Nie przepadam za popularnością
Jestem nieśmiała - rozmowa z Iloną Ostrowską, warszawską aktorką, odtwórczynią roli Lucy w <a href="http://www.swiatseriali.pl" target="_blank">serial</a>u "Ranczo".
- Oczywiście cieszę się bardzo, że serial i moja bohaterka spodobały się widzom. Mieliśmy nadzieję, że tak się stanie, gdyż "Ranczo" ma bardzo dobry scenariusz, a podczas produkcji wszyscy starali się, żeby serial został zrealizowany na jak najwyższym poziomie. Przyznam się jednak, że to, że Lucy aż tak bardzo przypadła do gustu widzom, mile mnie zaskoczyło i zmotywowało do dalszych starań. O planach dotyczących serialu nie chciałabym mówić.
- W serialu "Ranczo" gra pani Lucy - Amerykankę polskiego pochodzenia. Lucy zna język polski, ale popełnia zabawne błędy językowe...
- Akcent, z jakim mówi Lucy, był dla mnie dużym problemem, ponieważ starając się mówić z akcentem amerykańskim łatwo przekroczyć granicę wiarygodności i popaść w pretensjonalność, karykaturę. Dlatego pracując nad rolą poprosiłam producentów o lekcje, podczas których mogłabym poćwiczyć akcent. Udało mi się znaleźć kobietę, która ma podobne losy do serialowej Lucy: wychowała się w Stanach Zjednoczonych. Po dwudziestu spędzonych tam latach przyjechała do Polski i tu została. Podczas lekcji bardzo mnie zainspirowała, pomogła mi nauczyć się tego amerykańskiego akcentu.
- Obyczaje polskiej wsi budzą olbrzymie zdziwienie Lucy, praworządnej Amerykanki. Układy, hipokryzja, lekceważenie przepisów w Wilkowyjach jest na porządku dziennym. Czy trudno było zagrać to zdziwienie?
- Co prawda wielokrotnie widziałam np. mężczyzn pijących piwo pod sklepem, ale jestem aktorką i zagranie zdziwienia nie jest ani prostsze, ani trudniejsze od zagrania gniewu czy strachu. To normalna praca aktorska.
Chciałabym zwrócić uwagę widzów na fakt, że wiele tematów, choć poruszonych w zabawnej, komediowej formie, to poważne problemy społeczne. Lucy się dziwi, że na podlaskiej wsi mieszkańcy pędzą bimber i że sąsiedzi wiedzą o tym i uważają to za normalne. I to zdziwienie jest śmieszne, ale mam nadzieję, że wzbudzi refleksje u widza. Bo przecież wkrótce się okazuje, że picie bimbru jest przyczyną wielu kłopotów, nieszczęść...
- Jak trafiła pani na plan serialu? Czy walka o rolę Lucy była zacięta?
- Dostałam zaproszenie na casting do "Rancza" i wzięłam w nim udział. Potem dowiedziałam się, że rola jest moja. Nie wiem, kto jeszcze uczestniczył w castingu do roli Lucy.
Bardzo się ucieszyłam z tej propozycji. Oczywiście wcześniej dokładnie rozważyłam, czy chciałabym zagrać w tym serialu i w ogóle w jakimkolwiek serialu... Ale odpowiedź brzmiała: tak. Podczas lektury scenariusza postać Lucy po prostu mnie urzekła. Już podczas kręcenia serialu chciałam wzbogacić tę postać, miałam mnóstwo pomysłów. Czasami na ten temat prowadziliśmy długie dyskusje... Niektóre pomysły udało mi się przeforsować, na niektóre reżyser się nie zgodził. Ale przyznam, że potem sama stwierdziłam, że Wojtek Adamczyk miał rację, że trzeba było tak zagrać, jak on chciał.
- Widzowie bardzo mocno utożsamiają aktorów z graną przez nich postacią, czasami rola ma również wpływ na to, jak aktora postrzegają reżyserzy. Nie obawia się pani zaszufladkowania? Tego, że na wiele lat zostanie pani Lucy, tak jak Cezary Żak przez szereg lat kojarzony był niemal wyłącznie z rolą Krawczyka w serialu "Miodowe lata"?
- Ryzyko istnieje, ale przecież nie mogę z tego powodu rezygnować z pracy. Gdyby aktor w przyjmowaniu ról kierował się wyłącznie taką obawą, to nie przyjmowałby żadnych ról.
Jak mówi przysłowie: pożyjemy, zobaczymy. Zresztą Lucy to bardzo sympatyczna postać, więc nawet jeśli będę się widzom z nią kojarzyć, nie będę narzekać.
- "Ranczo" to komedia. Widzowie śmieją się oglądając ją. Czy również podczas pracy na planie bywało zabawnie?
- Na planie było świetnie. I to nie tylko z powodu dobrego scenariusza, zabawnych dialogów, ale dlatego, że cała ekipa pracująca nad filmem była super! To fajni aktorzy i weseli ludzie. Wspaniały klimat na planie to także dzieło reżysera Wojciecha Adamczyka, który stworzył ciepłą atmosferę.
Podczas pracy na planie podpatrywałam warsztat takich sław, jak nieżyjący już niestety Leon Niemczyk czy Marta Lipińska. To olbrzymia przyjemność pracować z tak wspaniałymi, doświadczonymi aktorami.
Jeśli zaś chodzi o to, czy było śmiesznie: ważne, żeby widz dobrze się bawił. Ja podchodziłam do swego zadania bardzo poważnie. Choć niektóre perypetie, które spotykają Lucy są śmieszne, to są one śmieszne dla widza, a nie dla mojej bohaterki. Widz się śmieje, gdy Lucy ucieka przed duchami, ale ona sama przecież jest wystraszona. Dlatego musiałam być poważna.
- A pani spotkała się kiedyś z duchami?
- Prywatnie nie spotkałam się z nimi nigdy. Ale to nie oznacza, że nie wierzę w ich istnienie.
- Czy trudno było zagrać w odcinku, gdy Lucy została uwięziona w stodole?
- Owszem, w tym sianie hasały myszy. Potężne! (śmiech)
- Praca na planie serialu, póki co, dobiegła końca, a pani nadal mówi z lekkim akcentem amerykańskim.
- Naprawdę? Jeśli tak, to zapewniam, że nie jest to żaden manieryzm. Jest to raczej skutek tego, że choć już nie gram Lucy, to często odpowiadam na pytania dotyczące tej postaci.
- Oby nie okazało się, że będą potrzebne kolejne lekcje, tym razem wymowy bez akcentu.
- Nie będzie tak źle. To minie, gdy rozpocznę pracę nad nową rolą.
- Niedawno zagrała pani świetną rolę w filmie "Tulipany". Ale - tak jak w przypadku innych aktorów - to serial sprawił, że stała się pani osobą popularną. Czy lubi pani popularność?
- Nie radzę sobie z popularnością, jestem bardzo nieśmiała. Jestem domatorką. Nie przepadam za popularnością, nie lubię udzielać wywiadów. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że popularność - tak samo jak kontakty z mediami - są wpisane w zawód, który uprawiam, ale prawdę mówiąc znacznie bardziej wolę pracować nad rolą, grać, niż o tym opowiadać.
- Czy można powiedzieć, że dzięki roli Lucy nabrała pani "wiatru w żagle"?
- Nie ukrywam, że teraz w moim życiu dużo się dzieje. Myślę, że ten etap już dawno miałabym za sobą, gdyby nie pewien wypadek. Gdyby nie ten wypadek, moja kariera potoczyłaby się zupełnie inaczej.
A było tak: dostałam główną rolę w filmie Michała Rossy "Farba". Straciłam tę rolę, bo spadłam ze schodów i bardzo poważnie skręciłam kolano. Przeszłam skomplikowaną operację. Rolę, którą miałam grać, zagrała Agnieszka Krukówna. Teraz na szczęście znów zaczyna się wszystko kręcić.
- Jest pani również aktorką Teatru Współczesnego, a prywatnie żoną znanego reżysera Jacka Borcucha. Czy trudno jest pogodzić wszystkie obowiązki?
- Jakoś sobie radzę... a o życiu prywatnym nie lubię mówić.
Dziękuję za rozmowę.
Jolanta Żabińska