Ja broczę krwią - strona 4

Wielki, groźny, liryczny, nieznośny,<br>wspaniały, gderliwy, pełen pychy...<br>W końcu nie umiał<br>już tych masek zdjąć.<br>Grę przyjął jako życie i tą grą<br>swoje życie zabijał.

Aktor Adam Ferency odwozi Łomnickiego z Teatru Na Woli do PWST na Miodową, jest druga połowa lat siedemdziesiątych. - Oni rozkradają Polskę! - Łomnickiemu łzy płyną po twarzy. Ferency mówi dziś, że łzy były prawdziwe. Ale nie ma pewności co do rozpaczy.

- Lubił powtarzać: "Nie macie pojęcia, jak Gierek mnie kocha". Wiedział, że naraża się na śmieszność. Dlaczego tak mówił? - zastanawia się Joanna Szczepkowska, aktorka. (W 1972 roku złożył Gierkowi wyrazy uznania za "pozytywny klimat", jaki partia stwarza dla poszukiwań twórczych. Towarzyszyli mu Holoubek, Kutz, Kawalerowicz...).

- Tak fatalnie się czuję, tak okropnie... ja broooczę krwiąąą... - jęczał zbolały. A kiedy rozmówca zaczynał mu współczuć, z rykiem cytował kwestię z Play Standberg: - Lecz jestem zdrów jak rydz! I będę żył dwadzieścia lat!

Rok 1976, Krzysztof Zaleski, asystent reżysera w Teatrze Na Woli, podpisał protest wobec partyjnych poprawek w konstytucji. Łomnicki, jak rozjuszony byk, wpada do teatru. W foyer krzyczy, żeby zdjąć z tablicy fotografię Zaleskiego.

Do gabinetu dyrektora wchodzi Zaleski. Na biurku leży już jego teczka, zaraz zostanie zwolniony. - Dlaczego ty mi nic nie powiedziałeś? - pyta łagodnie Łomnicki. Odwraca się do okna i "gra plecami", że płacze.

- Pamiętam obrazek w telewizji z ósmego zjazdu partii - mówi Adam Ferency. - Łomnicki plecie coś z ekranu tym językiem nie do wytrzymania, gra zatroskanego towarzysza. A ja wiem, że to jest nieprawda, choć w jakimś sensie to jest prawda.

Czasem, przed przyjaciółmi, wyrzucał z siebie ten partyjny śmietnik. Zawsze w tonie kpiny z samego siebie.

Szkoła teatralna kocha swego rektora, gdy ten gra na Woli role eleganckie. Stąpa wtedy lekko, zwraca się do kolegów z kurtuazją: "Jakże jestem zobowiązany"... Przemawia Fantazym.

Szkota drży, gdy rektor gra w teatrze łajdaka. Jego spodnie są wtedy wyświechtane. Klnie, miota się, mówi brutalnym Prisypkinem i ordynarnym Głumowem. Od jego wybuchów sekretarka dostaje spazmów.

Zgina się wpół przed ważną osobą. "Zawsze chętnie pani służę"... A kiedy ona opuszcza gabinet, wybucha chamskim przekleństwem. Przy szatni, wkładając ogromny kożuch, wdaje się w uroczą pogawędkę z Barbarą Lasocką. O niepowtarzalnym błękicie nieba nad jego rodzinnymi Podhajcami.

Kierowcy, panu Mieciowi, załatwił mieszkanie, telefon, talon na samochód. I jeszcze paru osobom. Gdy kierowca spóźnia się pięć minut, wściekły każe mu odjeżdżać i wsiada do taksówki. - Godzina z nim to rok przeżycia - pan Mieczysław tłumi prawdziwe wzruszenie.

- Wielki, groźny, liryczny, nieznośny, wspaniały, gderliwy, pełen pychy... W końcu nie umiał już tych masek zdjąć - mówi profesor Barbara Lasocka. - Grę przyjął jako życie i tą grą swoje życie zabijał.

Halina Gallowa, która uczyła Łomnickiego w Krakowie, powiedziała Barbarze Lasockiej: - Tadzio to był taki miły, dobry, łagodny chłopiec z deszczu (tę rolę z Dwóch teatrów Szaniawskiego zagrał w 1947 roku). - I popatrz, kim się stał teraz - dziwiła się Halina Gallowa - Prisypkinem.

Dostał list od Jerzego Zawieyskiego, był początek lat sześćdziesiątych. "Tylko o coś się boję. Aby te teksty, które wygłaszasz, a które są z pogranicza blagi, melodramatu, intelektualnej szmiry - nie uwiodły cię wewnętrznie. Aby nie przeniknęła w Ciebie atmosfera tego dna, które tak wspaniale umiesz wyrazić sposobami aktorskimi".

Szkoła dała mu przezwisko "Łom".

Warszawa mówi: teatr KC, czerwony teatr. Ideologiczny. Uzyskany koneksjami. Łomnicki dostaje anonim z zapowiedzią bojkotu swego teatru. - I jak się pracuje w teatrze robotniczym na Woli? -pewien aktor pyta z przekąsem Krzysztofa Kołbasiuka.

Na Pierwszym dniu wolności bywa dawna, szemrana klientela kina Mazowsze. Dorota Stalińska - Luzzi wychodzi na scenę w halce. Przez salę przebiega wulgarny pomruk. Nad Grażyną Szapołowską - Ingą stoi oficer. - Na co czekasz - podjudza sala - wsadź jej!

Na widowni puste fotele. Albo wycieczki szkolne i robotnicy - z wykupionymi przez zakład pracy karnetami. Nie słuchają, szeleszczą papierkami po cukierkach. Wychodzi Łomnicki - nie poznają, że to Pan Wołodyjowski. Zaczyna grać cichym, coraz cichszym głosem, a z wycieczką dzieje się coś dziwnego - słucha.

Pięć lat później Warszawa będzie chciała płacić za bilety dolarami, byleby dostać się na Amadeusza.

Andrzej Wajda: - Tadeusz był przekonany, że kiedy otworzy teatr, wszyscy najlepsi aktorzy przyjdą do niego grać na Woli. Tak się nie stało, aktorzy mieli już swoje, wygrzane miejsca w innych teatrach.

Łomnicki zaangażował grupę młodych z PWST.

- Już wtedy rozumieliśmy, że jest nielubiany, bo jest artystycznie bezwzględny - wspomina Adam Ferency. - Ludzie bali się go, dawał im odczuć swoją artystyczną wyższość. On rzeczywiście miał przekonanie, że nikt nie dorasta mu do pięt. Przedstawił nam plany repertuarowe, całkowicie przejrzyste. Nie było niebezpieczeństwa, że zaczniemy grać socrealizm.

Wiosną 1976 roku Andrzej Wajda reżyseruje w Teatrze Na Woli Gdy rozum śpi Vallejo. Łomnicki gra Goyę.

Wtedy, w Madrycie 1823 roku, nienawidzą Goi. Król Ferdynand VII, haftując na tamborku, snuje plany zemsty na tym liberale, który swą szkaradną sztuką obraża dynastię i kler. Król myśli: dekretem zwolnię od odpowiedzialności tych, którzy dopuszczą się gwałtu na osobach i majątku liberałów. Kara śmierci dla masonów i komunardów! - Zaczęło się polowanie - mówi Leokadia, kochanka artysty.

Andrzej Wajda: - Odnosiłem wrażenie, że to zbliżenie Tadeusza do władzy, to zaangażowanie się u dworu, płynęło z potrzeby dowiedzenia się: a jacy oni tam są. Jak ta władza wygląda. Spodziewał się, że wyssie stamtąd jakąś wiedzę, która pomoże mu potem lepiej ten temat pokazać na scenie.

Goya jest stary, głuchy, ale wciąż silny. Nie lęka się króla ani inkwizycji. Ale oto władza już toczy swój walec przez jego dom. Naznaczyła jego drzwi słowem "heretyk". Wytłukła szyby. Odziała starca w pokutniczą koszulę inkwizycji i papierową czapkę błazna. Poniewierany Łomnicki jest strzępem człowieka.

Tego samego roku Wajda kręci Człowieka z marmuru. Łomnicki gra cynicznego reżysera, pupilka systemu. Józef Tejchma pamięta, że to wtedy KC wydało - po raz pierwszy pod adresem tego aktora - pomruk niezadowolenia. Bo zagrał w antysocjalistycznym filmie.

W roku 1975 ktoś napisał do MSW, że Pluskwa jest sztuką antyradziecką. Wprawdzie w anonimie nie padło nazwisko Łomnickiego, lecz przecież to on grał główną rolę.

Latem 1977 roku Łomnicki gra na Woli Bukaricę w Przedstawieniu Hamleta we wsi Głucha Dolna Breszana. - Partyjni sekretarze na widowni czuli się dotknięci jego Bukaricą - wspomina Józef Tejchma. - "Miał być nasz - mówili o Łomnickim - a są z nim kłopoty". Bukaricą: prowincjonalny kacyk, pijak, bydlę. Reżyser, Kazimierz Kutz, zanotował: "To mnie bawiło (...), jak partyjny Tadeusz grać będzie partyjną kanalię. (...) Jak to partyjne jadło przenosić będzie na scenę".

Bukaricą zdefraudował pieniądze, wtrąca do więzienia niewinnego człowieka, ten popełnia samobójstwo. Chce odwrócić uwagę wsi od zbrodni, zarządza zabawę w teatr. Będą przedstawiać Hamleta, on zagra oczywiście króla. Spodobała mu się ta rola. W długim, królewskim płaszczu, z insygniami władzy, terroryzuje wieś, pije, tańczy, plebejskim gestem podciąga portki, bulgocze i czka. "Kokosił się, pławił w swej partyjnej ważności" - zanotował o Łomnickim Kutz.

Przyszli cenzorzy i orzekli, że premiery nie będzie. Przyszła pani sekretarz od propagandy KW. Na widowni siedzą zaproszone rodziny aktorów, Łomnicki zakazał im się śmiać w czasie pokazu. Pani sekretarz pozwoliła na zamknięte przedstawienia dla klasy robotniczej.

"Ludzie walili jak do kościoła" - pisze Kutz. W drugim tygodniu przybyła elita teatralna. Na scenie Łomnickiego "niosło w genialność". Kutz zapytał go, jak doszedł do tych wysokich pięter roli. Łomnicki spojrzał na swoje odbicie w lustrze. - Ach, to był taki prezent dla kolegów.

Przełamał bojkot swojego teatru. Warszawa mówi, że dzięki pozycji w partii Łomnicki gra sztuki, których inne teatry nie mogłyby wystawić.

Już jest Maria Bojarska w jego życiu. Milcząca. O wąskich dłoniach, z płomieniem czerwonych włosów. Nie wymawia "r". Studentka PWST, która po dziesięciu latach romansu, w połowie lat osiemdziesiątych zostanie jego ostatnią żoną.

Gdy na nich popatrzeć: on ryczący lew, wzburzona rzeka, gadająca beczka. Ona cienka i niema trzcina. On wrze - ma plenum, próbę, premierę; ona spokojnie dłubie przy swojej książce o Ćwiklińskiej. Czasem wypuści w jego stronę ciche zdanie, na przykład: że w Affabulazione Pasoliniego powinien wydobyć ze starości coś więcej niż niemrawe człapanie... jakąś metafizykę. Albo: że wątek Boga w Amadeuszu wymaga jeszcze szlifowania. A on - jakby nagle uciekł z niego nadmiar pary - uspokaja się: - No popatrz... i jeszcze, cholera jasna, ma rację. Nazywa ją: demon domowy.

"Szmato naszego środowiska - napisał "życzliwy" - oddaj państwowe pieniądze, które kradniesz z pięciu stanowisk". Ktoś nasłał NIK do teatru - nie mogą się doliczyć w magazynie 15 centymetrów weluru. W zespole na Woli coś się psuje. Po tragicznej śmierci swej matki Dorota Stalińska wyjeżdża na trzy miesiące do ojca, do Afryki. Łomnicki organizuje za nią zastępstwa. Ktoś pisze donos do KC, że on jej płaci pensję, a ona jest nieobecna.

- Pisałam sztuki, jeździłam z nimi po Polsce i zarabiałam, jak na tamte czasy, dużo pieniędzy - opowiada Stalińska. - Zdobywałam nagrody na festiwalach jednego aktora. Łomnicki był jedynym człowiekiem w zespole, który obejrzał wszystkie moje przedstawienia i bez przesady mogę powiedzieć, że był ze mnie dumny. Byłam przecież jego uczennicą. Moja praca i szacunek Łomnickiego do tego, co robię, wyzwalało oczywiście ogromną zawiść kolegów.

Strony: 1 2 3 4 5 6

Fragment książki Magdaleny Grochowskiej "Wytrąceni z milczenia". Wśród bohaterów siedemnastu niezwykle ciekawych, bardzo osobistych portretów są m.in. słynni aktorzy Tadeusz Łomnicki, Gustaw Holoubek i Halina Mikołajska, reżyserzy Konrad Swinarski i Janusz Warmiński, filozofowie Tadeusz Kotarbiński i Klemens Szaniawski, para wybitnych socjologów Maria i Stanisław Ossowscy, redaktor naczelny "Tygodnika Powszechnego" ks. Adam Boniecki.

Jedni za swoją niezgodę na PRL zapłacili bardzo wysoką cenę (np. Mikołajska, związana z KOR, przez lata miała zakaz występów), inni z różnych powodów ulegali socjalistycznej iluzji. Wszyscy, za sprawą swej pozycji, byli uwikłani w "labirynt historii".

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas