Manifa w Krakowie
7 marca na krakowskim Rynku Głównym po raz kolejny odbyła się feministyczna Manifa, która w tym roku obchodzi 10 urodziny.
Jeden rynek, dwa światopoglądy
-Jesteśmy już przyzwyczajeni do obecności Wszechpolaków podczas manifestacji - powiedziała jedna z uczestniczek - dlatego mamy swoje sposoby, żeby zwrócić na siebie uwagę przechodniów.
Mało pracy, mało władzy
Zobacz fotorelację:
Organizatorzy i organizatorki Manify 2010 zawarli swoje postulaty w rozdawanych wśród przechodniów i uczestników ulotkach.
" Domagamy się traktowania sfeminizowanych zawodów na równi z innymi grupami zawodowymi, co jest niezbędne dla realizacji zagwarantowanej w Konstytucji równości kobiet i mężczyzn w życiu gospodarczym. Dyskryminację kobiet na rynku pracy często uzasadnia się tym, że korzystają w urlopu macierzyńskiego. Urlopy dostępne zarówno dla matek i ojców wyrównałyby sytuację na rynku pracy. Konieczne jest również zwiększenie dostępności żłobków i przedszkoli, aby kobiety mogły łączyć macierzyństwo z pracą zawodową."
Kontrulotki
"[...] feminizm w prezentowanej dziś formie nie ma nic wspólnego z walką o prawa kobiet. Krzykliwa hałastra, która po raz kolejny zakłóca spokój Krakowianom w niedzielne południe promuje cywilizację śmierci. [...]Promocja aborcji, homoseksualizmu, niszczenia tradycyjnych rodzin budzi nasz głęboki sprzeciw. Ich działalność głównie ma na celu lansowanie poszczególnych działaczek organizacji feministycznych, które nie mają nic mądrego do zaoferowania z sferze publicznej[...]."
Parytet zamiast manify
- Nie uważam, żeby takie demonstracje miały kobietom pomóc - powiedziała Anna, mama 3- letniej Kasi - potrzebne są nam bardziej sformalizowane działania, jak chociażby walka o parytety. Tylko zapewnienie odpowiedniej ilości kobiet w rządzie może cokolwiek zmienić. Manifestacje nie mają sensu, za pół godziny na rynku zostaną tylko kwiaciarki, reszta się rozejdzie do domów, zadowolona, że tą kilkunastominutową obecnością w jakiś sposób wpłynęła na rząd.
O tym, że tego rodzaju demonstracje powinny trwać dłużej był również przekonany mieszkający od niespełna 4 lat w Polsce Jason Switzer, student Jagiellońskiego
Centrum Języka i Kultury Polskiej.
- W Stanach demonstrujemy już dziesiątki lat. W niektórych miastach powstają nawet specjalne miejsca, place, gdzie można zgromadzić bezpiecznie większą ilość osób. Myślę, że godzina to za mało. Dziewczyny walczą w słusznej sprawie, ale powinny mocniej przemówić do wyobraźni przechodniów, zaprosić kobiety, które same doświadczyły dyskryminacji, żeby podzieliły się swoimi historiami, tak, by inne uwierzyły, że może je spotkać to samo. Wiem, że jest zimno, ale wystarczyło zapewnić po kubku zwykłej, ciepłej herbaty i przedłużyć spotkanie.
Według wstępnych szacunków policji na krakowskim rynku zgromadziło się wczoraj około 100 osób.
Zobacz fotoreportaż z Manify.
Dziś Manifa odbędzie się też w Warszawie.
Katarzyna Pruszkowska