Dzięki nim PRL wydawał się weselszy
Kto wie, jak znieślibyśmy ówczesną siermiężną rzeczywistość, gdyby nie oni – znakomici satyrycy, którzy umieli nas rozbawiać w tych trudnych czasach. Tworząc kapitalne skecze i piosenki, sami też przy okazji nieźle się bawili...
Już w pierwszych latach po uruchomieniu Telewizji Polskiej pojawił się na antenie Kabaret Starszych Panów (1958-1966). Założyli go i prowadzili dwaj dżentelmeni: poeta – Jeremi Przybora i muzyk – Jerzy Wasowski.
Programy nadawano na żywo. Dużo w nich było odniesień do literatury, a humor finezyjny. Panowie rzadko odnosili się wprost do rzeczywistości. Jedną z nielicznych aluzji było wykorzystanie w skeczu łyżeczek do herbaty, którymi się posługiwano w telewizyjnym bufecie – przedziurawionych, żeby ich nikt nie ukradł. Władzy program nie bardzo się podobał, w przeciwieństwie do telewidzów.
Zachwycała ich Irena Kwiatkowska, która śpiewała m.in. „Katuj, tratuj, ja przebaczę wszystko ci jak bratu”. Wzruszała Barbara Krafftówna, wyznając „Zakochałam się w czwartek niechcący”. A Wiesław Michnikowski rozczulał piosenką „Addio pomidory”.
Próby przypominały spotkania towarzyskie. Kalina Jędrusik wspominała, że lubili też robić sobie psikusy. Kiedyś, ni stąd ni zowąd, aktor potężnej postury – Mieczysław Czechowicz – uparł się, że niziutki Wiesław Michnikowski go zasłania. Od słów wnet przeszli do rękoczynów. Koledzy nie wiedzieli, czy żartują, czy też się pokłócili. Obaj panowie byli w walce tak sugestywni, że wezwano strażaka, żeby ich rozdzielił. A wtedy dowcipnisie wybuchnęli śmiechem!
Innym razem Jędrusik, chcąc zrobić psikusa Przyborze, który według scenariusza miał ją podglądać w czasie kąpieli, naprawdę rozebrała się do rosołu. Przybora jej nie widział, za to elektryk zmieniający żarówkę o mało nie spadł z wrażenia z drabiny.
W Kabarecie Dudek zabłysnął Wojciech Młynarski. To właśnie z jego piosenek pochodzą teksty, które weszły do języka potocznego, np. „Przyjdzie walec i wyrówna” i „Co by tu jeszcze spieprzyć panowie, co by tu jeszcze...”. Przedstawienia odbywały się w stołecznej kawiarni Nowy Świat, gdzie zapraszano śmietankę towarzyską. Goście siedzieli przy stolikach, a na estradzie artyści tej miary co Wiesław Gołas, Jan Kobuszewski czy Mieczysław Pawlik odgrywali skecz o hydrauliku „Ucz się Jasiu” albo przebrani za dziewuszki z warkoczykami tańczyli i śpiewali w numerze „Filipinki”.
Po słowach „Wciąż jesteśmy rozśpiewane, my dziewczynki…” , Bogumił Kobiela kładł się na fortepianie i machał nogami, zaś publiczność zaśmiewała się do łez. Kiedyś Kobiela, już po występie, stał za kotarą w samej bieliźnie, dzierżąc butelkę rumu, by przypomnieć kolegom, że napiją się dopiero po swoim numerze. A oni na zakończenie wieczoru podnieśli kotarę i odsłonili przed publicznością rozebranego „Bobka”! Ale nie udało im się go speszyć: odtańczył w gatkach jakiś taniec i zebrał wielkie brawa.
Po kabarecie aktorzy urządzali sobie małe przyjęcia przy stołach, które nakrywali... „Trybuną Ludu”. Tego już telewizja nie nagrała.
Potem pałeczkę przejął Kabaret Tey. Jego filarami stali się Zenon Laskowik i Bohdan Smoleń. Artyści rychło zostali ulubieńcami narodu. Zwłaszcza komiczne dialogi Smolenia z Laskowikiem wywoływały salwy śmiechu. Dość wspomnieć skecz o pani Pelagii, która pracowała w fabryce bombek, a po jej likwidacji – jak to wyjaśnił na scenie przebrany za dziarską kobietę w chuście wąsaty Smoleń – „założyła spółkę z ogromną odpowiedzialnością”.
Podobał się też Rudi Schuberth, który dołączył do nich na jakiś czas: to wspólnie z nim śpiewali słynną pieśń pt. „Co to będzie, kiedy zgaśnie nasze słonko?”. Mówiono potem, że „wykrakali” nią śmierć Breżniewa i zmiany w obozie demoludów.
Kabaret Tey mocno nawiązywał do absurdów socjalizmu, np. gdy uczył telewidzów tzw. pozytywnego postrzegania rzeczywistości, tłumacząc, że nie wolno mówić: "traktor ma dziurawe koło", lecz "ma aż trzy koła dobre". Na legendzie Teya zaciążył spór między liderami, którzy rozstali się w fatalnej atmosferze.
Jedni mówili, że powodem konfliktu były pieniądze, inni - alkohol, a jeszcze inni - trudny charakter Laskowika. Jakkolwiek było, to im zawdzięczamy uśmiech w trudnych i biednych latach.