współczesnego polskiego kina - uderzająca jest także różnica wrażliwości. Seksizm jest w cenie. Obecnie oba filmy są na tyle popularne, że telewizja publiczna pokazuje je regularnie w okresie świąt Bożego Narodzenia*. Dobrze jest się pośmiać przy świątecznym stole, a jednak bywają różne odmiany śmiechu.
"Seksmisję" ogląda się dziś jako rozkoszną maskaradę, nieco przestarzałą, lecz nadal wzruszającą alegorię systemu komunistycznego - wszyscy wiemy, że feministki to ZOMO, podziemne państwo to PRL, a Maks (Jerzy Stuhr) i Albert (Olgierd Łukaszewicz) to opozycyjne pięknoduchy. Komuna jako matriarchat - to cieszy. Natomiast w "Tacie" nie ma mowy o metaforach. Jest cała masa agresywnych żartów i pastiszowych aluzji, ale przekaz należy rozumieć dosłownie. Chodzi o "problem społeczny", jakim jest - zdaniem twórców filmu - dyskryminacja mężczyzn w demokratycznej Polsce. Tak jest, mężczyzn.
Jak pisała w "Pełnym Głosem" Marta Niemczycka, "Tato" dzieli polskie społeczeństwo na dwa zwalczające się obozy: wszechwładne, okrutne i głupie kobiety oraz ich bezbronne, niezdarne ofiary - mężczyzn. Istnieje kilka wyjątków: mała dziewczynka, która ma szansę wyjść na ludzi, prawniczka grana przez Jandę, która stoi po stronie pokrzywdzonych mężczyzn, i psychiatra potwór, który zdradził swoją płeć - jednak podział świata na męski (dobry) i kobiecy (zły) pozostaje klarowny. "To jest wojna, człowieku", powiada Cezary (Cezary Pazura), obrońca "facetów, którzy skomlą, że baby odebrały im dzieci". W filmie pojawia się groteskowa postać feministki, "członkini Parlamentarnego Koła Kobiet". Ta i inne wrogie postacie kobiece różnią się zasadniczo od feministek z "Seksmisji". Totalitarne wariatki z filmu Machulskiego bywały, co prawda, niebezpieczne (Maks: "O rany, babski sąd! Nie wyjdę! Nie wyjdę. Protestuję. Aj. To boli, przecież to boli!"), miały jednak masę uroku i dały się w końcu uwieść.
W filmie "Tato" główna postać kobieca (Dorota Segda) miota się po mieszkaniu z ociekającym krwią nożem, rzuca się w morderczym szale na bezbronnego tatusia (Bogusława Lindę), "czesze" nożem włoski swej córeczki. Wstrząśnięci i bezradni mężczyźni jąkają się, wymiotują do klozetu, zacinają przy goleniu, piją z rozpaczy. Wciąż leje się krew. Nie ma w tym wszystkim nic uroczego - do kobiet mówi się tu "ty głupia dupo", "dziwko", suko" lub "szmato". To jest wojna - wojna płci.
Przypomnijmy sobie absurdalne dialogi z "Seksmisji", gdzie obywatelki podziemnego państwa, odziane w świetnie skrojone mundury, mówią językiem podobnym do tego, którym w Polsce lat osiemdziesiątych przemawiały do nas oficjalne media:
Jedna z kobiet: Obecnie wszystkie stoimy twardo i pewnie na gruncie umożliwiającym nam niedopuszczenie do zarazy, której na imię mężczyzna i na którą jesteśmy wszystkie uodpornione (oklaski).
Albert: Czy pani aby trochę nie przesadza? Przecież gdyby nie mężczyźni, świat w ogóle nie ruszyłby z miejsca [...]. Wszyscy wielcy uczeni, ojcowie postępu, humaniści, wynalazcy byli mężczyznami i dlatego...
Kobieta: Niby którzy? Konkretnie! Nazwiska!
A: No, choćby Kopernik.
K: To kłamstwo! Kopernik była kobietą!
A: Co? No to Einstein!
K: Einstein też była kobietą!
Maks: A może Curie-Skłodowska też?
A: To akurat nie najlepszy przykład.
M: Bo mnie zmyliły. Przepraszam.
Oglądając "Seksmisję", śmiejemy się z absurdu tej sytuacji, z aluzji politycznych, ze świata na opak, z popisów aktorskich Stuhra i Łukaszewicza. Kobiety i mężczyźni bawią się tu razem. Parę lat temu na pokazie w Ośce świetnie bawiły się też zgromadzone licznie feministki. Humor "Seksmisji" jest zaraźliwy i na tyle autoironiczny, że daje się cytować w sposób przewrotny. 8 marca 2000 roku podczas kobiecej Manify pod pomnikiem Kopernika na Krakowskim Przedmieściu zawisł transparent z napisem: "Kopernik była mężczyzną".
Z czego się śmieje publiczność filmu "Tato"? Widzów niezmiernie cieszy moment, w którym Linda topi swą żonę wariatkę w wannie, a ta, jak przystało na czarownicę, raz po raz się wynurza. Jest też bardzo zabawnie, gdy inna wiedźma (teściowa) spada z gzymsu z miotłą. Widownia ryczy ze śmiechu przy każdym z adresowanych do kobiet wulgaryzmów, a także wtedy, gdy obrońca uciśnionych ojców opowiada o swoim ideale szczęścia rodzinnego: "Wygrasz proces czy nie, i tak nie oddamy im Kasi. Spieprzymy na wyspy Bahama. Sprzedam tę ruderę, jakoś się urządzimy. Poznamy dwie śliczne Bahamki i za cholerę nie nauczymy ich polskiego. Moja recepta na szczęście z kobietą - niemowa, bracie".
Przepaść między tymi filmami to nie tylko różnica poziomu artystycznego - to także zasadnicza różnica wrażliwości. "Seksmisji" podszyta jest dość konserwatywną wizją męskości i kobiecości, a jej humor opiera się na odwróceniu porządku, który twórcy uważają za oczywisty i naturalny. Jednak w ramach tej tradycyjnej wizji płci jest miejsce na autoironię i na wspólną zabawę - widzowie bawią się tu kosztem "komuny", do której na głębszym poziomie odnosi się żart. "Tato" powstał dwanaście lat później, w wolnej Polsce. Jest filmem realistycznym o zacięciu społecznym: opowiada o wojnie płci, która rzekomo toczy się naprawdę, o totalitarnym świecie, w którym rządzą świetnie zorganizowane psychopatyczne kobiety. Film Ślesickiego jest śmiertelnie poważny w swoim lęku, pogardzie i nienawiści do kobiet. Jest komedią odwetową: śmieszy tylko o tyle, o ile uwalnia w widzach agresję.
Zastanawiam się, co dzieje się z odbiorem Taty, gdy widz jest kobietą. Kupujemy bilet na komedię i śmiejemy się - ale nasz śmiech nie może być całkiem szczery, bo jest wyrazem identyfikacji na opak, pogardy do samych siebie. Jeśli jednak nie potrafimy się śmiać i udawać, że to nie o nas, poczujemy na plecach oddech śmiejących się do rozpuku mężczyzn. Odmawiając udziału w zabawie, uświadomimy sobie wyzwoloną przez Tatę agresję, doświadczymy wrogości i obcości własnej kultury. I być może, na wszelki wypadek, zaczniemy się jednak śmiać. Takie są zasady gry w "poczucie humoru". Przyjrzyjmy się teraz uważniej możliwym strategiom przetrwania.
Strategia pierwsza: struś
To-nie-o-mnie-to-nie-o-mnie-to-nie-o-mnie-to... Powtarzamy tę kojącą myśl niczym mantrę. Ćwiczymy w samotności, tuż przed snem, w wannie, czekając na tramwaj. Kto wie, może się uda? Może uwierzymy? Jednak - uwaga! - strategia strusia ma pewną wadę. Jeśli zbyt wiele czasu spędzimy z głową w piasku, może nam się zrobić duszno. W skrajnych przypadkach pojawia się też specyficzny niesmak, zwany naukowo syndromem strusia. Z niesmakiem wychodzimy z filmu "Tato". Z niesmakiem chodzą po własnym wydziale studentki Znanego i Lubianego. A także dziewczyny z innego wydziału mojej uczelni, którym pewien profesor radzi podczas konsultacji, by do perfum dodawały płynu łonowego, bo "chłopcy to lubią". W obu przypadkach granica między dowcipkowaniem a molestowaniem seksualnym zaczyna się zacierać, jednak obaj panowie od lat dowcipkują bezkarnie. Liczą na pełne zażenowania milczenie studentek. Liczą na chichot. Na strategię strusia, która - jak sądzę - wydaje im się zgodna z kobiecą "naturą". I, jak na razie, nie przeliczyli się.
Strategia druga: równa babka
Równa babka to prawie facet, a zatem proponowana strategia oznacza właściwie zmianę płci. Bezoperacyjną. W fazie wstępnej uczymy się (podręczniki dostępne w każdym kiosku) pilnie wszystkich możliwych seksistowskich powiedzonek i dowcipów. Potem zaś, gdy tylko usłyszymy początek któregoś z nich, sprężamy się w sobie, przerywamy mówiącemu i walimy jeszcze mocniejszy kawałek.
Jesteśmy w tym świetne. Potrafimy przebić największego seksistę. "Tato" jest naszym ulubionym filmem. Uwielbiamy dowcipy o blondynkach. Nasz śmiech słychać dwie ulice stąd. Co tam śmiech, przecież my same opowiadamy te kawały seryjnie, z podziałem na role. "Płeć mózgu" znamy niemal na pamięć. Korwin-Mikke jest naszym ukochanym politykiem. O feministkach mówimy, krzywiąc się ironicznie: "te kretyyyynki".
Strategia "równej babki" działa jak huragan: nie tylko neutralizuje zawartą w dowcipach seksistowską agresję, lecz także pozwala nam jednym susem przejść na pozycję agresora. Oczywiście wobec innych kobiet. Ale co tam, my jesteśmy babą z jajami, nikt nam się nie oprze.
Czy istnieją jakieś wady tej wyśmienitej strategii? Tylko jedna: otóż w męskim klubie jesteśmy na fałszywych papierach, o czym pełnoprawni członkowie mogą sobie kiedyś przypomnieć, bo "równa babka" to jednak nie to samo, co "swój chłop". Jeśli dojdzie do takiej dyskwalifikacji, możemy (a) zmienić klub albo (b) chwilowo przyczaić się w roli strusia.
Strategia trzecia: słusznie zagniewana
A jakże, można sobie poprotestować. Proszę bardzo. Jednak ostrzegam, ta strategia bywa niebezpieczna. Reagując sprzeciwem lub choćby brakiem uśmiechu na coś, co miało być przecież dowcipem, wychodzimy na obrażalskie, nieżyciowe nudziary. Robi się nieswojo. Chcąc odzyskać pozycję "równej babki", trzeba się będzie nieźle napracować. A przecież mama mówiła tyle razy, żeby śmiać się z dowcipów Wesołego Wujka Kazia, bo inaczej będzie mu przykro! Przyjazne podtrzymywanie rozmowy należy wszak do podstaw socjalizacji grzecznych dziewczynek: kobiecość to w dużej mierze sztuka zgadzania się z innymi, bycia miłą i lubianą. Nasz niewinny, perlisty śmiech po kiepskim dowcipie wujka Kazia jest tu bardzo istotny. Słusznie zagniewana ma, mówiąc oględnie, ciężkie życie.
Tracimy poczucie humoru
Oskarżenie o brak poczucia humoru to klasyczna metoda atakowania feminizmu, stosowana już wobec naszych prababek sufrażystek. Na naszym podwórku stosuje ją z lubością Janusz Korwin-Mikke, niektórzy felietoniści "Wprost" i "Polityki", a także osoby, które polemizują na łamach "Wysokich Obcasów" z Kingą Dunin. Nie trzeba mieć żadnych argumentów, wystarczy stwierdzić, że feministce brak poczucia humoru, oskarżyć ją o ideologiczność i polityczną poprawność. Właśnie metodą "na brak poczucia humoru" posłużył się współpracownik Larry’ego Flynta, Paul Krassner, broniąc okładki "Hustlera" z czerwca 1978 roku. Tej, na której widniała naga kobieta przepuszczana przez maszynkę do mięsa. Feministki to oburzało. Oczywiście dlatego, że nie miały poczucia humoru.
Na boisku zwanym życiem towarzyskim i uczuciowym brak poczucia humoru to tyle, co dyskwalifikacja. Dlatego tyle jest Strusi i Równych Babek, Słusznie Zagniewane natomiast pojawiają się bardzo, ale to bardzo rzadko. Dlatego Wesoły Wujek Kazio nie ma pojęcia, że jego dowcipy od lat już nikogo nie śmieszą, a siostrzenica, którą z sympatii podszczypuje, szczerze go nienawidzi. Dlatego Znany i Lubiany nadal jest znany i lubiany. Dlatego "Płeć mózgu", pseudonaukowy zbiór stereotypów, na Zachodzie dawno ośmieszony i zapomniany, ma u nas kolejne dodruki, a film "Tato" jest przebojem wypożyczalni wideo.
Może kiedyś uda nam się poczucie humoru stracić... zbiorowo.
* Na szczęście ten obyczaj świąteczny nie okazał się trwały. Pytałam studentów i studentki. Okazuje się, że dziś, w 2021 roku, wiele młodych osób nie zna żadnego z tych filmów.
** Więcej o książce "Świat bez kobiet" przeczytasz TUTAJ.
***
Zobacz również: