Reklama

Powrót na Staromiejską

​Weronika Peterson po kilku latach spędzonych w Szwecji wraca ze złamanym sercem do Polski.

W odziedziczonym po dziadku dawnym zakładzie zegarmistrzowskim przy ulicy Staromiejskiej otwiera sklepik dla miłośniczek rękodzieła - Robótkowo.

Rozgoryczona nieudanym małżeństwem, nie zamierza pozwolić żadnemu mężczyźnie zbliżyć się do siebie aż do ukończenia ambitnego projektu - patchworkowej kołdry Dear Jane®. Sądzi, że dopiero wtedy odzyska spokój i pewność siebie.

Los jednak szykuje dla niej niespodziankę...

Przyjaźń, pasja, rozczarowanie, miłość, smutek i szczęście - te wszystkie elementy, jak w barwnym patchworku, tworzą niezwykle klimatyczną opowieść, od której nie sposób się oderwać.

Reklama

W przygotowaniu kolejne tomy!

Anna Mulczyńska - blogerka, graficzka, redaktorka działu fotoedycji. Z wykształcenia ekonomistka, jednak ku swojej radości nie przepracowała ani dnia w wyuczonym zawodzie. W wolnym czasie biega, tańczy, słucha mruczenia kota albo podróżuje po świecie. Kocha szwedzkie widoki i smaki, ale podróże dalekie i bliskie odbywa nie tylko po Skandynawii. Najchętniej nie wychodziłaby z samolotu, bo kilka kilometrów nad ziemią przychodzą jej do głowy najlepsze pomysły na książki. W akcję swoich powieści stara się wpleść elementy wszystkich swoich pasji - rękodzieła, baletu, muzyki klasycznej i dobrej kuchni. A jeśli już o kuchni mowa, to nie miałaby nic przeciwko, gdyby mogła odżywiać się jedynie sushi, które uwielbia. Przyjaciółka kotki Wisienki i wszystkich zwierząt świata. I, jak mówią jej bliscy, niepoprawna optymistka, zarażająca wszystkich wokół swoją pozytywną energią.

Fragment książki:

Sprawdziła jeszcze wiadomości. W skrzynce tkwił jedynie samotny mail od Larsa. Jej serce lekko drgnęło, ale przypomniała sobie, jak paskudnie czuła się przez męża w ostatnich miesiącach, i szybko wyłączyła opcję "żałuję" w swoim sumieniu. Rozwód. To słowo wciąż gorzko smakowało. Wcisnęła "usuń" i mail zniknął z jej poczty równie szybko, jak się tam pojawił. Wyjrzała przez ogromną taflę szkła na płytę lotniska i mimo wszystko lekko zadrżała. Za kilka godzin będzie w kamienicy na Staromiejskiej. Sama i zdana tylko na siebie, bez znajomych, przyjaciół, nawet mama i ojczym mieszkali na drugim końcu kraju. Złapała się na myśli, że gdyby ktoś w tej chwili poprosił, by została w Szwecji, pewnie szybko porzuciłaby mrzonki o własnym biznesie w Polsce.
i nie zdecydowałaby się na wyjazd, ale nikt jej nie zatrzymywał.

Do zajętego przez nią stolika w kawiarni nie docierał lotniskowy hałas, było cicho i tak spokojnie, jakby przetaczający się po terminalu tłum gdzieś zniknął, więc zerkała tylko nerwowo na zegarek w telefonie, oczekując na otwarcie bramki. Miała jeszcze dobrą godzinę do odlotu, czas na Arlandzie płynął jej wyjątkowo wolno, więc podparła brodę na pięści i zamyśliła się, smętnie przeżuwając kolejną kiełbaskę. Gdyby w wakacje na rodzinnym forum nie wypłynęła sprawa odziedziczonego przez nią domu po dziadkach i konieczności zajęcia się nim bądź jego sprzedaży, pewnie nie wpadłaby na pomysł powrotu do ojczystego kraju. Jednak po rozstaniu z mężem w duszy czuła tak straszliwą pustkę, że czepiała się każdego skrawka tej dawnej Weroniki, którą kiedyś była.

Z domem dziadków zawsze wiązały się dobre wspomnienia. Pamiętała kojący spokój mieszkania nad zakładem zegarmistrzowskim, przerywany jedynie tupotem jej bosych stóp dudniących na starym parkiecie i dźwiękiem trzeszczącego adaptera, na którym we trójkę puszczali pocztówki grające ze starymi szlagierami, a ona ochoczo uczyła się ich tekstów i melodii na pamięć. W jej wspomnieniach wciąż pojawiał się płócienny obrus na kuchennym stole, zastawianym przez babcię gorącymi pierogami z kapustą i grzybami, których smak czuła do dziś. Pamiętała tykające zegary w warsztacie dziad ka, który pozwalał jej przesiadywać w nim godzinami. On, w grubych okularach na nosie, reperował delikatne mechanizmy, ona siedziała cichutko w kąciku i rysowała postacie z bajek albo szyła ubranka dla lalek ze skrawków tkanin wyciągniętych przez babcię z wielkiego worka. Tutaj, w Sztokholmie, większość rzeczy wciąż wydawała się jej trochę obca i kojarzyła się z nieudanym małżeństwem, dlatego czuła, że tylko na Staromiejskiej, otoczona wspomnieniami z dzieciństwa, może odzyskać spokój ducha.

Uznała, że przyda jej się przewrócenie życia do góry nogami i że potrzebuje wyzwań, dlatego postanowiła otworzyć w Polsce sklep, jakiego nigdy nie mogła w kraju znaleźć. Sklepik z artykułami do wszelkiego rękodzieła, mekkę zakręconych na punkcie handmade i miejsce spotkań dla kreatywnych dusz, podobne do sztokholmskiego Panduro Hobby, chociaż oczywiście w znacznie mniejszej skali.

Z rozrzewnieniem wspomniała Panduro, miejsce, gdzie mogła wydać każde pieniądze. Wielką, ogromniastą halę, kuszącą witryną tuż przy wyjściu ze stacji metra Hötorget, podzielono na działy, w których można było utknąć na długie godziny. Istny raj dla uwielbiających rękodzieło. W dziale scrapbookingu papiery do scrapów zajmowały dobrych kilka metrów powierzchni i zachwycały różnorodnością barw i wzorów. A oprócz tego leżały tam kolorowe tusze, stempelki, dziurkacze do wycinania z papieru przeróżnych kształtów. Obok działu dla robiących świece i mydełka - z knotami, formami, barwnikami i zapachami, można było przejrzeć literaturę na ten temat albo kupić gotowe zestawy z objaśnieniem, jak wykonać kolorowe świeczki i mydła w kształcie różyczek. Sporo osób kręciło się zawsze koło półek wypchanych motkami wełny. Nieopodal leżały styropianowe literki przeznaczone do zdobienia. Naklejanie napisów na ścianach mieszkań było od kilku lat modne w świecie dekoratorów wnętrz, a tutaj sprzedawano litery różnej wielkości.






.
Dowiedz się więcej na temat: książka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy