Klienci z piekła rodem. Zachowania, które irytują sprzedawców
Oprac.: Bartosz Stoczkowski
To, że "klient ma zawsze rację" jest błędnym i szkodliwym stwierdzeniem — wie o tym każdy, kto kiedykolwiek znalazł się po drugiej stronie barykady... to znaczy kasy fiskalnej. Choć sprzedawcy przyznają, że większość klientów zachowuje się kulturalnie, przyjaźnie i po prostu rozumnie, zdarzają się (jak i wszędzie) prawdziwe perełki z piekła rodem.
Spis treści:
"Raz, dwa. I na gablotę" - mówi Janusz Gajos jako kierownik sklepu w komedii "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". Gablota ta zawiera zdjęcia "klientów, których nie obsługujemy". Kto kultowego filmu Barei nie zna, tego zapraszam do zobaczenia tej sceny poniżej.
W 1978 roku, gdy film miał premierę, scena była to tyleż śmieszna, co wcale nie tak bardzo oderwana od rzeczywistości. Hasła "klient nasz pan", czy "klient ma zawsze rację" w Polsce Ludowej nie miały racji bytu. Po prostu "nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?".
Czasy to słusznie minione i słusznie coraz bardziej zapomniane. A jednak, gdy dziś niektórzy klienci zaczynają wdrażać swoje pomysły racjonalizatorskie, dziwactwa, a także korzystać ze swojej przewagi w relacji ze sprzedawcą, z pewnością niejeden pracownik sklepu chętnie przytrzymałby im głowę do zdjęcia "i na gablotę!".
Jak Becia i Bolo wędlin kosztowali
- Moi dawni znajomi, Becia i Bolo, zasłynęli swego czasu wśród naszej paczki swoją wizytą w sklepie Społem. To była albo końcówka lat 90. albo początek dwutysięcznych — kierowani fantazją w połączeniu z małym budżetem domagali się na stoisku mięsnym wszystkich rodzajów wędlin - ale każdej po dwa plasterki. Pani za ladą z anielską cierpliwością kroiła im więc kolejne rodzaje szynek, pasztetów i boczków. Jednak nie wytrzymała w momencie gdy Becia poprosiła o dwa plasterki kabanosa. Ekspedientka z kamienną twarzą stwierdziła wtedy, że "zakupy skończone, proszę kierować się PROSTO do kasy" - wspomina mi Agnieszka, opiekunka osób z niepełnosprawnością z Zamościa.
Szybciej, szybciej, czyli wolniej, bo nie mam czasu
Klient supermarketu jest gatunkiem nie tylko wybrednym, niecierpliwym, ale i pełnym sprzeczności. Choć gdy kolejka do kas jest — wedle oceny klientów — za długa, narasta wśród nich potrzeba otwarcia kas kolejnych. Niektórzy, jednak gdy już wyłożą towary na taśmę, zapominają, jak bardzo im się śpieszyło i robią wszystko, by spowolnić pracę kasjera.
Z mojej internetowej kwerendy wynika, że aby osiągnąć ten efekt ważą osobno kilka bananów, mieszają w jednej siatce różne rodzaje pieczywa, rozmieszczają swoje zakupy w jak największej odległości od siebie. Rodzi się oczywiście pytanie "po co?". Otóż po to, by kasjer spowolniony tymi "trickami" kasował wolniej, a spryciarze mieli więcej czasu na to, by spakować swoje zakupy do własnych toreb.
Znów trzeba przyznać, że ludzka pomysłowość nie zna granic. Niestety.
"Klient mniej awanturujący się", ale sprytnie wredny
Inną historię sklepową przytacza mi Jadwiga, biolożka z Lublina.
- Pół życia spędziłam w PRL-u i przyznaję, że gdy odzyskaliśmy po raz kolejny niepodległość, z wielu rzeczy, które uległy poprawie były stosunki na linii sprzedający-kupujący. Ale oczywiście nie zawsze i nie wszędzie. Różne "awanturki" zdarzają się nawet dziś. Ale nie o tym miałam mówić - rozpoczyna Jadwiga.
- Moja historia, której — przyznaję z pewnym wstydem — jestem główną bohaterką, miała miejsce w 2005 roku w sklepie z bielizną. Życzyłam sobie obejrzeć pewien stanik, który wydał mi się kuszącym zakupem. Pani ekspedientka stwierdziła jednak, że mi go nie poda, gdyż "ten stanik nie jest dla Pani, on nie pasuje i to bez sensu w ogóle oglądać". Nie twierdzę, że nie miała racji. Nie wiem. Ale wściekłam się, bo to jednak nie jej sprawa, co mi się podoba a co nie - opowiada.
- Popatrzyłam więc na stojącą za nią półkę z różnymi bibelotami i perfumami. Przez kolejne kilka minut prosiłam więc o pokazanie mi tego czy tamtego towaru. Za każdym razem ta pani musiała wchodzić na wysoki stołek, by zdjąć dla mnie żądany przedmiot. Gdy tak ją przegoniłam z pięć czy sześć razy, podziękowałam jej pięknie i wyszłam, nic nie kupując — Jadwiga trochę się czerwieni, a trochę uśmiecha.
- Nie polecam nikomu takiej formy zemsty. Przyznaję, że wtedy mi ulżyło, ale proszę spojrzeć, że ta historia gryzie mnie od 20 lat! - kończy.
Sklep, który wydał wojną "apaczom"
Na koniec przytoczę jednak historię z drugiego bieguna. Wyjaśnijmy na początek, kim są w nomenklaturze sprzedawców tajemniczy "apacze". To osoby, które przychodzą do sklepu pooglądać towary, ale ich nie kupować. Na pytanie obsługi, czy mogą jej w czymś pomóc lub czy czegoś potrzebują, "apacze" odpowiadają najczęściej: "a patrzę tylko, nie trzeba".
Z prawdziwym najazdem tego plemienia borykał się warszawski sklep ogrodniczy Flora Point - Świat Roślin. Rokrocznie sklep bowiem przygotowywał dla swoich klientów piękną wystawę bożonarodzeniową, która przyciągała tłumy. Niestety w większości właśnie "apaczy". To z kolei utrudniało zakupy rzeczywistym klientom, zmuszając ich do przeciskania się w tłoku. W 2023 roku właściciele sklepu zdecydowali się więc obiletować wystawę - wstęp wyceniono na 20 zł.
"Każdy bilet wstępu na Świąteczne Miasteczko daje gwarancję odzyskania jego wartości przy kasie, jeśli zdecydujesz się na zakupy w naszym sklepie. Stałym klientom z karta gwarantujemy darmowe wejście" - zapewnił sklep w mediach społecznościowych.
Co jednak spotkało tych klientów, którzy biletu nie zamierzali wykupić? Tego nie wiem, być może "na gablotę!".