Jak wyglądało małżeństwo Wisławy Szymborskiej? Oto kilka szczegółów!
Wisława Szymborska bez wątpienia była postacią wybitną, do niedawna jedyną polską noblistką. Ale nigdy nie mówiła zbyt wiele o sobie, nie miała potrzeby rozgłosu. Jaka była naprawdę? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Joanna Gromek-Illg w książce "Szymborska. Znaki szczególne. Biografia wewnętrzna". Poniżej publikujemy fragment rozdziału "Kohorta".
W korespondencji małżonków widać wyraźnie, jak z upływem czasu ich upodobania i zainteresowania zaczęły się nieco rozchodzić.
To Wisława lubiła zabawę, żarty literackie, żywe obrazy, wygłaszanie limeryków, "sekretarza" i temu podobne drobne przyjemności. Pisanie miało w jej rozkładzie zajęć swoje nienaruszalne miejsce, a praca w redakcji, lubiana przez nią - zakreślone ramy czasowe.
Szymborska dbała o to, by mieć czas wolny - na lekturę, na spacery, na nicnierobienie i na zabawy towarzyskie. Włodek wolał nienormowany czas pracy: spotykał się z niezliczoną liczbą literatów, doradzał młodym poetom i poetkom, dyskutował przy wódce z kolegami (i narzekał potem na nich w listach do żony).
Nie bez powodu wakacje spędzali osobno. On zresztą wyjeżdżał niechętnie, mobilizowany przez otoczenie do zadbania o swoje zdrowie. Nudził się, nie odpowiadało mu towarzystwo, brakowało lampy do czytania, maszyny do pisania... A tak naprawdę pewnie aktywności, pracy, spotkań. Tylko raz przyznawał w liście, że wyjazd był mu potrzebny - był tak zmęczony, że spał przez kilka dni prawie bez przerwy, po czym rozpadł się psychicznie. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że był pracoholikiem.
Ona lubiła i umiała wypoczywać. Dlatego wolała wyjeżdżać sama. Nie czuła się samotna. Ceniła rozrywki, do których mogła dołączyć, kiedy miała na to ochotę.
Odpowiadał jej klimat panujący w Astorii w Zakopanem, gdzie jeździła regularnie. Przeważnie spędzała tam dwa miesiące w roku: jeden zimą lub w czerwcu, drugi zawsze jesienią, na przełomie września i października. Początkowo Astoria dawała jej nie tylko możliwość odpoczynku, ale też - a może przede wszystkim - szansę na tanie wakacje w otoczeniu przyrody.
Więcej o książce "Szymborska. Znaki szczególne. Biografia wewnętrzna" przeczytasz TUTAJ.
W latach pięćdziesiątych, a może nawet jeszcze sześćdziesiątych Zakopane było prawdziwym uzdrowiskiem, z czystym powietrzem, zielenią, śpiewem ptaków i możliwością kontaktu z naturą. Dom Pracy Twórczej zapewniał niedrogie, bo dotowane przez państwo, noclegi i posiłki. Dla ledwo wiążących koniec z końcem Włodków były to więc miesiące życia prawie za darmo.
Z listów Szymborskiej dowiadujemy się, że cieszyła się zawsze na wyjazd - z dziecięcą ciekawością dowiadywała się, kto będzie w pensjonacie w tym samym czasie. Pisała z przejęciem o spotkaniach z Broniewskim, gorszyła się wielkopańskimi zachowaniami Leona Kruczkowskiego, ówczesnego prezesa ZLP:
"Przyjechali Kruczkowscy własnym autem (szofer też). Kruczkowski z nikim się nie przywitał, wchodzi do jadalni, nie mówiąc dzień dobry, siedzi przy osobnym stoliku, jest wielkim dygnitarzem i bardzo mi wstyd za niego".
Niezmiennie cieszyły ją spacery, odbywane w rozmaitych konfiguracjach towarzyskich. W liście z 2 czerwca 1951 roku pisze:
"Pabu Bibu! Jestem, jak świadczy o tym pieczątka na znaczku, na miejscu. Przyjechałam jako pierwszy gość, po czym szybko wywiedziałam się, kto ma tu jeszcze zawitać. [...] Ma być: Wanda Kragen, Jaworski z żoną z Lublina, Hołda z Warszawy, jeszcze ktoś - nie pamiętam nazwiska - i Lorek. [...] Pokój mam bardzo śliczny, południowe słońce, widok z balkonu - zgadnij na co? - no oczywiście na Giewont, woda ciepła i zimna w umywalce, śniadanie do łóżka, obiad i kolacja w jadalni - przyczem trudno mi na razie to wszystko zjeść - bo bardzo dużo. I smacznie".