W książce "Kościół na kozetce", wydanej przez Wydawnictwo WAM, Jacek Prusak, jezuita i psychoterapeuta, mierzy się z pytaniami Sławomira Rusina o znaczenie terapii w życiu duchowym, o dojrzałe rozumienie posłuszeństwa Kościołowi czy o życie religijne osób homoseksualnych. Poniżej publikujemy fragment poświęcony opętaniom.
Sławomir Rusin: Osoby chore mogą być z kolei uznane za opętane. Albo mogą przyjąć taką rolę.
Jacek Prusak: - To, czym jest opętanie, to jest osobny temat. Ale owszem, może się tak zdarzyć, że ktoś nieświadomie albo nawet świadomie może przyjąć tożsamość osoby opętanej.
Dlaczego? Daje to tej osobie kontakt z sacrum, jakkolwiek pojętym?
- Raczej pozwala nadać sens swoim doświadczeniom, zwłaszcza cierpieniu przeżywanemu jako wyniszczające, niezrozumiałe, niepoddające się zwykłej modlitwie, przyjęciu pozycji ofiary wobec czegoś, nad czym się nie ma kontroli, a więc wobec swojej bezsilności i zagubienia. Skoro się staram, a mi nie wychodzi, w takim razie "coś/ktoś" mi szkodzi itp.
A środowisko religijne może ją w tym utwierdzać.
- Może, uznając ją albo za osobę wyjątkową, nawiedzaną przez złego ducha, bo mającą kontakt "z innym światem", albo za osobę opętaną, czyli cierpiącą duchowo w sposób zawiniony bądź nie.
To taki rodzaj wybrania przez cierpienie.
- Wtedy może jeszcze dojść do tego, że moje cierpienie — które jest cierpieniem neurotycznym albo psychotycznym — traktowane jest jako znak ekspiacji, bliskości z Bogiem, swoistej ofiary.
Ksiądz Krzysztof Grzywocz podczas jednej z konferencji o psychopatologii mówił o następującym przypadku: Matka cierpiącej dziewczyny powiedziała mu, że wolałaby, aby jej córka była opętana, niż żeby psychicznie chorowała. Niektórzy wolą być opętani niż chorzy?
- Bo wierzą, że jeden rytuał wystarczy, by pożegnać się z opętaniem, a ciężka choroba, zwłaszcza psychiczna, to nieustanne zmaganie się i droga w ciemności, często taka "ziemia niczyja". Jak ktoś jest opętany, to jest na to "lekarstwo". W przypadku opętanego owym "lekarstwem" jest egzorcyzm, w przypadku niezrozumiałego cierpienia psychicznego przeżywanego jako "bezimienny terror" pozostaje chorowanie do końca życia i silne leki, które redukują co najwyżej objawy. Jakiś czas temu spotkałem kobietę, która, jak stwierdziłem podczas rozmowy konsultacyjnej, miała problemy emocjonalne.
- Zachęcałem ją więc do terapii. Po roku czy nawet po dwóch zadzwoniła do mnie szczęśliwa, że już nie ma żadnych problemów. Odkryła, że była opętana, i po egzorcyzmie wszystko jej przeszło, i teraz daje w różnych miejscach świadectwo uzdrowienia. Szkoli także kleryków i przyszłych księży. I ma z tego oczywiście korzyść wtórną — czuje się kimś wyjątkowym w tej sytuacji. A ja dalej twierdzę, że ona była po prostu zaburzona psychicznie, ale w roli opętanej znalazła dla siebie miejsce dające jej nadzieję na uwolnienie się od problemów.
Rzeczywiście została uzdrowiona?
- Uważam, że nie, bo jej poprawa jest wyłącznie objawowa, ale wobec swojej diagnozy też mam dystans. Czas pokaże...
Ale można powiedzieć, że mimo wszystko znalazła jakiś sposób funkcjonowania.
- O tak, w pewnych kręgach kościelnych stała się ekspertem od zagrożeń duchowych.
Więcej o książce "Kościół na kozetce" przeczytasz TUTAJ.