Poślubić tygrysa

O dorastaniu na plantacji kawy, życiu kobiet w Indiach, a także o prawdziwej miłości, zemście, wybaczeniu i honorowych samobójstwach opowiada autorka książki "Tygrysie wzgórza", Sarita Mandanna.

Sytuacja kobiet w Kodagu jest lepsza niż w innych częściach Indii
Sytuacja kobiet w Kodagu jest lepsza niż w innych częściach IndiiAFP

Izabela Grelowska, INTERIA.PL: Napisałaś pełną emocji, romantyczną książkę, a z zawodowo jesteś twardo stąpającą po ziemi kobietą biznesu. Zajmujesz się inwestycjami finansowymi. Jak to się stało, że zaczęłaś pisać?

Sarita Mandanna: - Sama jestem tym zaskoczona. Zaczęłam pisać około 7 lat temu. Zawsze dużo czytałam, dorastałam w otoczeniu książek. Myśl o pisaniu towarzyszyła mi od dawna, ale sądziłam, że zajmę się tym, kiedy będę miała 65 lat i przejdę na emeryturę.

- Pewnego dnia wróciłam z pracy po dniu, który był naprawdę straszny. Mój szef zachowywał się okropnie, projekt, nad którym pracowałam nie szedł dobrze. Byłam zmęczona i chciałam zacząć robić coś innego. Coś, co nie ma nic wspólnego z liczbami, coś kreatywnego.

- Otworzyłam laptopa i zaczęłam pisać to, co przychodziło mi do głowy. Była północ. Maiłam za sobą naprawdę długi dzień roboczy, ale nawet się nie obejrzałam, kiedy minęły trzy godziny. Całkowicie straciłam poczucie czasu, bo to co robiłam sprawiało mi ogromną przyjemność. Pod koniec tygodnia okazało się, że mam jedno opowiadanie. Kontynuowałam moją pracę. Kiedy miałam sześć lub siedem historii, zrozumiałam, że bardzo to lubię i postanowiłam napisać coś większego. Tak się to właśnie zaczęło. Napisanie powieści zajęło mi 5 lat.

Czasami ludzie zaczynają pisać, ponieważ nienawidzą swojego dotychczasowego zajęcia. W twoim przypadku jest inaczej. Czy zamierzasz być "pełnoetatowym" pisarzem?

- Nie wiem, czy mogłabym sobie na to pozwolić. Może jeszcze nie teraz. Lubię pisać, ale uwielbiam też moją dotychczasową pracę, lubię pracować z liczbami. To dwa kompletnie różne światy i w obu czuję się dobrze. W tej chwili nie pracuję w finansach, ponieważ opuściłam Nowy Jork i przeprowadziłam się do Toronto do mojego męża. Jestem też zajęta sprawami związanymi z promocją książki. Ale wkrótce prawdopodobnie wrócę do pracy .

Sarita Mandanna
 Wydawnictwo Otwarte

Główna bohaterka twojej książki również jest typem bizneswoman. Zarządza planacją kawy, prowadzi interesy. Czy to było możliwe sto lat temu w Kodagu?

- Kobiety w Kodagu miały znacznie więcej niezależności i wolności niż kobiety w innych częściach Indii, a nawet w innych częściach świata. Mogły posiadać na własność ziemię. Moja prababka , która zmarła na długo przed moim urodzeniem, była takim właśnie typem. Kiedy jej mąż zmarł, miała sześcioro dzieci. Mój dziadek był najmłodszy, miał wtedy roczek. Sama wychowała sześcioro dzieci, zadbała o ich edukację, jednocześnie dbając o posiadłość. Wcześnie rano szła na plantację, zawsze miała przy sobie nóż. Nie bała się dzikich zwierząt, a mogły tam być tygrysy, słonie. To była bardzo drobna kobieta z nożem w dłoni.

- Taki duch zawsze panował wśród kobiet w Kodagu. Postać głównej bohaterki nie jest oparta na jakiejkolwiek prawdziwej postaci, ale ma oddawać właśnie tego ducha, niezależność, determinację, które są w znacznym stopniu tradycją kobiet w Kodagu.

A jak teraz wygląda w życie kobiet w Kodagu?

- Te tradycje są w znacznym stopniu kontynuowane. Wystarczy spojrzeć na kobiety w mojej rodzinie np. na moją matkę. Ona jest bardzo delikatna, bardzo uprzejma, łagodna, a zarazem bardzo zasadnicza. Honor jest dla niej niezwykle ważny. Podobnie moje ciotki. W tej chwili mam dwie ciotki, których mężowie odeszli, a one same zarządzają majątkiem i radzą sobie świetnie. Ale nawet wcześniej zdarzało się, że w czasie wojen kobiety w Kodagu walczyły u boku mężczyzn. Sytuacja kobiet w Kodagu zawsze różniła się od tego, co widzimy w innych częściach Indii. Mały one więcej niezależności i były traktowane z większym szacunkiem.

Wielu bohaterów twojej książki popełnia samobójstwa. To wydaje się być sposobem na życie. Czy tak jest nadal? Jak społeczeństwo Kodagu zmieniło się na przestrzeni tych lat?

- Dawniej popełnienie samobójstwa, uratowanie swojego honoru, było zawsze czymś pozytywnym. Jeżeli zapobiegało przyniesieniu wstydu rodzinie, zawsze było akceptowane.

 
 

- Z drugiej strony Kodagu było małą społecznością, a więc małżeństwa były zawierane ciągle wśród członków tej samej grupy. Dlatego często występowały tam silne depresje prowadzące do samobójstwa, szczególnie wśród młodych mężczyzn, oraz mężczyzn w podeszłym wieku.

- W tej chwili samobójstwa nie są już postrzegane w taki sposób, to się zmieniło. Ciągle zdarza się, że 15-letni chłopcy przystawiają sobie pistolet do głowy. Myślę jednak, że teraz jest to bardziej kwestia hormonów, albo depresji, a nie kultury. Odbieranie sobie życia ze względu na honor już nie funkcjonuje. To zmieniło się wraz z postępem edukacji. Inaczej było w czasach, które opisuje książka.

W twojej książce znajduje się też kilka mocnych scen przemocy. Uważasz, że "przemoc rodzi przemoc", czy też niezależnie od tego, co się stało człowiek zawsze ma wybór?

- Uważam, że osobista zemsta, zrobienie komuś czegoś złego, bo ktoś coś zrobił nam, nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Jeśli ktoś zrobił ci krzywdę, to podtrzymywanie w sobie tej goryczy przyniesie ci jedyne szkodę. Wybacz, pozwól odejść, żyj dalej.

- W książce chciałam pokazać, że raz dokonana krzywda może wywrzeć skutki na życie wielu osób. To, co przytrafiło się Dewannie podczas studiów, przyczynia się do tego, co on robi Dewi. Jej życie się zmienia i to wpływa na jej sposób postępowania z synem. Życie wielu ludzi zostaje naznaczone z powodu jednego wydarzenia.

- Chciałam też pokazać, że skutki przemocy nie ograniczają się jedynie do osoby, która bezpośrednio była ofiarą, ale uderzają w życie wielu osób. Dla mnie to były bardzo trudne do napisania sceny, szczególnie historia z wiewiórką, ponieważ naprawdę kocham zwierzęta. Chciałam jednak pokazać, że jeden akt przemocy może mieć daleko idące skutki, które dotyczą wielu ludzi i ciągną się przez lata, przez pokolenia.

Charakterystyczny ogród w Kodagu
 Wydawnictwo Otwarte

"Tygrysie wzgórza" są reklamowane jako historia miłosna, ale wydaje się, że to książka o wybaczeniu lub raczej jego braku. Czy zgodziłabyś się z takim twierdzeniem?

- Tak. Zawsze jestem zdziwiona, kiedy ludzie nazywają tę książkę historią miłosną. W fabule znajdziemy kilka historii miłosnych: miłość Dewi i Machu, miłość Dewanny, miłość księdza. Opisuję różne doświadczenia związane z tym uczuciem, ale dla mnie jest to książka o tym, co się dzieje kiedy zabraknie miłości, kiedy miłość nie zadziała. Co stanie się, jeśli chłopiec nie zdobędzie dziewczyny.

- Szukam odpowiedzi na pytanie,co jest lepsze - trzymać się przeszłości, pozostać zgorzkniałym, czy zapomnieć i szukać nowego szczęścia? Nie sądzę żeby istniała jednoznaczna odpowiedź, tylko jedna droga dobra i jedna zła. Ale chcę pokazać , że jeśli uparcie trzymamy się przeszłości, możemy utracić szansę na szczęście. Dewi spędza większość życia patrząc wstecz. Nawet, kiedy wychowuje Apu, widzi w nim jego ojca, a nie jego samego. Jeśli cały czas trzymasz się "wczoraj", tracisz "jutro".

Wydaje się, że uraza jest potężną siłą w życiu twoich bohaterów. Silniejszą niż miłość.

Zielone wzgórza Kodagu
 © Panthermedia

- Jest wiele emocji, które są nazywane miłością, ale prawdziwa miłość to miłość bezwarunkowa. To miłość bez ego, bez chęci posiadania. Bardzo często chcemy kontrolować drugą osobę i to nazywamy miłością. To nie jest prawdziwa miłość.

- Ksiądz nie pozwala Dewannie wyjechać do Anglii, ponieważ go kocha i nie chce, aby chłopiec odszedł. To nie jest miłość, to egoizm.

- Dewanna zawsze kochał Dewi, ale w jednym akcie chęć posiadania, kontrolowania zwycięża. To nie jest prawdziwa miłość. To, co czuje Dewi do swojego syna, również nie jest prawdziwą miłością. Często mówimy "kocham cię", ale nie zastanawiamy się ile z tego jest prawdziwym uczuciem, a ile naszym ego, naszymi projekcjami, pragnieniami.

W książce cały czas powraca motyw czapli. Co on oznacza?

- To dosyć osobiste. Napisałam tę książkę, bo bardzo kocham Kodagu. Bez względu na to, gdzie mieszkam ono zawsze jest w moim sercu. Odkąd byłam dzieckiem mam w głowie ten obraz: wszystko wokół jest zielone i nagle białe ptaki unoszą się do lotu. To piękna scena i chciałam umieścić ją w książce. Z drugiej strony te ptaki są metaforą związku bohaterów z ziemią, z dziedzictwem, przodkami.

Mogłabyś opowiedzieć naszym czytelnikom o dorastaniu w Kodagu?

Kwitnąca kawa
 Wydawnictwo Otwarte

- Moi dziadkowie z obu stron mieli plantacje kawy, podobnie moi wujowie i ciotki. Kiedy byłam dzieckiem uwielbiałam zaszywać się wśród tej zieleni. Przepadałam, a wszyscy mnie szukali. Kodagu to bardzo piękna kraina, krzewy kawy są bardzo zielone, jest mnóstwo drzew, jeziora o srebrzystej wodzie, wokół jest cicho.

- Później żyłam w Hong Kongu, USA, Kanadzie. Było wiele miejsc, które mogłam nazwać domem, ale Kodagu jest wyjątkowe. Czuję się jego częścią, moja historia jest tam, moja tradycja jest tam. Historia mojej rodziny sięga 700 lat wstecz i to tworzy więź z tym krajem, jaką trudno jest znaleźć gdziekolwiek indziej.

Wyjechałaś z Kodagu z powodu pracy?

- Tak. W Kodagu nie ma przemysłu, biznesu, a jedynie plantacje kawy. Musiałam wyjechać, aby zdobyć wykształcenie. Poza tym… Świat jest taki ogromny, miałam szczęście, że mogłam zobaczyć różne jego części, zdobyć doświadczenie. Życie w innej kulturze powoduje również, że lepiej rozumiesz i bardziej doceniasz swoją własną kulturę.

"Tygrysie wzgórza" pisałaś mieszkając w Nowym Jorku?

- Pisałam tę książkę codziennie od 11 w nocy do 3 nad ranem. Spędzałam nad nią każdą wolną chwilę. Po powrocie z pracy dawałam sobie jedną godzinę na telewizję, telefony i zabierałam się do pracy.

- W Nowym Jorku panuje nieustanny hałas, wyją syreny, ludzie są w ruchu. Ja przenosiłam się do zupełnie innego świata i innych czasów.

Czy nie miałaś trudności z dotarciem do źródeł? Akcja twojej powieści toczy się w XIX w.

Praca na plantacji kawy w Kodagu
 AFP

- Rzeczywiście przeprowadzałam sporo badań. Z jednej strony miałam dużo szczęścia, bo chociaż teraz turystyka w Kodagu rozwija się w szybkim tempie, to przez długi czas niewiele się tam zmieniał. Jeszcze parę lat temu można było zobaczyć Kodagu nie wiele różniące się od tego sprzed stu lat. Plantacje kawy nie zmieniły się. Wnętrza domów zostały wprawdzie zmodernizowane, ale to są te same domy. Klub opisany w książce, to ten sam klub, do którego moi rodzice chodzili na brydża. Z opisem krajobrazu nie było więc większych trudności.

- Ale spędziłam też mnóstwo czasu poszukując materiałów w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej, która jest naprawdę wspaniała. A nie było to łatwe, bo do połowy XIX zawsze byliśmy w stanie wojny z sąsiednimi państwami i niewielu ludzi umiało czytać i pisać. Nie pozostawili po sobie wielu opisów życia w tamtych czasach.

- Musiałam więc sięgać do bardziej pośrednich źródeł. Czytałam pamiętniki misjonarzy, dokumenty rządowe. Dowiadywałam się np. że dany rok był bardzo deszczowy, albo jakie były zbiory. Na podstawie tych nudnych i suchych dokumentów starałam się odtworzyć tamten świat.

- Za każdym razem, kiedy odwiedzałam Kodagu na przestrzeni tych lat, rozmawiałam ze starymi ludźmi. Pytałam, co pamiętają, co przekazali im ich dziadkowi, rodzice. To były szczegóły dotyczące np. stroju. Pewna kobieta opowiedziała mi o pięknej aksamitnej bluzce, którą nosiła jej matka. Dzisiaj nosi się tam bluzki z bawełny, ale w tamtych czasach było znacznie zimniej. Takie drobiazgi sprawiały, że świat ten stawał się dla mnie coraz bardziej realny i coraz łatwiej mi go było opisać.

Zabierasz czytelników w piękną egzotyczną podróż do Kodagu, ale w pewnym momencie sytuacja się odwraca. Pokazujesz podroż młodego człowieka z Kodagu, który wyrusza do Berlina.

- Berlin był bardzo interesującym miejscem w tym czasie. Do Kodagu napłynęło dużo pieniędzy z powodu kawy. I wielu ludzi, którzy wcześniej nie podróżowali nawet na terenie Indii, zaczęło wysyłać swoje dzieci na studia do Berlina, do Ameryki, do Londynu. To była ogromna zmiana. Przez setki lat ludzie prowadzili wojny, nie mieli dostępu do edukacji. Mieli dużo ziemi, ale nie mieli pieniędzy. Nagle pieniądze napłynęły i ludzie zaczęli przyjmować zachodnie wzorce w większym stopniu niż w innych częściach Indii. Z drugiej pojawił się też ruch niepodległościowy o odcieniu nacjonalistycznym. Wszystkie te zmiany społeczne są ciekawym tłem dla powieści.

Zamierzasz napisać książkę, której akcja rozgrywałaby się we współczesnym Kodagu?

- Tak. Może nie będzie to następna książka, ale myślę o tym. Najpierw będą to lata 40.-50., a później 50.-90.

Czy zamierzasz kontynuować tę historię?

- Zakończenie jest otwarte, więc jest to możliwe.

Czy w Kodagu nadal można zobaczyć "tygrysie wesele"?

- Już nie, ponieważ tygrysy są pod ochroną i nie można na nie polować. Ale można pojechać na safari i zobaczyć tygrysa w naturze. Nie wolno do nich strzelać, ale można zrobić im zdjęcie. To zupełnie inne doświadczenie niż oglądanie tygrysa w zoo. Są to wspaniałe zwierzęta, nazywa się je królami dżungli i to jest prawda.

Z Saritą Mandanną rozmawiała Izabela Grelowska

Przeczytaj artykuł Sarity Mandanny o jej ukochanym Kodagu: Kraina pachnąca monsunową kawą!

Ścieżka w Kodagu
Plantacja kawy
Zielone wzgórza Kodagu
Zielone wzgórza Kodagu
+6
INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas