Poznajcie Iwana - najsłynniejszego polskiego kota

Najsłynniejszy kot wśród celebrytów, największy celebryta wśród kotów doczekał się biografii. Mowa o Iwanie - kocie Danuty i Tadeusza Konwickich. Poniżej publikujemy fragment książki "Iwan Konwicki, z domu Iwaszkiewicz".

Tadeusz Konwicki z rodziną. Na zdjęciu brakuje kota Iwana
Tadeusz Konwicki z rodziną. Na zdjęciu brakuje kota IwanaInteria/ Facebook

Mój drogi przyjaciel, już kot Iwan, nie miał ambicji. Posiadał wyolbrzymione poczucie godności i drażliwy honor, ale sprawy ambicyjne nie interesowały go zupełnie. Myślę, że nawet pogardzał tą szamotaniną ambicyjną, którą obserwował u innych wysoko rozwiniętych ssaków. Ambicja budziła w nim odrazę jako coś niskiego, może nawet plugawego.

Kot Iwan miał swoje pasje. Na przykład pasja do polowań na wróble. Był nią owładnięty do tego stopnia, że żadne perswazje i naciski z naszej strony nie odnosiły skutku. Kiedy usłyszał ćwierkanie z balkonu, przyjmował natychmiast postawę "niskiego kota" i z wybałuszonymi oczami, tak zwykle pięknymi, a teraz zamąconymi mgłą szaleństwa, czołgał się do drzwi balkonowych. Można było siłą go zatrzymywać, czytać mu urywki Pisma Świętego, nęcić świeżą wołowinką, tańczyć, płakać, śpiewać - wszystko na próżno.

Niestety, kot Iwan był także narkomanem.

Tak dumny, tak ascetyczny, tak powściągliwy, miał ten przeklęty pociąg do waleriany, do tej demonicznej substancji w każdej postaci, czy to w ziołach, czy w płynie, a nawet w pigułkach.

Zdarzało się nam wrócić do domu i zastać mieszkanie jak po rewizji. Wszystkie szafy pootwierane, szczątki toreb, paczek, puszek na podłodze. Kot Iwan miał atak głodu narkotycznego.

Tak, był nałogowcem. Ale nigdy nie ośmieszył się żałosnymi perturbacjami wywołanymi przez nieposkromioną ambicję. Przychodziły chwile, kiedy wydawało mu się, że ja podlegam niepokojom ambicyjnym. Wtedy z kategoryczną stanowczością wskakiwał na kolana i mrucząc donośnie i wielotonowo jak stara fisharmonia, zaczynał mi lizać skronie, czoło, hipnotyzując zarazem mnie, swego prawdziwego przyjaciela, tymi słynnymi oczami, w których był obraz całego naszego wszechświata.

Więcej o książce "Iwan Konwicki, z domu Iwaszkiewicz" przeczytasz TUTAJ.

Tadeusz Konwicki i Agnieszka Holland w 2002 roku
Tadeusz Konwicki i Agnieszka Holland w 2002 rokuTricolorsEast News

Muszę tu przytoczyć fakt bardzo zdumiewający, o którym do dzisiaj myślę. Jednym filmem się zachwycił. Siadł na stole i przez godzinę czterdzieści minut nie oderwał wzroku od ekranu. Miesiącami zastanawialiśmy się z żoną, co to znaczy, bo film był radziecki, o młodym Leninie. Dlaczego go zachwycił? Tłumaczyliśmy sobie, że może dlatego, że sam nazywa się Iwan, może poczuł jakieś związki, fluidy.

Jeśli chodzi o aparat telewizyjny, to on dostał kiedyś straszną, naprawdę straszną, nauczkę, po której wstydził się parę miesięcy. Dawniej telewizja nie liczyła się z czasem i przez pięć minut pokazywała na przykład jakąś tablicę z widoczkiem albo na ekranie latały jakieś ptaszki czy pływały rybki. No i kot Iwan rzucił się łapać te ptaszki. Wygłupił się i to przy ludziach, przy nas. Jego mina po tym, jak walnął w telewizor - straszne to było. Potem był z telewizją bardzo ostrożny. Dlatego to było takie zdumiewające, że pochłonął ten film o Leninie. I jeszcze mruczał z zadowolenia (…).

Czasem ktoś mnie zapyta o zdrowie kota Iwana, albo wręcz, czy kot Iwan jeszcze żyje. Ma to zwierzę trochę oddanych przyjaciół, a także niewielką gromadkę wielbicieli. Niechwalący się mogę wspomnieć półgębkiem, że w czasach kryzysu przychodziły do kota Iwana z różnych stron świata apetyczne paczuszki z nadzwyczajnymi kocimi przysmakami. Trzeba przyznać, że owe prezenty budziły wściekłą zazdrość u pozostałych domowników. Nawet ja nie byłem najweselszy, kiedy przywlokłem z poczty ciężki tobół i rozwiązawszy go, przekonałem się, że jest pełen kocich konserw (…).

Odczułem straszne uderzenie w klatkę piersiową atakującego potężnego drapieżnika i natychmiast się obudziłem. Zobaczyłem przed sobą uśmiechniętą gębę kota Iwana, który pięknie umyty, z wyszczotkowanym drogocennym futrem, stał na mnie i patrzył mi w oczy z natrętnym oczekiwaniem.

Rzecz jasna od razu domyśliłem się, o co chodzi.

- Tak jest, kocie Iwanie - powiedziałem. - W związku z twoimi urodzinami, w dniu kiedy kończysz piętnaście lat, pozwól, że złożę ci najgorętsze życzenia zdrowia, dalszych wielu lat życia i wszelkiej pomyślności.

Okładka biografii kota Iwana Konwickiego
Okładka biografii kota Iwana Konwickiegomateriały prasowe

A życzyć mu pomyślności było mi najłatwiej, jako że jego pomyślność przecież zależy od mojej. Kot przyjął gratulacje z pełną życzliwością, zaczął strasznie mruczeć i ocierać się o moje czoło, o moją brodę, o moje kolano pod kołdrą, a także o ścianę, o szafkę przy moim tapczanie i o telefoniczny aparat, w którym rozległy się jakieś wątłe oznaki życia, ale na tych oznakach wszystko się skończyło.

Kot zeskoczył ze mnie i poprowadził do kuchni, do lodówki. Ale mięsa, mimo usilnych starań, jeszcze nie miałem. Więc była tylko śmietanka, i to cały spodeczek (bez względu na żołądkowe konsekwencje), potem roztrzepane jajeczko, a wreszcie, ponaglany przez zniecierpliwionego kota, przystąpiłem do gotowania młodego bobu. To jest jeden z największych przysmaków Iwana, to znaczy - czasem bywa tym przysmakiem, gdyż mój kot jest kapryśny i ja te kaprysy znoszę piętnaście lat. Wszyscy mają wakacje, wszyscy mogą wrócić nietrzeźwi do domu nad ranem, wszyscy są wolni i niczym nieograniczeni, a ja jeden na świecie mam po prostu zawiązane życie, jak się dawniej mówiło, przede mną, niewolnikiem głupkowatego kota, nie ma żadnej przyszłości.

Przez cały wczorajszy dzień nie użyłem w stosunku do kota ani jednego wulgarnego epitetu, choć mam ich tysiące w pamięci, co jest usprawiedliwione moim pochodzeniem z miejsca, gdzie stykają się dwie wielkie cywilizacje przekleństw, wymysłów i bluźnierczych obelg. W ciągu całego dnia przemawiałem do Iwana ściszonym miękkim głosem, dobierałem starannie słów i dość często przytaczałem różne podniosłe maksymy w znanych mi zachodnioeuropejskich językach.

A wieczorem musiałem wyjść do teatru, więc wtedy zmieniła mnie Ania z mężem Jackiem i oni dotrzymywali towarzystwa solenizantowi. Oni także przynieśli trochę wołowiny na jakichś strasznych żebrach i ja to potem w nocy obierałem z resztek jakiegoś podejrzanego mięsiwa, i parzyłem wrzątkiem, i częstowałem solenizanta, który tymczasem rozpoczął szesnasty rok życia, szesnaste koło, szesnastą rundę przez Układ Słoneczny w towarzystwie nieszczęśliwych państwa Konwickich.

Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas