Niezwykła wędrówka Harolda Fry'a: Przeczytaj obszerne fragmenty!

Queenie przysyła list z pożegnaniem. To jej ostatnie chwile. Harold chce odpisać, ale po drodze na pocztę uświadamia sobie, że to nie wystarczy.

Okładka książki
Okładka książki .

1.

List, który wszystko zmienił, przyszedł we wtorek. Był zwykły kwietniowy poranek pachnący świeżym praniem i ściętą trawą. Harold Fry siedział przy kuchennym stole,

świeżo ogolony, w czystej koszuli, w krawacie, z nietkniętym tostem w dłoni. Spoglądał przez okno na przystrzyżony trawnik, zamknięty z trzech stron przez płoty sąsiadów i przedzielony na pół rozciągniętym przez Maureen sznurem do bielizny.

- Harold! - zawołała Maureen, przekrzykując odkurzacz.

- Poczta! [...]

- To do ciebie - powiedziała.

Nie rozumiał, o czym mówi, dopóki nie przesunęła koperty po stole, zatrzymując ją tuż przy jego łokciu. Oboje spojrzeli na nią, jakby nigdy wcześniej niczego takiego nie widzieli. Była różowa.

- Na pieczątce jest napisane Berwick-upon-Tweed - powiedziała Maureen.

Nie znał nikogo w Berwick, w ogóle nie miał zbyt wielu znajomych.

- Może to pomyłka?

- Nie sądzę. Pieczątka pocztowa nie jest czymś, co można pomylić.

Wzięła tost ze stojaka. Lubiła zimne i chrupiące.

Harold badawczo przyglądał się kopercie. Nie był to róż łazienkowy - nie przypominał różu ręczników ani włochatego pokrowca na klapę od sedesu. Był to żywy kolor, który sprawił, że Harold poczuł się nieswojo. Ale był też delikatny. Róż tureckiego rachatłukum. Nazwisko i adres nabazgrano długopisem, koślawe litery wchodziły na siebie, jakby nagryzmoliło je w pośpiechu dziecko: "Mr H. Fry, 13 Fossebridge Road, Kingsbridge, South Hams". Nie znał tego pisma.

- I co? - spytała Maureen, podając mu nóż. [...]

Drogi Haroldzie, to może być dla Ciebie niespodzianka...

Powędrował wzrokiem na koniec strony.

- I co? - ponownie spytała Maureen.

- O Boże. To od Queenie Hennessy.

Maureen nabrała nożem trochę masła i rozsmarowała je na toście.

- Jakiej Queenie?

- Pracowała w browarze, wieki temu. Nie pamiętasz? [...]

- Queenie ma raka. Napisała, bo chciała się pożegnać.

- Usiłował coś jeszcze powiedzieć, ale nie mógł.

Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wydmuchał nos. - O Boże. - Łzy napłynęły mu do oczu.

Minęło kilka chwil, może minut. Maureen głośno przełknęła, przerywając ciszę.

- Przykro mi - powiedziała.

Kiwnął głową. Chciał na nią spojrzeć, ale nie mógł.

- Jaki piękny poranek - zaczęła znowu Maureen. - Może wyniósłbyś na zewnątrz ogrodowe krzesła?

Ale on siedział w milczeniu i nie ruszył się, nawet gdy zabrała brudne talerze. Kilka chwil później w korytarzu zaszumiał odkurzacz.

2.

Ledwie powłóczył nogami. Widział już tak dużo skrzynek, że stracił rachubę, a także dwa vany Royal Mail i kuriera na motorze. Pomyślał o wszystkich rzeczach w swym życiu, koło których przeszedł obojętnie. Uśmiechy, zaproszenia na piwo. Ludzie, których codziennie mijał na parkingu przed browarem lub na ulicy, nie podnosząc głowy. Sąsiedzi, których nowych adresów on i Maureen nigdy nie zatrzymywali. I jeszcze gorzej: syn, który z nim nie rozmawiał, i żona, którą zdradził. Przypomniał sobie ojca w domu opieki i walizkę matki przy drzwiach. A teraz dała o sobie znać kobieta, która dwadzieścia lat temu dowiodła swej przyjaźni. Czy tak miało być? Właśnie teraz, kiedy chciał coś zrobić, było już za późno? Czy w końcu musi się poddać, rezygnując ze wszystkiego, co w jego życiu było ważne? Świadomość własnej bezradności przytłoczyła go. List to za mało. Musi być jakiś sposób, aby coś

zmienić. [...]

Odszukał adres i numer telefonu, ale ręce tak mu się trzęsły, że ledwie mógł wystukać swój numer pin. Usłyszał sygnał i wstrzymał oddech. Strużka potu spłynęła  mu między łopatkami. Po dziesięciu sygnałach wreszcie ktoś podniósł słuchawkę i usłyszał starannie wymawiający każde słowo głos:

- Dzień dobry. Hospicjum świętego Bernarda.

- Chciałbym rozmawiać z pacjentką. Nazywa się Queenie Hennessy.

Nastąpiła chwila ciszy.

- To bardzo pilne - dodał. - Muszę wiedzieć, jak się czuje.

Kobieta po drugiej stronie westchnęła głęboko. Ciarki przeszły mu po plecach. Queenie umarła, spóźnił się. Przycisnął pięść do ust.

- Obawiam się, że pani Hennessy śpi. Czy chce pan zostawić wiadomość? [...]

- Proszę jej powiedzieć, że Harold Fry jest w drodze. Wystarczy, że będzie czekać. Ponieważ mam zamiar ją uratować, rozumie pani. Ja będę maszerował, a ona musi żyć. Przekaże jej to pani?

Kobieta potwierdziła. Spytała, czy jeszcze coś chciałby wiedzieć, czy zna godziny odwiedzin i ograniczenia dotyczące parkowania.

- Nie jadę samochodem - powtórzył. - Chcę, by żyła.

- Przepraszam, czy mówił pan coś na temat samochodu?

- Idę pieszo z South Devon aż do Berwick-upon-Tweed.

Usłyszał, jak zniecierpliwiona kobieta po drugiej stronie westchnęła.

- Okropne zakłócenia na linii. Co pan ma zamiar zrobić?

- Idę! - krzyknął.

- Rozumiem - powiedziała kobieta powoli, jakby sięgała po kartkę i długopis, aby to zapisać. - Pieszo. Powiem jej. Czy mam jeszcze coś dodać?

- Wyruszam w tej chwili. Tak długo, jak będę szedł, ona musi żyć. Proszę jej powiedzieć, że tym razem jej nie zawiodę.

3.

Początkowo Maureen była przekonana, że Harold wróci. Zadzwoni, kiedy się zmęczy i zmarznie, a ona będzie musiała po niego pojechać, pewnie w środku nocy, będzie musiała włożyć płaszcz na koszulę nocną i znaleźć buty do prowadzenia. Wszystko to z winy Harolda. Spała niespokojnie przy włączonej lampce i z telefonem przy łóżku, ale on ani nie zadzwonił, ani nie przyszedł do domu.

Nie przestawała analizować wszystkiego, co się zdarzyło. Śniadanie i różowy list, Harold, który nic nie mówił, tylko szlochał w milczeniu. Roztrząsała najdrobniejsze szczegóły. Sposób, w jaki podwójnie złożył swą odpowiedź i wsunął do koperty, zanim mogła zobaczyć, co napisał. Nawet jeśli próbowała myśleć o czymś innym lub zupełnie o niczym, nie mogła zatrzymać krążącego jej po głowie obrazu Harolda gapiącego się na list od Queenie, jakby coś w nim pękło. Bardzo chciała porozmawiać z Davidem, ale nie wiedziała, jak mu to powiedzieć. Wyprawa Harolda nadal była jeszcze zbyt niezrozumiała i upokarzająca. Maureen bała się, że gdyby powiedziała o niej synowi, straciłaby go, a tego by nie zniosła.

Czy Harold, mówiąc, że idzie do Berwick, miał na myśli, że kiedy już tam dotrze, to zostanie? Cóż, mógł iść, jeśli chciał. Powinna była zauważyć, co się święci. Jaka matka, taki syn.

Nigdy jednak nie spotkała Joan, a Harold o niej nie mówił. Co to za kobieta, która pakuje walizki i wyjeżdża bez słowa. Tak, Harold mógł sobie pójść. Był czas, kiedy ją samą korciło, by odejść. W domu trzymał ją David, nie miłość małżeńska. Nie pamiętała już szczegółów pierwszego spotkania z Haroldem ani tego, co w nim widziała. Mogła sobie przypomnieć tylko to, że poderwał ją na jakiejś miejskiej potańcówce i że jej matka uznała go za przeciętniaka, kiedy pierwszy raz go zobaczyła.

- Twój ojciec i ja mieliśmy nadzieję, że znajdziesz kogoś lepszego - powiedziała ze swym akcentem z wyższych sfer.

W tamtych czasach Maureen nie należała do tych, którzy słuchają innych ludzi. Co z tego, że on nie miał wykształcenia. Co z tego, że nie miał klasy. Co z tego, że wynajmował pokój w suterenie i miał tyle prac, że ledwie znajdował czas na sen. Spojrzała na niego i zakochała się. Będzie dla niego miłością, której nigdy nie miał. Żoną, matką, przyjaciółką. Będzie wszystkim. Czasem spoglądała w przeszłość i zastanawiała się, dzie się podziała ta beztroska młoda kobieta, którą kiedyś yła.

Maureen przejrzała jego papiery, ale nie znalazła tam nic, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego poszedł do Queenie. Żadnych listów, żadnych zdjęć. Żadnych wskazówek. [...]

Ta noc była najgorsza - nie mogła zrozumieć, jak ktoś w ogóle mógł spać. Wyrzuciła baterie z sypialnianego zegara, nie było jednak nic, co mogłaby zrobić, by przerwać szczekanie psów czy pisk opon samochodów jadących w kierunku nowego osiedla o trzeciej nad ranem, a nawet wrzask mew, który zaczął się o brzasku. Leżała bardzo spokojnie, czekając na sen, czasem zapadała na chwilę w nieświadomość, ale potem budziła się, przypominając sobie wszystko. Harold był w drodze do Queenie Hennessy. Przypominanie sobie tego po krótkiej drzemce było jeszcze bardziej bolesne, niż gdy usłyszała o tym po raz pierwszy przez telefon.

4.

To było przed południem. Wokół dwóch młodych mężczyzn, którzy na placu przed katedrą połykali ogień przy akompaniamencie muzyki z odtwarzacza CD, zebrał się tłum. Obok stary człowiek owinięty w koc grzebał w koszu na śmieci. Połykacze ognia mieli na sobie ciemne, natłuszczone ubrania i włosy związane w kucyk, ich ruchy były chaotyczne i nasuwały myśl, że w każdej chwili może się wydarzyć katastrofa. Poprosili zgromadzonych ludzi o zrobienie miejsca, a następnie zaczęli żonglować płonącymi pałkami, a tłum nerwowo klaskał. Starzec poderwał się, jakby właśnie ich zauważył. Przepchnął się do przodu i stanął między dwoma połykaczami, śmiejąc się. Krzyknęli, by się odsunął, ale on zaczął tańczyć w rytm muzyki. Jego wygibasy były gwałtowne i niewybredne.

Ruchy połykaczy ognia nagle zaczęły sprawiać wrażenie płynnych i profesjonalnych. Wyłączyli odtwarzacz CD i spakowali swoje rzeczy, a tłum się rozszedł. Tylko starzec tańczył przed katedrą, z rozpostartymi ramionami i zamkniętymi oczyma, jak gdyby muzyka wciąż grała, a publiczność patrzyła na niego. Harold chciał ruszyć w drogę, miał jednak poczucie, że starzec robił to dla innych, i ponieważ był jedynym widzem, który pozostał, uznał, że nieuprzejmie byłoby odejść. [...]

Stary człowiek skończył występ. Wydawało się, że dopiero wtedy zauważył Harolda. Zrzucił koc i ukłonił się nisko, zamiatając ziemię dłonią. Miał na sobie coś w rodzaju garnituru, ale tak brudnego, że trudno było powiedzieć, co jest koszulą, a co marynarką. Wyprostował się i nadal patrzył prosto na Harolda. Harold sprawdził, czy nie ma za nim nikogo, na kogo mógłby spoglądać starzec, ale inni ludzie omijali ich, uciekając wzrokiem. Osobą, do której zwracał się ten człowiek, był niewątpliwie Harold.

Powoli podszedł do starca. W połowie drogi poczuł się tak zakłopotany, że musiał udać, że coś mu wpadło do oka, ale stary czekał. Kiedy byli o krok od siebie, starzec wyciągnął ręce, jakby obejmując ramionami niewidzialnego partnera. Chodziło tylko o to, by Harold podniósł ręce i zrobił to samo. Powoli ich stopy powędrowaływ lewo, a następnie w prawo. Nie dotykali się, ale tańczyli razem, a jeśli było czuć zapach moczu i być może wymiocin, to trzeba przyznać, że Harold wcale nie pachniał ładniej. Jedynymi dźwiękami, jakie im towarzyszyły, były odgłosy przejeżdżających samochodów i rozmowy gapiów.

5.

W mieście myśli Harolda się zatrzymały. Teraz, gdy ponownie znalazł się na otwartej przestrzeni, przez jego głowę znów zaczęły swobodnie przepływać obrazy i miejsca. Idąc, uwolnił przeszłość, o której przez dwadzieścia lat starał się zapomnieć, a teraz wydobywała się ona z zakamarków jego umysłu z gwałtowną energią. Nie mierzył już odległości w milach, lecz we wspomnieniach. Przechodząc obok ogródków działkowych, widział Maureen w przydomowym ogrodzie na Fossebridge Road, ubraną w jego starą koszulę, z włosami związanymi w kucyk i jej twarz pobrudzoną ziemią, bo właśnie okopywała sadzonki fasoli szparagowej.

Widząc stłuczone ptasie jaja, roztkliwił się, przypominając sobie delikatną głowę Davida tuż po jego urodzeniu. Usłyszał ponure krakanie kruka w ciszy i nagle znalazł się w swoim łóżku jako nastolatek, słysząc ten sam krzyk, przytłoczony samotnością.

- Dokąd idziesz? - pytał matkę.

Już przerósł ojca, ale podobało mu się, że sięgał matce jedynie do ramienia. Podniosła walizkę i owinęła długi jedwabny szal wokół szyi. Ułożyła go tak, że wyglądał jak włosy opadające na plecy.

- Donikąd - odpowiedziała, otwierając drzwi wyjściowe.

- Chcę iść z tobą. - Chwycił szalik, tylko frędzle, tak że mogła tego nie zauważyć. Przesuwał miękki jedwab między palcami. - Czy mogę?

- Nie bądź głupi. Dasz sobie radę. Jesteś już prawie mężczyzną.

- Opowiedzieć ci dowcip?

- Nie teraz, Haroldzie. - Oswobodziła szalik z jego uścisku. - Sprawiasz, że jest mi głupio - powiedziała, wycierając oczy. - Czy jestem rozmazana?

- Jesteś piękna.

- Życz mi szczęścia.

Wzięła głęboki oddech, jakby miała zanurzyć się w wodzie, i wyszła. Szczegóły były tak wyraźne, że wydawały się bardziej realne niż ziemia pod jego stopami. Czuł zapach jej piżmowych perfum. Widział biały puder na jej twarzy i choć jej tu nie było, wiedział, że gdyby pozwoliła u pocałować się w policzek, poczułby smak ptasiego leczka. [...]

Kohany Synu - pisała Joan w swym jedynym liście. - Nowa Zelandia to wspaniałe miejsce. Musiałam odejś. Macieżyństwo to nie dla mnie. Pszekasz pozdrowienia tacie.

6.

Koniec deszczu zapoczątkował bujny wzrost. Drzewa  kwiaty zdawały się eksplodować kolorami i zapachami. Młode gałęzie kasztanowca drżały pod ciężarem nowych, podobnych do świec kwiatów. Białe parasole trybuli leśnej gęsto porastały pobocza. Pnące róże oplatały mury ogrodów, a pierwsze bordowe piwonie wyglądały jak zrobione z bibuły. Jabłonie zaczęły tracić kwiaty i wypuszczały małe jak koraliki owoce. Dzwonki niczym strumienie gęsto przecinały lasy. Kwiaty mleczów zmieniły się już w dmuchawce pełne nasion.

Przez sześć dni Harold szedł gładko, mijając Othery, Polden Hills, Street, Glastonbury, Wells, Radstock, Peasedown St John, by w poniedziałek rano dotrzeć do Bath. Średnio przemierzał nieco ponad osiem mil dziennie. Za radą Martiny zaopatrzył się w krem z filtrem, waciki, obcinacz do paznokci, plastry, świeży bandaż, maść dezynfekującą, plastry na odciski i kostki Kendal Mint Cake, gdyby nagle potrzebował dawki energii. Uzupełnił zapas kosmetyków, kupił też proszek do prania i wszystko wraz z rolką taśmy starannie umieścił w plecaku, który dała mu Martina. Kiedy przechodził obok witryn sklepowych, patrzący z nich na niego człowiek był taki wyprostowany i tak pewnie kroczący, że musiał spojrzeć dwa razy, aby się upewnić, że to naprawdę był on. Kompas niezmiennie wskazywał północ.

Harold wierzył, że jego podróż tak naprawdę dopiero się zaczęła. Myślał, że rozpoczął ją w chwili, gdy zdecydował się iść do Berwick, teraz jednak widział, że było to naiwne. Początek może się zdarzyć więcej niż raz i na różne sposoby. Można pomyśleć, że zaczęło się coś od nowa, gdy tak naprawdę kontynuuje się to, co robiło się wcześniej. Stawił czoło swym słabościom i pokonał je, a więc prawdziwa wyprawa zaczęła się dopiero teraz.

Każdego ranka słońce wspinało się ponad horyzont, osiągało najwyższy punkt i zachodziło, a kolejny dzień ustępował miejsca następnemu. Harold spędził sporo czasu, obserwując niebo i sposób, w jaki zmieniała się ziemia pod nim. Szczyty wzgórz mieniły się złotem w blasku wschodzącego słońca, a jego światło odbijające się w oknach było tak pomarańczowe, że sprawiało wrażenie, jakby płonął w nich ogień. Wieczorem drzewa rzucały długie cienie, tworząc jakby oddzielny las z ciemności. Rano szedł przez poranną mgłę i uśmiechał się do słupów wystawiających głowy z mlecznobiałego dymu. Wzgórza, łagodniejsze i pokryte miękką trawą, otworzyły się przed nim, zielone i delikatne. Przeszedł przez płaski odcinek podmokłych łąk Somerset, gdzie liczne strumyki połyskiwały jak srebrne igły. Na horyzoncie majaczyło Glastonbury Tor, a za nim Mendip Hills. [...]

Kiedy nikt nie patrzył, Harold opadł na kolana i poprosił o opiekę nad ludźmi, których zostawił za sobą, i nad tymi, których jeszcze miał spotkać. [...]

Szedł tak pewnie, jakby przez całe życie czekał, by wstać z krzesła.

7.
- Dzień dobry. Dzwonię w sprawie pacjentki o nazwisku Queenie Hennessy. Niewiele ponad cztery tygodnie temu wysłała do mnie list. [...]

Kobieta po drugiej stronie spytała:

- Czy to pan wcześniej dzwonił?

Zastanawiał się, czy była to ta sama pielęgniarka, której zostawił wiadomość. Mówiła ze szkockim akcentem, a może z irlandzkim? Był zbyt zmęczony, by to stwierdzić.

- Czy mógłbym rozmawiać z Queenie?

- Bardzo mi przykro, ale obawiam się, że nie.

To było jak uderzenie w niewidzialną ścianę.

- Czy ona...? - Poczuł ból w piersiach. - Czy ona...? -

Nie mógł tego powiedzieć.

- Czy to pan idzie tu pieszo?

Harold połknął coś ostrego. Powiedział, że tak. Przeprosił.

- Panie Fry, Queenie nie miała rodziny ani przyjaciół.

Kiedy ludzie są samotni, szybko odchodzą. Mieliśmy nadzieję, że pan zadzwoni.

- Rozumiem - powiedział z trudem.

Mógł tylko słuchać. Nawet jego krew była zimna i krążyła wolno.

- Po pańskim telefonie wszyscy zauważyli u Queenie zmianę. To było bardzo wyraźne.

Widział ciało na noszach, sztywne i martwe. Czuł, że było za późno, by coś zmienić.

- Tak - powiedział ochrypłym szeptem. - I po chwili, ponieważ pielęgniarka milczała, dodał: - No, oczywiście.

Przytknął czoło do szyby w budce, opierając je na dłoni, i zamknął oczy. Gdyby tylko mógł powstrzymać to uczucie.

Kobieta wydała nerwowy dźwięk, jakby się śmiała, ale to nie mógł być śmiech.

- Nigdy nie widzieliśmy tu czegoś podobnego. Są dni, kiedy może siedzieć. Pokazuje nam wszystkie pocztówki\ od pana.

Harold potrząsnął głową, nie rozumiejąc.

- Słucham?

- Czeka na pana, panie Fry. Tak jak pan mówił, że powinna.

Krzyknął z radości ku swemu zaskoczeniu.

- Ona żyje? Jest coraz lepiej? - Śmiał się, mimowolnie, ale uczucie radości ogarniało go coraz bardziej, falami, aż poczuł, że łzy popłynęły mu po policzkach. - Czeka na mnie? - Gwałtownie otworzył drzwi budki, wpuszczając powietrze.

- Kiedy pan zadzwonił i powiedział nam o swojej wyprawie, bałam się, że nie zdaje pan sobie sprawy, na co się pan porywa. Ale widzę, że się myliłam. To raczej dość niezwykły rodzaj leczenia. Nie wiem, jak pan na to wpadł. Ale może właśnie tego świat potrzebuje. Nieco mniej myślenia i trochę więcej wiary.

8.

Silny wiatr dmuchał z zachodu na północ, zapowiadając deszcz. Było za zimno, żeby móc spać. Harold leżał zesztywniały w śpiworze, patrzył na chmury przemykające przez tarczę księżyca i starał się rozgrzać. Tuż obok położył się Pies. Można mu było policzyć wszystkie żebra. Harold myślał o dniu, w którym w Bantham David odpłynął  daleko od brzegu, o tym, jak delikatny wydawał się jego syn niesiony przez opalonego ratownika. Przypomniał sobie blizny po maszynce do golenia na głowie Davida i jak ciągnął go na górę, po tym gdy kolejny raz zwymiotował. We wszystkich tych sytuacjach jego syn narażał swe ciało na szwank, jakby chciał zrobić na złość ojcu, który był takim zwyczajnym człowiekiem. Harold trząsł się z zimna. Dostał dreszczy, szczękał zębami i wydawało się mu, że jest coraz gorzej. Palce, ręce i nogi drżały mu tak bardzo, że sprawiało to ból. Wyjrzał na zewnątrz, mając nadzieję, że przyniesie mu to ulgę lub pozwoli choć na chwilę zapomnieć o cierpieniu, ale nie czuł się już częścią przyrody tak jak wcześniej.

Księżyc świecił. Wiatr wiał. Potrzeba ciepła Harolda nie zrobiła na nich żadnego wrażenia. Miejsce nie było okrutne. Było jeszcze gorsze. Po prostu nie zauważyło go. Harold był sam, bez Maureen, bez Queenie i Davida, w miejscu, które go nie widzi. Trząsł się w śpiworze, próbował nawet zagryzać zęby i zacisnął pięści, ale poczuł się jeszcze gorzej. W oddali lisy okrążały jakieś zwierzę, ich dzikie krzyki przecinały nocne powietrze. Mokre ubranie wrzynało się Haroldowi w skórę, pozbawiając go resztek ciepła. Przemarzł do szpiku kości. Nie miał już nawet tyle sił, by oprzeć się zimnu.

Był pewien, że gdy wstanie, poczuje się lepiej, ale nic się nie zmieniło. Nie było ucieczki od tego, z czego zdał sobie sprawę w nocy, kiedy desperacko próbował się rozgrzać. Z nim czy bez niego, księżyc nadal będzie świecił, a wiatr wiał. Ziemia nadal będzie rozciągać się aż do morza. Ludzie nadal będą umierać. To, czy Harold chodził, trząsł się, czy siedział w domu, niczego nie zmieniało. [...]

Harold ruszył, by przejść przez A696 w kierunku Cambo, i nagle zdał sobie sprawę, że nie ma przy nim Psa. Zaczęła go ogarniać panika. Zastanawiał się, czy nie potrącił go samochód, a on tego nie zauważył. Zawrócił, przeszukując drogi i rowy, ale nie było ani śladu zwierzęcia. Próbował sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni je widział. Musiało upłynąć wiele godzin od ostatniego posiłku, gdy wspólnie zjedli kanapkę, siedząc na ławce. A może to było wczoraj lub dwa dni temu? Harold nie mógł uwierzyć, że nie sprostał nawet tak nieskomplikowanemu zadaniu. Zatrzymywał samochody, pytając kierowców, czy widzieli psa, małego, kudłatego, ale ci odjeżdżali szybko, jakby stanowił dla nich zagrożenie. Na jego widok małe dziecko przylgnęło do fotelika i rozpłakało się.

Nie pozostało nic innego, jak zawrócić w stronę Hexham. Znalazł Psa na przystanku autobusowym. Leżał u stóp dziewczynki ubranej w mundurek. Jej długie ciemne włosy miały niemal kolor jesiennej psiej sierści. Dobrze patrzyło jej z oczu. Pochyliła się, by pogłaskać go po głowie, podniosła coś z ziemi i schowała do kieszeni. Nie rzucaj mu kamieni, chciał krzyknąć Harold, ale nie zdążył. Przyjechał autobus, dziewczynka wsiadła, a za nią wskoczył Pies. Wyglądało to tak, jakby wiedział, dokąd jedzie. Harold patrzył, jak odjeżdżają. Nie oglądnęli się ani nie pomachali.

9.

Ostatni odcinek był najgorszy. Harold nie widział nic poza drogą. Nie myślał już o niczym. Odnowiła się wcześniejsza kontuzja prawej nogi i zaczął kuleć. Nie mógł liczyć na żadne przyjemności - znajdował się w miejscu, gdzie one nie istnieją. Chmara much krążyła wokół jego głowy. Czasem coś go ugryzło lub użądliło. Pola były ogromne i puste, a samochody tłoczyły się na drogach jak zabawki. Kolejny szczyt. Znowu niebo. Kolejna mila. Wszystko takie samo. Nudziło go to i przytłaczało tak bardzo, że chciał się poddać. Często zapominał, dokąd w ogóle idzie. Bez miłości nic nie - co? Co to było za słowo? Nie mógł sobie przypomnieć. Pomyślał, że zaczyna się na "s", i chciał powiedzieć "sromu", ale to na pewno nie było to.

Nie przychodziło mu do głowy nic, co naprawdę miałoby znaczenie. Z nieba opadła ciemność, deszcz siekł jego skórę, a wiatr wiał tak mocno, że Harold z trudem utrzymywał równowagę. Zasnął przemoknięty, rano jego ubranie wciąż było mokre. Zapomniał już, czym jest ciepło. Koszmarne obrazy, od których się uwolnił, a przynajmniej tak mu się wydawało, powróciły i nie było przed nimi ucieczki. Na jawie i we śnie ponownie przeżywał przeszłość i znów się bał. Widział siebie wściekle rąbiącego siekierą deski ogrodowej szopy. Jego dłonie były poobdzierane i pokaleczone, a w głowie szumiała mu whisky.

Widział swe pięści pokrwawione o tysiące odłamków kolorowego szkła. Słyszał, jak się modli z zaciśniętymi powiekami i splecionymi dłońmi, wypowiadając słowa pozbawione znaczenia. Innym razem widział Maureen odwracającą się do niego plecami i znikającą w oślepiającej kuli światła. Dwadzieścia lat, które upłynęły, były stracone. Nie było ucieczki przed tym, co zwyczajne, a nawet banalne. Podobnie jak akiś szczegół krajobrazu, te zeczy już nie istniały. ikt nie mógłby sobie nawet wyobrazić takiej samotności.

Harold krzyknął, ale nie odpowiedział mu żaden dźwięk. Czuł chłód głęboko w ciele, jakby zamarzły u nawet kości. Gdy zasypiając, zamykał oczy, był przekonany, że nie dożyje do rana, bo nie miał w sobie woli walki o przetrwanie. Kiedy się budził, sztywne ubranie wrzynało mu się w skórę, a twarz piekła od słońca, a może z zimna. Wstawał i z mozołem ruszał przed siebie. Jego buty zdeformowały się i popękały w szwach, a podeszwy były tak cienkie jak papier. W każdej chwili palce stóp mogły przebić się przez skórę. Owinął je kilka razy niebieską taśmą, od podeszwy aż po kostkę, tak że buty stały się niemal częścią jego ciała. A może było na odwrót? Zaczynał wierzyć, że one mają swą własną wolę.

Dalej, dalej, dalej. To były tylko słowa. Nie wiedział, czy je wykrzykiwał, czy tylko pojawiały się w jego głowie, czy też ktoś inny je wypowiadał. Wydawało mu się, że być może jest ostatnim człowiekiem na świecie. Nie było już nic, tylko droga, a on był tylko ciałem, które szło. Stopami owiniętymi niebieską taśmą i Berwick-upon-Tweed.

10.

Samotny zgarbiony człowiek siedział na ławce, jak gdyby tkwił tam przez całe życie, kuląc się przed wiatrem i patrząc w stronę morza. Niebo było tak szare i ciężkie jak morze i trudno było powiedzieć, gdzie jedno się kończy, a drugie zaczyna.

Maureen się zatrzymała. Serce waliło jej, tak jakby chciało wyskoczyć z piersi. Podeszła w stronę Harolda, a potem znów stanęła, tuż obok niego, jednak on nie spojrzał na nią ani się nie odezwał. Włosy opadały mu na kołnierz kurtki miękkimi puklami, których tak bardzo chciała dotknąć.

- Witaj, nieznajomy - powiedziała. - Czy mogę się do ciebie przysiąść?

Nie odpowiedział, ale podciągnął kurtkę bliżej biodra i przesunął się wzdłuż ławki, by zrobić jej miejsce. Fale dotarły do plaży i rozbiły się, rozpryskując białą pianę, wyrzucając małe kamienie i kawałki potłuczonych muszli, by pozostawić je na brzegu. Zbliżał się odpływ. Usiadła obok niego, zachowując jednak pewien dystans. [...]

Kiedy spotkała jego spojrzenie, było bezradne. Nie przestawali patrzeć sobie w oczy i nagle czas się cofnął. Maureen znowu ujrzała dzikiego młodego mężczyznę, który tańczył jak szalony dawno, dawno temu, i każdy zakamarek jej ciała wypełnił się miłością. Mocno zacisnęła powieki i otarła oczy. Fale uderzały coraz dalej i dalej od linii brzegowej. Cała ta energia, ta moc przemierzająca oceany, prowadząca statki i okręty, wyczerpywała się w ostatnich rozpryskach piany w niewielkiej odległości od jej stóp.

Zastanawiała się nad wszystkim, co wkrótce musi nastąpić. Regularne wizyty u lekarza rodzinnego. Przeziębienia, które przejdą w zapalenie płuc. Badania krwi, badania słuchu, badania wzroku, badania cholesterolu. Może, niech Bóg broni, operacje i okresy rekonwalescencji. W końcu musi oczywiście nadejść również dzień, kiedy jedno z nich odejdzie na zawsze. Zadrżała. [...]

- Pewnego dnia o pewnej porze - szepnęła.

Przysunęła się blisko Harolda i uniosła ramiona.

- Och, Maw! - zawołał cicho.

Maureen obejmowała go mocno, aż żal minął. Był wysoki, silny, sztywny i należał do niej.

- Mój kochany mężczyzno. - Jej usta szukały jego ust, całując słone i mokre policzki. - Wstałeś i zrobiłeś coś. Ale jeśli próba znalezienia drogi, gdy nawet nie wiesz, czy możesz się tam dostać,  nie jest małym cudem, to co nim jest?

Jej usta drżały. Ukryła twarz w dłoniach. Byli tak teraz blisko, że wszystko inne straciło znaczenie i nie widziała już niczego poza uczuciem, którym go darzyła.

- Kocham cię, Haroldzie Fry - szepnęła. - Oto, czego dokonałeś.

.
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas