Pierwsze ofiary Teda Bundy'ego

Ted Bundy to pierwszy amerykański seryjny morderca-celebryta i jedna z najbardziej przerażających zagadek w dziejach kryminalistyki. Był przystojnym, elokwentnym studentem prawa o chłopięcym uroku. Jednocześnie był też drapieżnikiem i zboczeńcem, który zamordował i okaleczył przynajmniej trzydzieści młodych kobiet. Poniżej publikujemy fragment książki "Ostatni żywy świadek" Septhena G. Michauda i Hugh Ayneswortha opowiadającej o jego okrutnych zbrodniach.

Ted Bundy podczas procesu w 1979 roku
Ted Bundy podczas procesu w 1979 rokuAssociated PressEast News

Mary Adams (pseudonim) podobnie jak Lynda mieszkała w piwnicznej sypialni z oknem, w domu, który dzieliła z kilkoma innymi osobami. Gdy w łóżku napadł ją obcy mężczyzna, twardo spała. Wielokrotnie uderzył ją w głowę ciężkim, metalowym prętem. Brutalnie wsadził w nią wziernik, powszechnie dostępny w magazynach z materiałami medycznymi próbnik dopochwowy. To krwawe, szaleńcze "badanie" spowodowało rozległe obrażenia wewnętrzne. Mary Adams spędziła kilka miesięcy w śpiączce, ale przeżyła. Nie pamiętała ataku ani napastnika.

Wieczorem w czwartek 31 stycznia 1974 roku Lynda Healy przygotowała na kolację dla współlokatorów zapiekankę. Po posiłku poszła z jedną z dziewczyn oraz znajomym mężczyzną na kilka piw do pobliskiego studenckiego baru "U Dantego". O 21.00 była z powrotem w domu, a o 23.00 położyła się do łóżka i jak zwykle nastawiła budzik na 5.30. Mniej więcej godzinę później dziewczyna mieszkająca w prowizorycznym pokoju obok sypialni Lyndy zeszła na dół i także położyła się spać. Ta łatwo wyrywająca się ze snu współlokatorka nie słyszała żadnych hałasów przez całą noc, dopóki rano nie rozdzwonił się budzik Lyndy - i nie milknął. Po pewnym czasie zadzwonił kierownik z radia. Gdzie Lynda? Nie przyjechała do pracy. Szybkie poszukiwania pozwoliły ustalić, że w domu jej nie ma, choć rower stał na miejscu.

Współlokatorki Lyndy od razu nabrały obaw. Gdy nie pojawiła się przez cały piątek, obawy przerodziły się w strach. Około 16.00 do domu dziewcząt zadzwoniła Joyce Healy, która wraz z resztą rodziny spodziewała się córki na kolacji.

- Nie widziałyśmy Lyndy od rana! - wypaliła do słuchawki jedna z mieszkanek domu i zalała się łzami. Joyce poczuła, jak lód skuwa jej kręgosłup.

"Od razu wiedziałam, że stało się coś bardzo złego. Natychmiast zadzwoniłam na policję", wspominała w rozmowie z nami.

Razem z mężem Jimem spotkała się z funkcjonariuszami w domu Lyndy. Wszystkie dziewczyny zgromadziły się w salonie i żadna nie wychodziła z niego samotnie. Policjanci zachowywali się uprzejmie, fachowo i nie ukrywali sceptycyzmu, że doszło do przestępstwa. Podobne przypadki stanowiły dla nich chleb powszedni. Swoimi pytaniami sugerowali, że w tajemniczym zaginięciu nie ma żadnej tajemnicy. Mówili, że Lynda na pewno znajdzie się u swojego chłopaka albo zadzwoni, że niedługo wróci do domu.

Ale Joyce Healy wiedziała, że to nieprawda.

Spokojnie wyjaśniła policjantom, że Lynda by tak nie postąpiła. Nie jej Lynda.

- Cóż - odparł jeden z funkcjonariuszy - właśnie te, po których człowiek się nie spodziewa, tak robią.

Policja sprawdziła pokój Lyndy. Na jej poduszce i prześcieradle znaleziono małe plamy krwi. Należały do grupy A+, grupy Lyndy, podobnie jak z kolejnej zakrzepłej plamki odkrytej na jej koszuli nocnej, którą ktoś starannie powiesił w szafie. Oficjalny wniosek: Lynda Healy doznała nocnego krwawienia z nosa i udała się gdzieś, żeby je zatamować. Ktoś powinien sprawdzić okoliczne szpitale.

Z pokoju zniknął jej czerwony plecak oraz część ubrań, co sugerowało, że opuściła dom dobrowolnie. Jednak brakowało też kołdry i ozdobnej czerwonej jedwabnej poszewki na poduszkę. Co więcej, łóżko zostało bardzo starannie, po szpitalnemu zaścielone, co wymagało odsunięcia, a następnie ponownego przysunięcia łóżka do ściany. Policja mogłaby się zastanawiać, dlaczego młoda kobieta, która w ogóle rzadko ścieliła łóżko, zadała sobie tyle trudu przy krwawiącym nosie? Po co usunęła kołdrę? Dlaczego zabrała poszewkę?

Więcej o książce "Ostatni żywy świadek" autorstwa Stephena G. Michauda i Hugh Ayneswortha przeczytasz TUTAJ.

Uśmiechnięty Ted Bundy w 1977 roku. Został wówczas ponownie zatrzymany
Uśmiechnięty Ted Bundy w 1977 roku. Został wówczas ponownie zatrzymanyAssociated PressEast News

Teoria, która później zostanie uznana za najbardziej prawdopodobną, z początku brzmiała niedorzecznie. No bo jak ktoś mógł w środku nocy wejść do domu, zakraść się na dół, obezwładnić Lyndę, owinąć ją w kołdrę, po czym wynieść jej mierzące 170 centymetrów i ważące 52 kilogramy ciało z powrotem po schodach na zewnątrz, tak że nikt tego nie usłyszał? Podejrzany musiałby też starannie pościelić łóżko, odwiesić koszulę nocną, wybrać jej strój na zmianę i zabrać plecak.

Policja odrzuciła tę naciąganą możliwość i nie zebrała w pokoju Lyndy odcisków palców ani dowodów w postaci włosów czy włókien. Nie sprawdziła nawet plamy nasienia odnalezionej na prześcieradle.

Przez kilka kolejnych miesięcy policja z Seattle nie dowie się niczego nowego. Nawet gdy zrozumie, że nie chodziło o żadne nocne krwawienie z nosa i że Lyndę Healy naprawdę ktoś porwał, będzie musiało minąć jeszcze kilka miesięcy, zanim policja pomyśli o porównaniu zniknięcia Healy z napaścią na Mary Adams. Z całą pewnością było za wcześnie na wysuwanie hipotezy, że po dzielnicy uniwersyteckiej grasuje nocami morderca, który być może ma jakieś doświadczenie szpitalne (charakterystyczny sposób zaścielenia łóżka), dostęp do materiałów medycznych (wziernik) i poluje na ofiary (...).

Susan Elaine Rancourt studiowała na pierwszym roku biologii, miała niebieskie oczy, blond włosy, była dawną cheerleaderką i licealną królową balu znaną ze zdrowego trybu życia i rozsądku (w rodzinie nazywano ją "Panną Roztropną-Czyste Serce"). Ojciec wydał masę pieniędzy na jej zęby, a Susan chroniła inwestycję, nabożnie je szczotkując i nitkując.

Była krzepką dziewczyną, przy 150 centymetrach ważyła prawie 55 kilogramów. Susan podchodziła do życia poważniej niż większość studentek CWSC. Chciała zostać lekarką albo naukowcem, wybrać zawód wymagający ciężkiej pracy, dyscypliny i wielu lat edukacji. Dzięki inteligencji i zapałowi do nauki Rancourt miała świetne oceny, a oprócz tego ujmującą, ciepłą osobowość i wrodzoną troskę o dobro innych. Wydawało się, że przeszkadza jej wyłącznie dotkliwa nieśmiałość - ale i nad tym pracowała.

Wieczorem 17 kwietnia 1974 roku uczestniczyła w spotkaniu potencjalnych opiekunów akademika. Tuż po 22.00 - mniej więcej wtedy, gdy Kathleen D’Olivo znalazła na ziemi kluczyki i wręczyła je mężczyźnie z ręką na temblaku - Susan opuściła spotkanie i ruszyła przez kampus do akademika. Bała się ciemności i zapewne szła ostrożnie, ponieważ zostawiła w pokoju soczewki kontaktowe. Każdy nagły ruch lub podejrzany dźwięk na pewno by ją wystraszył. Ale bezradnie zmagający się z książkami kaleka w potrzebie już niekoniecznie. Susan Rancourt myślała o właśnie zakończonym spotkaniu, niemieckojęzycznym filmie, który chciała obejrzeć w nocy, oraz stercie prania, którą zostawiła przy pralce w akademiku, więc najpewniej była mniej czujna niż zwykle. Co więcej, determinacja, z jaką zwalczała własną nieśmiałość, mogła skłonić ją do większej niż zazwyczaj odwagi.

Margaret Bowman - jedna z kobiet zamordowanych przed Teda Bundy'ego
Margaret Bowman - jedna z kobiet zamordowanych przed Teda Bundy'egoAssociated PressEast News

Tamtej nocy nie obejrzała filmu. Nie zajęła się praniem. I nie wróciła do pokoju w akademiku. Następnego popołudnia jej współlokatorka zgłosiła zaginięcie funkcjonariuszowi ochrony kampusu Billowi Claytonowi, który z kolei powiadomił swojego szefa Alfreda Picklesa.

Pickles zarządził przeszukanie kampusu, rozesłał ulotkę (która jednak nie wspominała o dacie zniknięcia dziewczyny) i zadzwonił do Anchorage na Alasce do rodziców Susan. Wydaje się, że przeszukanie i późniejsze śledztwo przeprowadzono pobieżnie, ponieważ nie pojawiły się w nim Jane Curtis i Kathleen D’Olivo, które wiele miesięcy później detektyw z Seattle przesłuchał już na samym początku swojego dochodzenia. Ogólną odpowiedzialność za całą sprawę z niewytłumaczalnych powodów powierzono sekretarce Alfreda Picklesa.

Rancourtowie przylecieli z Alaski bez chwili zwłoki. "Gdyby chodziło o któreś z moich pozostałych dzieci, powiedziałbym: »Zaczekajmy, wróci za dwa, trzy dni«. Ale nie Susan. Zawsze była bardzo ostrożna" - stwierdził Dale Rancourt w rozmowie z "Seattle Times". Pan Rancourt wyjaśnił dziennikarzowi, że jego osiemnastoletnia córka spakowałaby całą walizkę, gdyby wybierała się gdzieś na choćby jedną noc, i że na pewno poinformowałaby kogoś, gdzie będzie. "Po prostu taką jest dziewczyną".

Wszelkie ewentualne wątpliwości bliskich Susan zniknęły, gdy pan Rancourt zajrzał do szafki z lekami w pokoju córki i znalazł jej nici dentystyczne. Taka rozsądna dziewczyna po bardzo kosztownym leczeniu zębów nigdy, w żadnych okolicznościach, nie wyjechałaby bez nici. Po prostu taka była.

Rancourtowie, podobnie jak wcześniej państwo Healy i Mansonowie, a później wiele innych rodzin, okrutnie cierpieli, wiedząc, że ich dzieciom coś się stało, ale nie wiedzieli co. "Straciłam rozum. Cały czas powtarzałam w myślach: O Boże! Ona pewnie nie żyje!. Ale nie mogliśmy dać za wygraną. Nie mogliśmy się poddać. Musieliśmy próbować", wspominała Joyce Healy.

Wszystkie trzy rodziny wyznaczyły nagrody, wynajęły prywatnych detektywów, modliły się i znosiły wywiady prasowe w nadziei, że dzięki nim zdjęcia córek nie znikną z gazet. Była to epoka sprzed America’s Most Wanted[1], więc Rancourtom nie udało się pokazać fotografii Susan w ogólnokrajowej telewizji, mimo że próbowali. Ostatecznie wszystkie wysiłki rodziców i trzymanie się nadziei, że ich dzieci żyją, zaowocowały tylko typowymi w takich sytuacjach informacjami od wariatów, którzy rzekomo widzieli zaginione dziewczyny, nocnymi głuchymi telefonami orz ofertami od mistrzów kantu i oszustwa, którzy zapewniali, że oddadzą córki po uiszczeniu okupu.

Jak na razie nikt nie wpadł na pomysł, że może te trzy rodziny mają wspólny problem. Choć we wszystkich trzech przypadkach zaczęto uznawać, że mogło dojść do przestępstwa i we wszystkich trzech brakowało podejrzanych, były to czynniki negatywne, a nie związki pozytywne, do których wykrywania szkoli się policjantów.

Później, gdy elementy wspólne stały się w końcu widoczne, policja odkryła, że dziewczyny mordowano w tempie przynajmniej jednej miesięcznie.

W filmie "Podły, okrutny, zły" Teda Bundy'ego zagrał Zac Efron
W filmie "Podły, okrutny, zły" Teda Bundy'ego zagrał Zac EfronRex FeaturesEast News

Tak więc Lynda Healy została zamordowana w lutym, Donna Manson w marcu, Susan Rancourt w kwietniu. Brakowało odpowiedniej kandydatki na maj. Policja, sięgając po cyniczne poczucie humoru typowe dla ludzi, którzy widzieli w życiu zbyt wiele, nazwie brakującą ofiarę "Miss Maja". Naprawdę nazywała się jednak Roberta Kathleen Parks.

Wieczorem 6 maja 1974 roku Kathy Parks wyszła z pokoju w akademiku Uniwersytetu Stanowego Oregonu w Corvallis, położonym 420 kilometrów na południe od Seattle. Po raz ostatni widziano ją w drodze do budynku związku studenckiego. Była oszałamiającą, dwudziestojednoletnią blondynką, robiła magisterkę z religioznawstwa. Kathy była wrażliwa i długo się podnosiła po wstrząsach emocjonalnych. W tamtym tygodniu pokłóciła się przez telefon z ojcem, a potem dowiedziała się od siostry ze Spokane, że ojciec doznał zawału. Jej przyjaciele opowiadali, że w dniu zaginięcia była głęboko przybita.

Z powodu zmienności jej nastrojów policja, podobnie jak w sprawie Donny Manson, uznała, że mogła popełnić samobójstwo. Przez tydzień po zgłoszeniu zaginięcia funkcjonariusze przeczesywali okolicę w poszukiwaniu zwłok, sprawdzili nawet dno pobliskiej rzeki. Nic nie znaleźli, więc wydrukowali ulotkę i rozesłali ją do regionalnych agencji policyjnych; podobne zestawy danych na temat zaginionych oraz ich fotografie rutynowo rozsyłano w przypadku trzech poprzednich ofiar.

I naprawdę była to rutyna. W połowie lat 70. agencje pokroju policji Seattle otrzymywały mniej więcej jedno powiadomienie o zaginięciu młodej kobiety tygodniowo. Ponieważ zazwyczaj dochodziło do nich poza jurysdykcją policji Seattle, nie było przesłanek, aby zwracać na nie baczniejszą uwagę. Gdy przychodziła nowa ulotka, po prostu przywieszano ją na poprzednich na tablicy ogłoszeń. Szansa, że sprawa z innego stanu, z miasta odległego o ponad 400 kilometrów, wzbudzi czyjeś zainteresowanie, była znikoma.

Następna ofiara, pierwsza z dwóch "Miss Czerwca", mogłaby przeżyć, gdyby była trzeźwa. W przeciwieństwie do wszystkich poprzednich przypadków Brenda Ball nie studiowała. Jako dwudziestodwulatka była też najstarszą z dotychczasowych ofiar. Większą część nocy 31 maja 1974 roku spędziła w barze "Flame" w Burien, robotniczym miasteczku wciśniętym pomiędzy Seattle a lotnisko Sea-Tac. "Flame" był szemraną, obskurną speluną postawioną na podporach z pustaków. Słynął z tego, że przesiaduje tam nieprzyjemne towarzystwo. Na parkingu przed barem często wybuchały bójki. Skargi na hałas zgłaszano niemal codziennie. Co miesiąc lub dwa policja otrzymywała zgłoszenie o zaginięciu, podające "Flame" jako ostatnie miejsce, w którym widziano poszukiwaną osobę.

1 czerwca o 2.00, gdy zamykano bar, Brenda Ball pożegnała się piwnym toastem z towarzyszami i wyszła z "Flame" w poszukiwaniu podwózki. Wcześniej opowiadała, że pojedzie stopem do jakiegoś parku stanowego, żeby znaleźć sobie jakichś przyjaciół na weekend. Brenda potrafiła o siebie zadbać. Wiodła chaotyczne życie, była otwarta na przygody i zasadniczo wolna od zahamowań. Jej przyjaciele dopiero 17 czerwca powiadomili policję hrabstwa King, że zniknęła i że po raz ostatni widziano ją we "Flame".

Tymczasem zaginęła druga "Miss Czerwca". Na pierwszej stronie "Seattle Times" z 12 czerwca, pod zdjęciem Richarda Nixona i Anwara Sadata pozdrawiających wiwatujący tłum pokrytych pyłem mieszkańców Kairu, pojawiła się garstka informacji na temat Georgann Hawkins (...).

Pod koniec czerwca 1974 roku Swindler oraz śledczy z trzydziestu innych okręgów policyjnych zebrali się w Olympii, aby wspólnie omówić te sprawy. Nie udało im się dojść do konsensusu, czy w północno-zachodniej części kraju widać wyraźny wzorzec morderstw, a dyskusja nie ograniczyła się do Healy, Manson, Rancourt, Parks, Ball i Hawkins. Detektywi przywieźli ze sobą dziesiątki nierozwiązanych, "otwartych" zaginięć i morderstw. W samym rejonie Seattle było ich dwadzieścia dziewięć. Przebijając się przez nie, każdy detektyw mógł odnaleźć to, czego akurat szukał - wspólny wątek albo brak jakichkolwiek związków.

A jednak samo zwołanie takiego spotkania wystarczyło, aby "Seattle Times" i inne gazety zaczęły spekulować na temat jego znaczenia. Pojawiły się artykuły łączące ze sobą niektóre z tych spraw; wszystkie zawierały nieodzowne, sceptyczne cytaty z oficjalnych źródeł. Nikt nie był jeszcze gotowy, aby w ogóle wyobrazić sobie najgorsze - nawet dziennikarze. Gliniarze pokroju Herba Swindlera prywatnie mogli żywić pewne obawy, ale nie zamierzali mówić o nich publicznie. Dopiero kolejny atak, zuchwałe podwójne porwanie w biały dzień, zasiało prawdziwy terror (...).

Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas