Historia pewnej dojrzałości
Ta historia zaczyna się niewinnie, jak tysiące innych, od pomysłu zorganizowania przedmaturalnej, tradycyjnej zabawy, tzw. studniówki.
Młodzież kilku klas maturalnych zorganizowała z pomocą rodziców imprezę w salach jednego z hoteli w mieście. Wynajęto didżeja, było sporo jedzenia, przemawiał dyrektor, oficjalnie podano szampana do toastu.
Po północy, kiedy nauczyciele zaczęli powoli znikać, atmosfera wśród balowiczów uległa znacznemu rozluźnieniu. Panowie maturzyści, niesieni "dopingiem", który nie wiadomo gdzie spożywali, stawali się coraz bardziej hałaśliwi. Panie maturzystki też nie próżnowały, jednak nie do tego stopnia jak ich koledzy.
"(...) Około drugiej nie było już z kim tańczyć - pisze jedna z obecnych na balu maturzystek - a raczej prawie żaden chłopak się do tego nie nadawał (...) Zaczynalo być nudno (...)". Wtedy dziewczyny wpadły na pomysł wypadu do klubu nocnego w sąsiednim hotelu, gdzie wzbudziły spore zainteresowanie panów.
Dziewczyny szybko skołowały kilku panów, z którymi ... wróciły na studniówkę! "(...) Panowie dobrze się bawili, my też, zwłaszcza że nasi koledzy z klasy powoli tracili już świadomość i goście z baru, oprócz kilku przedstawicieli ciała pedagogicznego, byli jedynymi osobami zainteresowanymi zabawą (...). I wtedy na sali pojawił się przyjaciel jeden z koleżanek, który przyjechał, żeby odwieźć ją do domu (...). Niestety, nie znalazł jej na balu (...)".
Krótkie poszukiwania wykazały, że dwie dziewczyny pojechały z dwoma gośćmi z baru na górę. "(...) Byłam w ekipie poszukiwawczej (...) Pokój nie był zamknięty, towarzystwo zaczynało się właśnie rozbierać... (...). Piszę o tym, żeby przestrzec innych (...)" - kończy swój list uczestniczka studniówki.
*Maturę nazywa się egzaminem dojrzałości...
Ola