Legendy miejskie PRL-u. Niektórzy wierzą w nie do dziś!
Legendy miejskie towarzyszą nam od bardzo dawna. Pełnią funkcję elementu zbiorowej świadomości społeczeństwa niezależnie, czy są szeptane do ucha w czasie deszczowych wieczorów, czy - jak współcześnie - goszczą raczej w internecie. Przypominamy najpopularniejsze historie, jakimi straszono Polaków w okresie trwania Polski Ludowej.
Legendy miejskie, we współczesnym rozumieniu tego terminu, narodziły się w Stanach Zjednoczonych, skąd ten specyficzny rodzaj plotki przeniósł się do innych krajów świata. Zawsze ich wspólną cechą jest sensacyjna fabuła, która budzi u odbiorcy przyjemny dreszczyk emocji - połączenia ciekawości i strachu. Ich bohaterami są zupełnie zwyczajni ludzie, takie historie mogłyby przytrafić się dosłownie każdemu z nas - w tym tkwi właśnie siła tego folkloru. Autorzy i źródła legend miejskich pozostają zawsze nieznani, ich treść jest niepokojąca, a równocześnie prawdopodobna.
Dziś również nie brakuje ich w społecznej cyrkulacji, choć wydaje się, że nie mają już takiej siły jak za czasów PRL-u. Czemu więc wtedy cieszyły się taką popularnością?
"Błędem jest wierzyć, że każdy poważniejszy problem można rozwiązać za pomocą kartofli" - Douglas Adams
Co ciekawe, jako pierwszą miejską legendę Polski Ludowej (choć nie spełniającej wszystkich jej umownych cech) możemy traktować historię kolportowaną przez samą władzę. Chodzi oczywiście o stonkę ziemniaczaną, która miała być zrzucana z samolotów przez wrogie siły amerykańskich imperialistów.
"Od dwóch lat prowadzi się w Polsce walkę ze stonką ziemniaczaną, którą wywiad amerykański przerzucił na nasze tereny dla zniszczenia pól kartoflanych i wywołania trudności aprowizacyjnych" - to autentyczny cytat z tajnego pisma, które Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego rozesłało do szefów wojewódzkich i powiatowych urzędów bezpieczeństwa publicznego na początku lat 50.
Przy takim poziomie paranoi i budowaniu poczucia niebezpieczeństwa, jaką prezentowały władze, nic dziwnego, że miejskie legendy miały ogromne możliwości, by bujnie rozwijać się pod komunistyczną kuratelą.
Okres PRL-u sprzyjał powstawaniu legend miejskich ze względu na kontrolę informacji przez aparat państwowy. To, co docierało do obywateli, często wzbudzało nieufność i prowokowało do kreowania różnych wersji. Podobnie dzieje się w państwach totalitarnych. Działalność służb specjalnych i ich specyfika również wzbudzają zainteresowanie publiczności
Czarna wołga na ulicach każdego miasta
Opowieść o czarnej wołdze to z pewnością pierwsze skojarzenie z legendą miejską większości czytających ten tekst. I nic w tym dziwnego, gdyż tę właśnie historię bezapelacyjnie można uznać za najbardziej znaną i najczęściej powielaną.
Narodziła się gdzieś w okolicy lat 70. XX wieku i w swojej pierwszej wersji brzmiała mniej więcej tak: po ulicach polskich miast krąży tajemnicza czarna wołga z firankami w oknach. Jej pasażerami są Niemcy z RFN, by nie wzbudzać podejrzeń przebrani za księży i zakonnice. Porywają oni nieostrożne dzieci, by wyssać z nich krew, która później trafi do niemieckich bogaczy ze zgniłego, kapitalistycznego Zachodu.
Wołga miała także białe opony, gdyż to właśnie w nich miała być przemycana przez granicę zdobyta podstępem hemoglobina. Jedynym śladem, który pozostawał po wizycie czarnej wołgi, były porzucone na śmietniku dziecięce zwłoki.
Wraz z upływem lat ta legenda miejska ewoluowała, pasażerami byli raz pracownicy SB, raz Żydzi, czasem prawdziwi księża. Wraz z upadkiem komunizmu wołga zmieniła się nawet w czarną karetkę kradnącą organy, a później w - oczywiście obowiązkowo czarne - BMW o rogach w miejscu lusterek, którym podróżował sam Lucyfer.
Tajna kolej: "kolejny dar" od ZSRR
Kolejną bardzo popularną w PRL-u legendą miejską była opowieść o tajnym tunelu kolejowym znajdującym się w Warszawie. Wedle najpopularniejszej wersji miał on łączyć Pałac Kultury i Nauki z różnymi strategicznymi punktami w stolicy i być zarezerwowany jedynie dla najwyższych władz.
Ta legenda miejska to prawie idealne przeniesienie rosyjskiej historii jaką latami opowiadali sobie mieszkańcy Moskwy. "Drugie metro" w stolicy Związku Radzieckiego miało odwzorowywać "pierwotną" sieć tuneli i także prowadzić do ukrytych bunkrów dla sowieckich notabli. W tej historii zresztą naprawdę można odnaleźć ziarno prawdy.
Poza Warszawą, także Wrocław był ojczyzną miejskiej legendy - tutaj miało znajdować się zbudowane jeszcze przez Niemców nieodkryte do tej pory metro z prawdziwego zdarzenia.
Legendy w zaniku?
Początek lat 90. w Polsce wciąż obfitował w wiele młodych miejskich legend związanych z doświadczeniem młodego kapitalizmu. Pod szkołami mieli stać dilerzy rozdający dzieciom kolorowe samoprzylepne tatuaże nasączone LSD, w pierwszych McDonaldach do hamburgerów ponoć dodawano środki przeciwwymiotne - miała o tym świadczyć charakterystyczna plamka na spodzie bułki.
Czarna wołga przestała straszyć rodziców oraz dzieci na ulicach, ale tę funkcję przejęły wielkopowierzchniowe supermarkety.
Jak tłumaczy większość badaczy legend miejskich, rodzić się one mogą łatwiej w okresie społecznego niepokoju, dużych zmian, poczucia braku stabilności. Choć oczywiście także, gdy brak wielkich napięć społecznych i kryzysów, legendy miejskie rodzą się nieustannie... i nieustannie umierają.
Kiedy zaś żywot plotki się kończy, to zaczynamy ją ośmieszać. (...) Bo jeśli o jakimś zdarzeniu słyszymy sto razy, to przestaje być ono wiarygodne. Początek plotki jest dramatyczny, koniec komiczny
***
Zobacz także: