Małgośka
Mówi, że nie należy się przywiązywać do nikogo i do niczego. Ale nie powie, że jej to wychodzi. Małgorzata Szumowska robi filmy po to, żeby opowiadać o samotności.
- Zaproponowano mi leczenie rozłożone na dwa lata - śmieje się, witając. - Jak można robić plany na tak długo? Od razu myślę sobie, że może z tymi wyleczonymi zębami położę się do trumny? Siedzimy w ulubionym włoskim barze Małgosi na starym Mokotowie. Panuje tu luźna atmosfera. Niedaleko stąd kupiła mieszkanie, choć wcześniej nie wyobrażała sobie wyjazdu z Krakowa.
Dobrze się tutaj czuje, tuż obok jest przedszkole, do którego chodzi syn Maciek, blisko Nowy Teatr, w którym ma przyjaciół.
Zamawia porcję makaronu z pesto, kieliszek białego wina.
- Musisz koniecznie spróbować jakiejś pasty, robią ją na miejscu, pyszna - namawia. Sama zjada sporą porcję z apetytem. Obcisłe dżinsy podkreślają szczupłą sylwetkę.
- Lubię być chuda - przyznaje. - Ćwiczę, ostatnio kupiłam sobie buty do biegania.
- Zamierzasz biegać w środku zimy? - pytam zaskoczona. Na dworze mróz ponad dziesięć stopni.
- Co z tego? - rzuca niedbale. - Jak sobie coś wymyślę, mam jazdę na tym punkcie. Znajomi śmieją się, że mam osobowość obsesyjną.
Tak też jest, gdy znajdzie temat na film. Wtedy wszystko inne przestaje się liczyć. Sprawia wrażenie silnej, zdecydowanej kobiety.
- Proszę, tylko nie zrób ze mnie w tym wywiadzie paniusi, która opowiada dyrdymały, że życie to harmonia, odnalazła swoje miejsce, zrozumiała, co jest ważne, albo coś w tym rodzaju - mówi na pożegnanie. - Nic nie wiem, niczego nie odnalazłam. Prawdopodobnie w lutym razem ze swoim partnerem Jackiem Drosiem i dzieckiem przeprowadzam się na kilka miesięcy do Paryża. Zaczynam kręcić "Sponsoring". To będzie jak debiut. Po pierwsze, temat - prostytucja wśród studentek, a więc dużo erotyki, a do tej pory w moich filmach seks pojawiał się rzadko. Po drugie, to film z francuską producentką, z francuskimi aktorami.
W Paryżu moje nazwisko nic nie znaczy, nie znam francuskiego i uważam, że jestem za stara na naukę. Dużo ryzykuję, ale ja to uwielbiam.
Sytuacje stresowe mnie stymulują. Uważam, że trzeba się rozwijać, nawet w kierunkach nieprzemyślanych, bo najbardziej niszcząca jest stagnacja. Rodzi ona niezrozumienie i wrogość wobec zmieniającego się świata, a to już początek końca, obrażanie się na rzeczywistość, oglądanie do tyłu i, co najgorsze, śmierć ciekawości, największej siły napędowej tworzenia i życia. Mój ostatni film "33 sceny z życia" dostał sporo nagród, także publiczności, wiele osób go obejrzało. Mogłabym spocząć na laurach, pomyśleć: "No tak, jestem superreżyserką", i robić seriale. Tzw. branża i tak uważa, że "33 sceny..." dlatego mi się udały, bo temat był osobisty, a za chwilę i tak się poślizgnę. Ale kręci mnie robienie tylko takich filmów, jakie chcę i za które ludzie będą mnie szanować. W tych sprawach zawsze stawiam wszystko na jedną kartę. Nie zależy mi na popularności, choć pewnie przeczy temu moja obecność na okładce. Cóż, próżność zawsze weźmie górę.
Jestem dziewczyną z blokowiska. Na przykład bardzo klnę, choć pochodzę z rodziny inteligenckiej. Przez dwadzieścia parę lat mieszkałam na osiedlu z lat 70. pod Wawelem, grasowały tam bandy osiedlowe. To dało mi taką wiarę w to, że sobie zawsze poradzę. Mój tata Maciej Szumowski, dziennikarz i redaktor naczelny "Gazety Krakowskiej" w latach 80., dokumentalista i człowiek, który kierował pierwszymi wolnymi wyborami w Krakowie w 1989 roku, zrobiłby dla mnie wszystko. Był szalonym człowiekiem - z jednej strony łagodny, z drugiej - zaborczy i agresywny. Mama była jego przeciwieństwem, głównie zajmowała się sobą, czego ja nie uważałam za wadę. Kiedyś dostała czekoladki i nie dała dziecku, tylko sama zjadła.
W dzieciństwie miałam straszne kompleksy, bo nie nosiła jak inne mamy podomki i bamboszy. Nie gotowała też obiadów. Miałam pięć lat, gdy poproszono mnie o wypowiedź w jakimś programie telewizyjnym, a ja powiedziałam, że rodzice mi jeść nie dają. Strasznie się z tego nagrania zaśmiewaliśmy, do tej pory je mam. Rodzice prowadzili dom otwarty, bywali u nas wszyscy: i Skrzynecki, i ksiądz Tischner, który kiedyś zapytał mnie, czy wierzę, a ja odpowiedziałam: "Tak, w bogów greckich". Szybko zaczęłam wykorzystywać to, że mam znanych rodziców.
Gdy miałam 12 lat, szłam do teatru i mówiłam, że jestem córką Doroty Terakowskiej i Macieja Szumowskiego i muszą mnie wpuścić. W ten sposób zaliczyłam wszystkie ważne przedstawienia i siedziałam na próbach u Kantora.
Dostałam bardzo dużo wolności, nie było zakazów czy nakazów. Notorycznie wagarowałam, mama raz w tygodniu pisała mi usprawiedliwienia, że nie przyszłam do szkoły z powodu pogrzebu w rodzinie. Aż nauczycielka wezwała matkę i zapytała, czy u nas już wszyscy umarli. Rodzice postępowali tak ze mną świadomie, widocznie uznali, że ja się nadaję do takiego sposobu wychowania, choć ktoś inny mógłby się stoczyć. Miałam świetny kontakt z rodzicami, ogromne poczucie bezpieczeństwa, wiedziałam, że zawsze mogę się do nich zwrócić o pomoc, radę, pieniądze. Dom był jak kokon, w którym tkwiłam do 32. roku życia. Gdy rodzice zmarli, zorientowałam się, że tego kokonu już nie ma. Najpierw odchorowałam stratę, a potem poczułam wielki przypływ energii, że oto biorę życie w swoje ręce. Skończyło się dzieciństwo i zaczęło dojrzałe życie, które szybko zaowocowało "33 scenami z życia".
Iza Komendołowicz
Fragment artykułu z najnowszego, lutowego wydania magazynu PANI.