Na własny rachunek
Nie dajcie się nabrać. Pozornie oschła i wyniosła Monika Brodka to wciąż radosna 21-latka. Sama przyznaje: Odkąd wygrałam Idola, moje życie to rollercoaster. O szybkim dojrzewaniu, samotności w wielkim mieście i azylu w rodzinnym domu opowiada Marcie Bednarskiej.
Twój Styl: Co czujesz, kiedy czytasz w gazecie tytuł: "Brodka się skończyła".
Monika Brodka: Mogę się tylko gorzko uśmiechać i dystansować do "życzliwej" atencji mediów. Jacek Lachowicz z zespołu Ścianka trafnie ujął to w jednej ze swoich piosenek: "Wszyscy chcą mnie uśmiercić. Przeczytałem dziś w gazecie, że mnie nie ma". Swoją drogą to świetny temat na tekst. Czytaj dalej na str. 2
TS: Dlaczego komuś zależy, żeby odtrąbić koniec twojej kariery?
MB: Przestałam się nad tym zastanawiać. Może po prostu nie dostarczam mediom tanich sensacji. Nie chcę rozmawiać o "mężczyznach mojego życia", pozować na okładce z chłopakiem w skotłowanej pościeli i zapewniać: "Tak, bardzo się kochamy". Wolę w skupieniu pracować nad czymś, co dla mnie ważne.
TS: Czyli to nie kryzys twórczy?
MB: Przeciwnie. Chcę teraz wydać album, z którego naprawdę będę zadowolona. Nie spieszę się. Chcę trochę poeksperymentować. Zrobić zdjęcia na płytę, wyreżyserować teledysk. Traktuję to jako projekt artystyczny, a nie tylko krążek z muzyką.
TS: Ile Brodki zostało w Brodce, jaką pamiętamy z Idola sprzed czterech lat?
MB: Dla mnie minęła cała epoka, odkąd wysiadłam z moją nauczycielką śpiewu na Dworcu Centralnym. Pamiętam: nocny pociąg z Bielska-Białej. W kieszeni kiczowatych spodni w paski - wydawały mi się wtedy szałowe - sto złotych od mamy. Przyjechałam na kolejny etap castingu do Idola. Tej nocy w Warszawie nie spałam. Ze słuchawkami na uszach w hotelu uczyłam się Boskiego Buenos Maanamu, piosenki zadanej przez jury do kolejnego etapu. Kosmiczny tekst nie chciał wejść do głowy. "I tak się nie uda, po co mi to", nie wierzyłam w siebie. Oczywiście zapomniałam słów w czasie występu.
TS: Kiedy wygrałaś Idola, miałaś 16 lat. Wciąż kilka mlecznych zębów. Przez przeprowadzkę do Warszawy musiałaś błyskawicznie dorosnąć. Bolało?
MB: Warszawa mnie przytłoczyła. Wciąż się gubiłam, pamiętam jazdę tramwajem do szkoły. Pięć telefonów do wytwórni z pytaniem: "Widzę jakiś park, a dalej wiadukt. Gdzie wysiąść?". Dzienny tryb nauki, a potem na koncerty. Nieraz w nocy odrabiałam lekcje, szykowałam się do klasówki z geografii. To był trudny okres.
Marta Bednarska
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego numeru Twojego STYLU.
Więcej przeczytasz na www.styl24.pl