Polskie taterniczki. To one odważyły się być pierwsze
Bywały przedmiotem drwin. Dziwaczne i ekscentryczne, bezczelne, szalone. Wypuszczały się w góry w poszukiwaniu przeżyć, miały odwagę realizować marzenia. Góralki spluwały za nimi, kiedy w pumpach i z plecakami ruszały na szlak, a mężczyźni wyśmiewali. Przeczytaj fragment książki "Kamienny sufit", w którym Anna Król opowiada historię pierwszych polskich taterniczek.
Wszystkie pionierki polskiego taternictwa były arystokratkami. Pochodzące z bogatych rodzin damy traktowały turystykę jak rozrywkę, możliwość przeżycia przygody oraz nieco ekscentryczny sposób spędzania wolnego czasu. W góry docierały powozami, z liczną świtą, w strojach spacerowych bardziej odpowiednich w mieście lub na salonach we dworze niż na górskich ścieżkach. Ale to dzięki ich ciekawości i pragnieniu eksploracji niedostępnych terenów górskich rozpoczęła się historia kobiecego taternictwa.
Nawet jeśli początki były nie bardzo brawurowe, a często też podejmowane wbrew opinii męskiej części rodziny - nikt nie był już w stanie biegu tej historii zatrzymać. Tymczasem góralki zamieszkujące Podhale wcale nie myślały o wyprawianiu się w góry. Choć miały je na wyciągnięcie ręki, nie widziały w górskich przygodach nic atrakcyjnego.
Na szczyty wspinali się mężczyźni - kłusownicy, harnasie, a potem pierwsi przewodnicy. Jedni - by polować i rabować, drudzy - by zarabiać pieniądze na raczkującej górskiej turystyce. Nie dziwi więc, że początkowo kobiety w górach lekceważono, a często potępiano.
To spotkało dwudziestosiedmioletnią Natalię Janothównę, pianistkę i kompozytorkę, gdy w sierpniu 1883 roku wyprawiła się w Tatry. Jej wyczyn, zamiast przyjąć z entuzjazmem, skrytykowano. Całkowicie niezasłużenie, bo Janothówna w towarzystwie przewodnika Macieja Sieczki jako pierwsza w historii kobieta weszła na Gerlach i Łomnicę.
Jej kolegom zrzeszonym w męskich klubach wysokogórskich nie spodobały się także ani jej następne wycieczki na Łomnicę, ani to, że ubierała się w spodnie, ani również to, że pobyty w Tatrach zainspirowały ją do skomponowania cyklu utworów fortepianowych z wykorzystaniem motywów podhalańskich.
Jan Alfred Szczepański pisał w "Taterniku": Mieszczanie uważali całkiem po prostu, że alpinizm nie jest dla kobiet. Nie tylko w Polsce. Angielski "Alpine Club" w ogólne nie przyjmował kobiet w swoje szeregi. Ale też w Anglii najwcześniej rozwinął się emancypacyjny ruch kobiet, i jeśli w polityce pojawiły się sufrażystki, to w alpinizmie "Ladies’s Alpine Club" stał się wzorem w całym świecie dla kobiet, które poczuły w sobie chęć uprawiania sportu wysokogórskiego.
Wiek XX przyniósł światu rewolucję - przemysłową, polityczną, a w końcu także feministyczną. Długo jednak nie dotyczyła ona taternictwa. W Polsce jednym z głównych sceptyków kobiecej wspinaczki był Mieczysław Świerz, genialny taternik, najbardziej aktywny w pierwszych dwóch dekadach ubiegłego stulecia. Przez lata powtarzał swoje ulubione zdanie, które miało według niego definiować stosunek kobiet do gór: Kobieta także i taternictwu nie pozostaje nigdy wierna - i był to tylko jeden z licznych przykładów prześmiewczego stosunku wobec pań zafascynowanych wspinaczką wysokogórską.
Górale, którzy prowadzali pierwsze turystki po Tatrach, konspiracyjnym szeptem wspominali o tym, że zdarza im się pod zakasane do góry spódnice i halki wkładać męskie spodnie. Helena Dłuska i Irena Pawlewska, przyjaciółki i jedne z pierwszych taterniczek, sprowadzały słynne pumpy wspinaczkowe - oczywiście męskie - z wiedeńskich magazynów z odzieżą sportową. Kiedy wychodziły tak ubrane w góry, nie raz góralki z zakopiańskich chałup spluwały za nimi, potępiając ich nieobyczajność.
Nawet kompozytor Mieczysław Karłowicz, a wcale nie uważał się za wybitnego taternika, kpił z turystek, które w 1907 roku wprowadzał na Giewont. Relacjonując przyjacielowi Mariuszowi Zaruskiemu przebieg wycieczki, śmiał się z eleganckich pantofelków na obcasie i parasolek, połamanych w trakcie wchodzenia na szczyt.
Nie tylko w polskich Tatrach kobiety były tematem żartów i schroniskowych opowieści przy piwie. Dużo później, bo w latach osiemdziesiątych, himalaista Reinhold Messner, pytany o stosunek do wspinania się przez kobiety, odwołał się do artykułu napisanego około 1911 roku przez wybitnego austriackiego alpinistę Paula Preussa, należącego do tego samego pokolenia wspinaczy co Roman Kordys, Zygmunt Klemensiewicz czy Jadwiga Roguska-Cybulska.
W tekście pod tytułem "Wspinaczka kobieca" Preuss pisał o problemach, jakie musiał rozwiązywać, wspinając się z kobietami w Alpach:
Największe trudności zaczynają się już w dolinie, z tysiącem zabiegów dyplomatycznych w postępowaniu ze stale troszczącymi się matkami. Cały kunszt przekonywania musi być skierowany na zmianę ich sposobu myślenia o zagrożeniu życia i moralności. [...] Ponieważ strach przed zagrożeniem moralności wcale nie jest łatwiej przezwyciężyć niż strach przed zagrożeniem życia. [...] Kiedy już wszystkie teoretyczne drogi są utorowane, przechodzi się do praktyki. Czy buty wspinaczkowe są jeszcze dobre, czy wytrzymają - pardon - spodnie, czy trikunie nie są za duże, a plecak za mały. Czy coś poza tym jeszcze nie zostało zapomniane, puder, kaloderma, pomadka do ust, woda kolońska, olejek różany i przybory do manikiuru. Damy zawsze popadają w skrajności: jedna musi mieć na dwa dni siedem białych bluzek w plecaku, bo inaczej nie będzie szczęśliwa. Inna nie zabiera ani jednej! Ale nie chcę wiecznie narzekać, i z wdzięcznością przypominam sobie, że panie zwykle zabierają również dużo prowiantu, i to dobrego.
Preuss nie oszczędzał też swoich damskich towarzyszek, oceniając ich sprawność wspinaczkową: Bajeczną wprost niezręczność wykazują w obchodzeniu się z liną. Ledwo jedna na sto potrafi zawiązać węzeł i nawet gdy się im często pokazuje, jak to się robi, za każdym razem wychodzi jak muszka. Chyba żadna nie potrafi porządnie asekurować. Trzymając w rękach kłąb liny, ze wzruszającą beztroską patrzą - podczas gdy on się wspina - na słoneczny krajobraz i zwykle popuszczają niewłaściwy koniec.
Preuss w kolejnym raporcie ze wspinaczki w towarzystwie kobiet napisze wprost: Emancypacja kobiet jest matką wspinaczkowych tur kobiet i ta matka przez swoje dziecko ponosi druzgocącą klęskę. Właśnie na drogach wspinaczkowych ujawnia się wiele cech natury kobiety - tęsknota za tym, by zostać pokonaną, radość z poddania się przemożnej sile, podejmowanie się rzeczy, których ani nie potrafi się dokonać, ani wziąć za nie odpowiedzialności.
Owszem, dużo mówiło się w Europie o damskiej emancypacji, ale i o ograniczonych możliwościach wspinających się pań. Zarówno światowa, jak i polska czołówka alpinistów i taterników niechętnie przyznawała się do tego, że kobiety coraz śmielej wkraczają na obszary uważane dotychczas za terytorium typowo męskie. Dlatego przedstawiciele płci męskiej chętnie dywagowali o damskiej nieudolności i górskim nieprzystosowaniu.
Kiedy jedni dyskutowali i pisali manifesty w sprawie górskiego feminizmu, inni po prostu się wspinali. Młodzi, nowocześni zdobywcy szczytów, którzy rozpoczynali swoją przygodę w Tatrach już w latach dwudziestych XX wieku, wyznawali zasadę, że najlepsi chodzą w góry z najlepszymi, bez względu na płeć. Z Wiesławem Stanisławskim wspina się w roku 1928 i 1929 jedna z najwspanialszych taterniczek dwudziestolecia międzywojennego - Lida Skotnicówna.
Para, bliska sobie także poza górami, wytycza sobie najtrudniejsze cele: północną ścianę Żabiego Konia czy północno-zachodnią ścianę Małej Śnieżnej Turni. Lida wspina się także z Bronisławem Czechem, wchodzą między innymi drogą klasyczną na Zamarłą Turnię oraz na wschodnią ścianę Kościelca. Z kolei Jadwiga Honowska i Zofia Krókowska równie chętnie chadzają w góry same, jak i wspinają się z kolegami. Ich partnerami od roku 1925 są między innymi Jan Alfred Szczepański i Stanisław Krystyn Zaremba. Szczepański w towarzystwie Honowskiej i Krókowskiej zdobywa zimą Mały Kieżmarski Szczyt i Galerię Gankową, latem wchodzą klasycznie na Zamarłą Turnię. W szczególności ich zimowe wyczyny przechodzą do historii.
Jadwiga Honowska i Zofia Krókowska giną w 1928 roku na Ostrym Szczycie, Lida i Marzena Skotnicówny rok później spadają z Zamarłej Turni. Wiesław Stanisławski latem 1933 roku traci życie podczas wspinaczki na Mały Kościółek. Coraz częściej mówi się o tym, że młodzi najlepsi wspinacze ryzykują w górach zbyt wiele. Kilkadziesiąt lat wcześniej ich starszy kolega Ferdynand Goetel pisał, że taternictwo jest zamkniętym w sobie życiem. A oni zdają się tę tezę potwierdzać. Nie czują strachu i ograniczeń. Rzucają się z zachłannością na nowe drogi, cały ich świat stanowią góry.
Wiesław Stanisławski w sezonie 1930 roku zalicza sto siedemdziesiąt przejść, Lida Skotnicówna zaczyna się wspinać w wieku piętnastu lat, Wincenty Birkenmajer idzie w góry wprost z pociągu po nieprzespanej nocy - umiera z wycieńczenia na Galerii Gankowej. Jesienią 1929 roku, po wypadkach na Ostrym Szczycie i Zamarłej Turni, głos w sprawie samodzielności kobiet w górach zabrała Jadwiga Roguska-Cybulska, kilkanaście lat wcześniej aktywna taterniczka.
Wbrew feministycznym prądom, które opanowały Europę, przestrzegała dziewczyny przed nadmierną emancypacją. Roguska powoływała się na naturalne, fizjologiczne różnice, które nie pozwalają się równać wspinającym się kobietom i mężczyznom - wzrost, mięśnie, siła, a także psychika, słabsza jej zdaniem u płci żeńskiej, przez co kobieta nigdy nie będzie w stanie poradzić sobie w sytuacji trudnej, niebezpiecznej i stresowej tak dobrze jak mężczyzna.
Zaangażowana społecznie w walkę o prawa kobiet Roguska nie odradzała paniom wspinania się, proponowała kompromis: niech wspinają się w męskim towarzystwie, niech pozwalają silniejszym kolegom nosić liny, wiązać węzły i wspierać je psychicznie. Niech biorą w taternictwie trochę - nie wszystko.
Po "Zakopanem", w którym publikowała Roguska-Cybulska, głos zabrali również publicyści krakowskiego "Startu": Mężczyzna poza większą wytrzymałością fizyczną i nerwową po[1]siada zapas rozwagi, inicjatywy itp. cnót taternickich, których kobiecie brak. O nieodpowiedzialnych turystkach, które giną w górach, pisała również prasa ogólnopolska, szczególnie "Ilustrowany Kurier Codzienny". Mniej więcej w tym samym czasie w Himalajach wspina się Hettie Dyhrenfurth13. W 1934 roku wrocławianka, rówieśniczka Heleny Dłuskiej, wchodzi na liczący 7315 metrów n.p.m. zachodni wierzchołek Sia Kangri w Karakorum, ustanawiając tym samym na kolejne dwadzieścia lat kobiecy rekord wysokości. Kilka lat wcześniej, wraz z mężem Gunterem Oskarem, organizuje wyprawę na Kanczendzongę, ostro krytykowana za pozostawienie na kilka miesięcy dzieci, po to by mogła się wspinać. Swoje przeżycia opisuje w książce Memsahb im Himalaya. Twierdzi w niej, że nigdy nie była feministką. Po prostu uwielbia się wspinać. Bez względu na to, czy zdobywa szczyt, czy nie.
* Więcej o książce "Kamienny sufit" przeczytasz TUTAJ.
***
Zobacz również: