Himalaistki. Opowieść o kobietach, które pokonują każdą górę, Mariusz Sepioło

Nieustraszone, ambitne, wytrwałe, często silniejsze i bardziej wysportowane od mężczyzn - polskie himalaistki. Część z nich przygodę z wysokimi górami rozpoczęła już w latach 60. Stawały na najwyższych szczytach jako pierwsze, współtworzyły legendę światowego himalaizmu. Wśród nich była Halina Krüger-Syrokomska - zdobywczyni Gaszerbrumu II. Historia jej krótkiego życia (zmarła w wieku 44 lat, podczas wyprawy na K2) od lat fascynuje kolejne pokolenia taterniczek, alpinistek, himalaistek, a także kobiet, które nigdy nie miały nic wspólnego z górami. Fragment pochodzi z książki "Himalaistki. Opowieść o kobietach, które pokonują każdą górę" autorstwa Mariusza Sepioło.

„Himalaistki. Opowieść o kobietach, które pokonały każdy szczyt”
„Himalaistki. Opowieść o kobietach, które pokonały każdy szczyt” materiały promocyjne

Halina Krüger szybko staje się jedną z najlepszych. To ona będzie przyjmować do Klubu Wysokogórskiego Warszawa przyszłe gwiazdy alpinizmu, między innymi Annę Okopińską. Halinie nie brakowało ani kondycji, ani hartu ducha. - Co buduje dobrą alpinistkę? Przede wszystkim charakter, nie siła mięśni - twierdzi córka. - W górach można być silnym jak byk, a nie mieć charakteru, i nic z tego nie wyjdzie. U mamy decydująca była osobowość, upór w dążeniu do celu. Halina nie przepadała za rywalizacją. - O ile u Wandy czy u Kukuczki konkurencja stanowiła motor ich działań, o tyle u mojej mamy była ona zbędna - dodaje Marianna.

Bez wątpienia jednak Halina dawała się ponieść rywalizacji kobiet z mężczyznami. - Mama miała ambicje, żeby udowodnić facetom, że kobiety też potrafią - stwierdza zdecydowanie jej córka. - Mówiła, że jeśli zrobi drogę z facetem, nawet pięć razy od niej gorszym, nawet jeżeli to ona będzie prowadziła całą drogę, pokonywała wszystkie trudności, a jego wciągała na linie, to nadal chwała spłynie na faceta.

Tak było, szczególnie w tamtych czasach. Dlatego już wkrótce zacznie się rozglądać za godną siebie partnerką. W Tatrach poznaje inną szybko zdobywającą silną pozycję dziewczynę - Wandę Rutkiewicz. Są do siebie podobne. Obie mają mocne charaktery. Wanda zdobywa przychylność środowiska aurą długowłosej piękności, Halina - humorem i dystansem. - Potrafiła zakląć jak szewc - przyznaje Janusz Syrokomski. Obie dobrze znają swoje cele i potrafią je realizować. Przez kilka lat będą jedynym w Polsce kobiecym zespołem robiącym ambitne, trudne przejścia w Tatrach, a wkrótce także w Alpach i górach wyższych. Razem ruszają na wspin alpejski, gdzie w 1976 roku Halina zdobywa szczyt Aiguille du Grépon (3482 m n.p.m.).

Obie z Wandą starają się przełamać stereotyp wspinających się kobiet. Marianna Syrokomska opowiada: - Po kilku dobrych kobiecych przejściach środowisko uznało, że wspinanie klasyczne kobiet jest możliwe, ale hakowo to już na pewno baby sobie nie poradzą, bo to czysta siła, trzeba dźwigać. W związku z tym mama zrobiła jedno z przejść w Tatrach hakowo, w dobrym czasie. Wtedy maczystowskie środowisko wspinaczy przyznało: no dobrze, zrobiły to, ale przecież już o Alpach, zdobywanych przez kobiety w stylu alpejskim, to nie ma mowy. No więc mama jedzie w Alpy z Wandą i zdobywa szczyty w stylu alpejskim. Dobra - mówią faceci - baby wlazły na Alpy, ale na pewno nie pojadą na siedmiotysięczniki. Wtedy mama jedzie najpierw na Kaukaz, a potem do Pamiru, gdzie zdobywa najwyższe siedmiotysięczniki ZSRR. Było w tym sporo przekory. Kiedy mówiono jej, że coś jest niemożliwe, ona natychmiast to realizowała.

W sierpniu 1968 roku do kiosków w całej Norwegii trafia nowy numer czasopisma dla panów "Alle Menen", tamtejszego odpowiednika "Playboya". Czytelnicy, którzy sięgają po egzemplarz, są zdziwieni: zamiast półnagiej modelki na okładce widzą ubrane alpinistki o nietypowej jak na Skandynawię urodzie. W stronę obiektywu uśmiechają się Wanda Rutkiewicz i Halina Krüger-Syrokomska. Stoją na szczycie Romsdalshornu. Redakcja dowiedziała się, że jako jedyny kobiecy zespół Wanda i Halina zdobyły wschodni filar Trollryggenu, jednej z najwyższych skalnych ścian Europy, i wysłała reportera, by zrobił wywiad z niezwykłymi kobietami z Polski.


Przypomnijmy: są lata sześćdziesiąte, kobiecy alpinizm dopiero się na świecie rodzi. Halina i Wanda są pionierkami, od których młodsze pokolenia będą się uczyć. W Norwegii na początku wspinają się niezwiązane liną, ale szybko weryfikują to założenie. Wspinaczka momentami potrafi być bardzo niebezpieczna i trudna. Idą w zespole, zmieniają się na prowadzeniu. Alpinistki borykają się ze zmęczeniem i kiepskimi warunkami. Spijają wodę płynącą po skałach, bo nie mają ze sobą urządzenia do oczyszczania wody. Czasem - jak wspomina Wanda w książce Na jednej linie - tracą się nawzajem z pola widzenia. Wtedy komunikują się, krzycząc do siebie. Ale ze wspinaczki są zadowolone. Pierwsza na szczyt dociera Wanda. Woła do partnerki, że jeszcze trochę. W odpowiedzi słyszy - jak to od Haliny - przekleństwo. Ale wkrótce i Halina dociera na szczyt.

Po zejściu zaczynają się wywiady, spotkania, uroczystości z wręczaniem medali i pucharów. Jak wspinaczkowe partnerki się dogadywały? Janusz Syrokomski nie kryje, że "relacje między Haliną a Wandą były specyficzne. W górach Halina i Wanda dobrze ze sobą współpracowały. Ale tu, na ziemi, bardzo się różniły". Marianna Syrokomska nie owija w bawełnę: - Mama i Wanda wspinały się ze sobą, bo nie miały wyjścia. Były najlepsze i dlatego zostały na siebie skazane. Rokowały największe nadzieje w Klubie Wysokogórskim, więc wysyłano je na wspólne wyprawy. Nie mogę powiedzieć, żeby się jakoś strasznie nie lubiły. Ale to na pewno nie była przyjaźń.  - Do Gaszerbrumów w 1975 roku darzyły się szacunkiem, potem ich stosunki się ochłodziły - Marianna zaznacza krytyczny punkt we wspólnej historii himalaistek, po którym ich drogi się rozejdą.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas