Mirosława Kątna: Dzieci giną z własnych rąk, bo często zawiódł ich świat dorosłych

- Wartością, która pomaga mi również w tych frustrujących momentach, jest świadomość tego, że jest takie miejsce, w którym można uzyskać konkretne wytyczne, wsparcie, udział w warsztatach kompetencji rodzicielskich. Można niejako otrzymać instrukcję obsługi swojego życia w sytuacji kryzysowej - mówi Mirosława Kątna, przewodnicząca Komitetu Ochrony Praw Dziecka, który objął patronatem akcję Interii "Mental". Rozmawiamy z nią o tym, jak ważne powinno być dla nas zwrócenie oczu na problemy psychiczne dzieci i młodzieży.

"Świat dorosłych w dalszym ciągu bagatelizuje aspekt przemocy emocjonalnej i psychicznej wobec dzieci"
"Świat dorosłych w dalszym ciągu bagatelizuje aspekt przemocy emocjonalnej i psychicznej wobec dzieci"123RF/PICSEL

Katarzyna Drelich, INTERIA.PL: - Komitet Ochrony Praw Dziecka był pierwszą tego typu organizacją w Europie Wschodniej i podobnie, jak powstałe znacznie wcześniej organizacje na Zachodzie, miał na celu przeciwstawienie się krzywdzeniu i złemu traktowaniu dzieci. Czy coś się zmieniło na przestrzeni lat?

Mirosława Kątna, przewodnicząca Komitetu Ochrony Praw Dziecka: - Nasza organizacja działa od 40 lat, jest pierwsza w Polsce i tak, jak pani mówi - pierwsza w Europie Wschodniej. Jej inicjatorką była znakomita pani pedagog, dr Maria Łopatkowa, która zgromadziła wokół siebie pedagogów, psychologów, prawników. Ludzi, którzy na co dzień zajmowali się dziećmi i ich rodzinami. Głównym celem była ochrona dzieci przed wszystkimi ewentualnymi krzywdami, których autorami bardzo często byli najbliżsi. Dom, rodzina, szkoła. Chodziło o to, żeby chronić dzieci przed przemocą fizyczną, bo były bite, ale również krzywdzone w inny sposób. Stan wojenny pojawił się w naszym otoczeniu równolegle, ale pomysł na założenie organizacji był najpierw. W nasz cel statutowy wpisano chronienie dzieci przed krzywdą wynikającą m.in. ze stanu wojennego. Życie później pokazywało, że tych krzywd jest dużo, niestety też brutalnych. Dzieci bywały bite, ale również zabijane. Była taka słynna sprawa 6-letniego chłopca zakatowanego pasem, bo nie umiał zawiązać sznurowadeł w swoich butach. To była okoliczność, która bardzo wstrząsnęła opinią publiczną i uświadomiła skalę problemu przemocy dotyczącej dzieci. Okazywało się, że również w tzw. "dobrych domach" dochodziło do takich dramatów.

- Później nasza codzienność każdego dnia pokazywała, że trzeba podejmować różnego rodzaju interwencje. Zaczęłyśmy się - bo w naszej organizacji od początku działały głównie kobiety - doszkalać, interesować tym, jak w innych krajach służby społeczne radzą sobie z przypadkami przemocy.

- W tamtych latach był też inny dramatyczny problem, z którego współcześni rodzice nawet nie zdają sobie sprawy. Chodziło o sytuacje pobytu dzieci chorych w szpitalach. Otóż w tamtych czasach przy chorym dziecku nie mógł przebywać nikt bliski. Na oddziałach szpitalnych wisiały ogromne tablice: "Rodzicom wstęp wzbroniony". Proszę na to popatrzeć w ten sposób, że mały, cierpiący, przerażony człowiek jest sam, nierzadko przez wiele tygodni lub miesięcy. To była dodatkowa przemoc instytucjonalna, która te dzieci dotykała. Pierwsza, potężna działalność Komitetu polegała na doprowadzeniu do zmiany przepisów, do zmiany ustawy w porozumieniu z ówczesnym ministrem zdrowia, żeby rzeczywiście rodzice w szpitalach mogli przebywać przy swoich dzieciach. Chodziło nie tylko o zmianę przepisu, ale również o wyedukowanie świata dorosłych, jak to powinno wyglądać. Że personel medyczny nie powinien traktować dorosłego, najbliższego, jak intruza, tylko korzystać z jego pomocy. Ci rodzice musieli być również uczeni tego, że po operacji odwracać uwagę dziecka od choroby. Żeby zwrócić również uwagę na dziecko w łóżeczku obok, do którego nikt z jakiegoś powodu w tym momencie nie mógł przyjść. W nasze działania edukacyjne musiała być zatem wpisana również wrażliwość społeczna.

INTERIA.PL

Czy teraz ta świadomość społeczna jest już taka, jak powinna być?

- Po 40 latach mogę powiedzieć, że dużo się udało. Ale czy jesteśmy już całkiem spokojni? Nie. Po wielu latach pracy u podstaw zaczęło się okazywać, że świat dorosłych w dalszym ciągu bagatelizuje aspekt przemocy emocjonalnej i psychicznej wobec dzieci. Nie widać siniaków na ciele dziecka, one są w duszy. Te traumy, których doświadcza dziecko, idą za nim potem w okresie dojrzewania i w dorosłym życiu.

Co nazywano kiedyś przemocą psychiczną?

- W tamtych latach patrzono na nas jak na szalonych, ale okazywało się, że przemocą emocjonalną prawie zawsze jest chociażby rozstanie rodziców - w atmosferze krzyków, awantur, manipulacji dzieckiem. Staje się ono narzędziem lub obiektem walki kochających rodziców, którzy nienawidzą siebie nawzajem. Nasz najmłodszy samobójca w tamtych czasach miał pięć lat, był w sytuacji rozstaniowej rodziców. Porywane, manipulowane dziecko dwukrotnie podejmowało próby samobójcze. Dziecko jest cały czas człowiekiem, nie staje się nim po ukończeniu 18 roku życia i pewne straty emocjonalne, które ten młody człowiek ponosi w swoim dzieciństwie, są nie do odrobienia i nie do odwrócenia. W dorosłym życiu ten człowiek staje się pacjentem psychologów i psychiatrów.

- Dzisiejsza codzienność pokazuje, jak to pokolenie dzieci jest kruche emocjonalnie. Rwiemy sobie włosy z głów, że jest tyle prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży, że są depresje, stany lękowe. Te dzieci się takimi nie urodziły, najczęściej to świat dorosłych zepsuł je w jakiś sposób. Uszkodził przez swoją nieuważność, egoizm, brak wiedzy na temat zdrowia psychicznego. Stan emocjonalny dzieci do bycia dzielnym, do dawania sobie rady z przeciwnościami losu, jest coraz słabszy.

Dlaczego?

- Ponieważ świat bardzo pobiegł do przodu, przebodźcował dzieci. Dobrodziejstwo internetu ma również drugą stronę. To okno na świat razem z promieniami słońca wpuszcza również toksyny, na które dzieci nie są gotowe. Z perspektywy rodziców to dobrodziejstwo internetu polega na tym, że w wielu sytuacjach mają święty spokój. Współczesność wymaga również od dorosłych rozwoju swoich dzieci. Czasami już kilkuletnie dzieci mają trzy-cztery razy zajęcia dodatkowe. Tylko czy w tym jest umiar? To wszystko doprowadza do przebodźcowania. I jeżeli w życiu takiego przeładowanego emocjami, zadaniami dziecka pojawi się jakikolwiek problem, to ono jest zbyt słabe, żeby sobie poradzić. A rodzice bardzo często nie zauważają i nie potrafią być odpowiednim wsparciem, bo zamiast budować dobrą więź ze swoim dzieckiem od momentu jego przyjścia na świat, to oddają tę zadaniowość obcym ludziom i bodźcom. A mocna baza tkwi w dobrej relacji dziecka z rodzicem i to ona wyposaża je w narzędzia niezbędne do pokonywania trudności. Gdy dochodzi do życiowego kryzysu, to takie dziecko jest samotne wśród najbliższych i wtedy najczęściej jest już za późno, by zacząć budować z nim relacje. Wtedy ucieka w uzależnienia, w choroby, w próby samobójcze. Świat dorosłych zostawia dzieci w trudnych sytuacjach.

- Przy każdych warsztatach z rodzicami podkreślam, że jesteśmy dobrze wyszkoleni w zakresie pielęgnacji dzieci. Wiemy, jak karmić, jak przewijać, jak często myć. Natomiast kwestia tego, jak wychowywać dziecko, a nie jak je hodować, to jest już zupełnie inna sprawa, w której współczesny rodzic ma wiele do nadrobienia.

- Proszę też zwrócić uwagę na rolę decydentów i polityków. Ile było awantur związanych z zakazem bicia dzieci. Padały hasła, że jest to zamach na władzę rodzicielską. W świetle prawa w Polsce rodzic ma "władzę" nad dzieckiem, nie pieczę. A w słowie "władza" kryje się podległość i zależność. Kogoś, kto ma władzę, biła matka, bił ojciec i babka - jego zdaniem wyrósł na porządnego człowieka. Otóż nie wyrósł na porządnego człowieka, bo również stosuje pokoleniowo przekazywaną przemoc. Jeżeli dajemy przyzwolenie na klapsy, dajemy przyzwolenie na przemoc.

"Nasz najmłodszy samobójca w tamtych czasach miał pięć lat"
"Nasz najmłodszy samobójca w tamtych czasach miał pięć lat"123RF/PICSEL

Na przestrzeni lat świadomość wśród dorosłych w kwestii przemocy fizycznej jest coraz większa. Ale jednak 44 proc. dzieci i młodzieży w Polsce ma objawy depresji, co jest bardzo niepokojące.

- Depresja jest znana od wieków, również wśród dzieci i młodzieży. To nie jest zjawisko, które eksplodowało nagle kilkanaście lat temu. Ale po pierwsze, występowało znacznie rzadziej, a po drugie nie było aż tak dramatyczne w swoim finale. Stopień desperacji młodych pacjentów nie był tak krańcowy, odsetek sięgania po próbę samobójczą jako sposób ucieczki jest coraz większy. Dzieci widzą często wokół siebie bezsens i beznadzieję i nie otrzymują pomocy, wsparcia w rodzinie, są niezauważane. Takie dziecko w definicji rodziców przez długi czas jest postrzegane jakby miało jakąś fanaberię, a nie problem. Rodzice myślą, że jeśli zapewnią dziecku dobra materialne, to przecież doskonale dbają o swoje dzieci. To jest zadaniowość współczesnego rodzica i źle pojęta troska. Dla takiego zagubionego dziecka, które jest inne w swojej głowie wsparcie często przychodzi za późno. Dlatego tak ważne jest, żeby relację z dzieckiem budować zanim wystąpią takie problemy, jak np. depresja. Dziecko musi być wparte przez rodziców, przez szkołę i przez specjalistów, do których niestety nie ma wystarczającego dostępu.

Stan psychiatrii dziecięcej w Polsce jest dramatyczny. Specjalistów psychiatrii dziecięcej jest zaledwie ok. 450.

- Dostępność pomocy specjalistycznej, terapeutycznej, psychiatrycznej jest dramatyczna i to jest dodatkowa zbrodnia wobec dzieci. Zostawienie chorego bez pomocy jest zbrodnią człowieka wobec człowieka. Taka jest nasza rzeczywistość, a dzieci muszą się borykać z tym same. A i świat rówieśniczy niestety nie jest wsparciem. Świat rówieśniczy jest w pewnym sensie sam emocjonalnie pokrzywdzony. Inne dzieci również doświadczają swoich traum, więc to nie są silne osobowości, które zajmą się koleżanką czy kolegą. Dziecko, które jest w jakiś sposób inne przez swoje cierpienie, bardzo często jest odrzucane przez rówieśników, jest ofiarą ostracyzmu. Samotność wśród tłumu zaczyna zataczać jeszcze większy krąg. W tym wszystkim nie ma innego sposobu, jak tylko fachowa pomoc specjalisty. Bardzo często konieczne jest włączenie farmakologii. A farmakologicznie może wesprzeć tylko lekarz, od którego - jak się okazuje - nie ma dostępu. Albo terminy są tak odległe, że dziecko może nie doczekać już tej wizyty, bo pomoc jest potrzebna tu i teraz. Czasem jest też tak, że sytuację trzeba uregulować prawnie, gdy krzywdziciele są w domu, gdy rodzice nie uważają za stosowne wysłać dziecka do psychiatry. Wtedy trzeba wydać postanowienie prawne o konieczności leczenia dziecka, a na taką ingerencję prawną czeka się miesiącami, nierzadko latami.

Pandemia również sprzyja występowaniu depresji?

- Jak najbardziej. Często moi mali pacjenci sami mówią mi, że podczas lekcji zdalnych nawet nie wstają z łóżka, tylko odpalają komputer, bo przecież i tak nikt nie będzie tego widział. Tym samym mają zaburzony rytm dnia, a wirtualnie ciężko mówić o budowaniu relacji z rówieśnikami. Naturalną potrzebą dziecka jest aktywność i pewien rodzaj zabawowości. A umówmy się, ciężko mówić o tym pomiędzy laptopem, kuchnią i sprzątaniem swojego pokoju. Często towarzyszy temu również niemoc, bo coś się zawiesiło, coś się zepsuło i dziecko nie mogło uczestniczyć w lekcjach. Sytuacja, w której dzieci powinny były natychmiast dostać wsparcie pokazała, że tego po prostu nie dostały. W szkołach brakuje psychologów, specjalistów oraz przyzwolenia na to, żeby czasem zamiast lekcji o budowie skrzydła ptaka porozmawiać o wsparciu psychicznym. Czegoś, co mogłoby wentylować emocje dziecka. Niestety, nauczyciele są rozliczani z programu, dlatego nie ma miejsca na rozmawianiu o emocjach i na ich ochronę.

"Zostawienie chorego bez pomocy jest zbrodnią człowieka wobec człowieka"
"Zostawienie chorego bez pomocy jest zbrodnią człowieka wobec człowieka"123RF/PICSEL

Kto może zgłosić się do państwa po pomoc i jak to wygląda?

- Komitet Ochrony Praw Dziecka, jak większość organizacji, ma pewne niedobry. W ludziach, w fachowcach. Jako szefowa jestem dumna z tego miejsca, ale umówmy się, z perspektywy specjalisty nie jest to atrakcyjne miejsce, ponieważ jest zrozumiałym, że specjaliści szukają lepiej płatnych miejsc i niekoniecznie chcą pracować społecznie lub pobierać dość skromne wynagrodzenie. Chciałabym pokazać naszą rzeczywistość: zadania, które wzięły na siebie organizacje, mają ogromny potencjał pomocowy, życzliwych parterów - w tym również wspierających finansowo. Jednak często te środki są niewystarczające, żeby móc płacić za prąd, wynajem lokalu, wynagrodzenie prawnikom i terapeutom. To wszystko są zadania, które organizacje, takie jak nasza, zastępują państwo. My jesteśmy wykonawcą tego, co powinni robić decydenci. A jeżeli z różnych powodów nie mogą tego robić, to przynajmniej niech wspierają, a nie przeszkadzają. Niech uznają, że to jest zbawienne działanie z perspektywy potrzeb w kraju. A niestety na taką postawę liczyć nie możemy. To oznacza, że cały czas musimy się ograniczać. Nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim, którzy się do nas zgłaszają. Jeżeli jest trzech psychologów, jeden prawnik, dwóch terapeutów, dwóch mediatorów. Rozwody i cierpienie dzieci z nich wynikające to statystycznie najczęściej zgłaszane do nas przypadki. Za każdym przypadkiem stoi pokiereszowana psychika dziecka. W związku z tym musiałyśmy zaopiekować również ten nurt naszej pracy i wyszkolić się w roli mediatorek. Terapia ma to do siebie, że musi być systematyczna, długotrwała i z pewną konkretną częstotliwością. Terapia on-line lub przez telefon jest nieskuteczna. Z dzieckiem trzeba się regularnie spotykać i stać się poniekąd jego aniołem stróżem. Jeżeli jest dwóch lub trzech pedagogów, a każdego dnia wpływa kilka lub kilkanaście spraw, to musimy podejmować trudne decyzje, które z nich musimy traktować priorytetowo. W moim odczuciu jest to okrutne. Nigdy oczywiście nie zostawiamy takiego dziecka bez pomocy, próbujemy nie tylko wskazać, gdzie powinno się udać, ale również postarać się o miejsce dla niego gdzieś indziej.

- Bardzo nie lubię używać słowa, że prowadzimy terapie dla dzieci, bo to nie do końca byłoby uczciwe, natomiast staramy się zapewniać wsparcie psychologiczne. Czasem bierzemy też na siebie szukanie specjalistów, umawianie do psychiatrów. Ale czy tak to powinno wyglądać? Wartością, która pomaga mi również w tych frustrujących momentach, jest świadomość tego, że jest takie miejsce, w którym można uzyskać konkretne wytyczne, wsparcie, udział w warsztatach kompetencji rodzicielskich. Można niejako otrzymać instrukcję obsługi swojego życia w sytuacji kryzysowej. Natomiast nie odważyłabym się stwierdzić, że zastąpimy psychiatrę lub długotrwałą terapię.

- Komitet przez lata zaprzyjaźnił się z radcami, kancelariami prawnymi, gdzie możemy liczyć na pomoc pro bono. Wiemy, że jeżeli gdzieś w imieniu dziecka się zgłosimy, to otrzymamy wsparcie i zrozumienie. Działa to również w drugą stronę, sądy doskonale wiedzą, że nasze mediacje i porozumienia rodzicielskie bywają skuteczne. Zapadają czasem postanowienia, by rodzice udali się do nas na rodzicielską terapię lub na mediacje. Jestem szczęśliwa i dumna, że tak jest.

Czy problemy braku specjalistów, braków kadrowych i luk prawnych mogą wynikać z tego, że świat dorosłych bagatelizuje problemy psychiczne dzieci i nie może pojąć, jak dziecko może chcieć się targnąć na swoje życie?

- Z pewnością dorośli nie zdają sobie sprawy z wagi problemów psychicznych wśród dzieci i młodzieży. Deficyt pomocowy może wynikać również pokutującego przekonania, że rodzina jest panaceum. Że rodzina jest odizolowanym organizmem, do którego spraw nie należy się wtrącać. I jest to pogląd niezwykle szkodliwy. Oczywiście rodzina powinna być tym miejscem, które da poczucie bezpieczeństwa, zapewni miłość i opiekę. Ale błędnym jest założenie, że ta rodzina będzie zawsze potrafiła i chciała - pomimo swoich deficytów - pomóc dziecku w sytuacji kryzysowej. To nie rodzina jest świętością, to dziecko jest świętością, którą trzeba chronić. Ono jest bezbronne i skazane na najbliższych. Nie można zatem być pewnym, że rodzina zawsze sobie poradzi i nie należy się wtrącać. Rodzina musi mieć możliwość wyciągnięcia ręki po pomoc dla dziecka. I to bez wstydu, bo w niektórych kręgach w dalszym ciągu pójście na terapię czy do psychiatry jest oznaką klęski rodzicielskiej i powodem do wstydu.

Komitet Ochrony Praw Dziecka objął patronat nad naszą akcją "Mental - #niechzobaczą #niechusłyszą". Dlaczego to jest tak ważne, żeby głośno mówić o problemach psychicznych dzieci: depresjach, próbach samobójczych?

- Depresja jest ogromną krzywdą z perspektywy dziecka. Zdrowie psychiczne, zwłaszcza dzieci, jest czymś, czemu przez całe lata nie nadano odpowiedniej rangi. Do tego zagadnienia podchodzi się z pewnym lekceważeniem. Na naszych oczach dzieje się coś dramatycznego: każdego roku w wyniku samobójstw ginie liczebnie cała szkoła dzieci. Całe życie przed nimi, a one z jakichś powodów wybierają jego zakończenie lub cierpią w milczeniu Nie wolno zamykać oczu na problemy psychiczne dzieci, bo będzie tylko gorzej. Wszelkie tego typu przedsięwzięcia, które mają na celu nagłaśnianie problemu, mogą osłabić tę znieczulicę. Nie bądźmy obojętni, usłyszmy ten, często niemy krzyk. To jest jednoczenie się przytomnych, wrażliwych ludzi, którzy chcą ideę pomocy psychicznej dzieci zaszczepić w innych ludziach. To jest kształtowanie świadomości społecznej, z którą od czterdziestu lat w Komitecie Ochrony Praw Dziecka się borykamy. To jest proces, w którym wasza redakcja podjęła zadanie o niezwykle ważnym znaczeniu. Wspólnie z Interią jesteśmy sojusznikami i chodzi też o to, żeby tych sojuszników w walce o dzieci pozyskiwać jak najwięcej, żeby zrozumieli rangę problemu. Ludzie świadomi problemów psychicznych dzieci, muszą to wszystko wziąć w swoje ręce. I kieruję do wszystkich ogromną prośbę: jeśli ktokolwiek nie czuje się na siłach, by zrozumieć cierpienie dzieci, to niech chociaż nam nie przeszkadza. Jeśli ktoś nie czuje w sobie gotowości do bycia z nami w tym toku myślenia i reagowania, to niech przynajmniej nie deprecjonuje tego. Życie wymusza na nas traktowanie tych problemów jako priorytetu, bo umierają dzieci. Giną z własnych rąk, bo często zawiódł ich świat dorosłych.

Komitet Ochrony Praw Dziecka można wesprzeć przekazując swój 1% podatku.

INTERIA.PL

Więcej o akcji przeczytacie na stronie Mental.interia.pl

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas