Pustynna przygoda: Polka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich

"Będę tęskniła do otwartości i tolerancji, o którą już coraz trud­niej w Europie", mówi Polka, która spędziła w Emiratach 30 lat. W tym czasie udało jej się dotrzeć do miejsc niedostępnych dla przeciętnego turysty i poznać miejscową kulturę od strony, o której większość Europejczyków nie ma nawet pojęcia.

Kobiety w Abu Zabi w tradycyjnych maskach
Kobiety w Abu Zabi w tradycyjnych maskachGetty Images

Fragment pochodzi z książki "Dubaj. Miasto innych ludzi" autorstwa Anny Dudzińskiej:

W 1993 roku Iwona zaczęła pracować w dopiero co otwartej polskiej ambasadzie w Abu Zabi. Jej szef, profesor Andrzej Kapiszewski, też miał świadomość szansy, jaką sprezentował mu los - stał się mimowolnym świadkiem powstawania państwa, którego przed 1971 rokiem nie było jeszcze na mapach świata. Drzwi ambasady stały otworem dla wszystkich, a każdy ranek zaczynał się od kawy i przeglądu prasy. Często do pracowników ambasady dołączał pochodzący z Polski kowal, który pracował w stajni szejka Zajida i podkuwał jego konie. Wpadał, opowiadał dykteryjki z pracy i zapraszał na wyścigi. Ambasador Kapiszew­ski uwielbiał też otaczać się Emiratczykami; jednym z nich był Khalfan Ali Musabbeh al­Mehairi, szef Cultural Foundation - tej samej, która pokazała na wystawie wspaniałe omańskie skrzynie i była miejscem integracji obcokrajowców. To właśnie do jego drzwi zapukała Iwona, gdy polskie wydawnictwo akademickie Dialog zleciło jej napisanie książki o historii młodej stolicy Emiratów.

- Abu Zabi to twój dom, a wszystkie, nawet najstarsze do­kumenty są do twojej dyspozycji - usłyszała od szefa Fundacji. Jednocześnie jako tłumacz i przewodnik zaczął jej pomagać Mohammed al­Shihhi, później wysoki rangą urzędnik w Mini­sterstwie Kultury i Turystyki ZEA i jedyny Emiratczyk, którego Iwona nazywa swoim przyjacielem. Khalfan i Mohammed otworzyli przed Polką zamknięte drzwi arabskich domów. To właśnie wtedy po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że spisze opowiadane z pokolenia na pokolenie arabskie baśnie. Tradycja ustnego przekazu jest w Emiratach nadal żywa. Znad ogniska zapalonego przed pustynnymi beduińskimi namiotami stare kobiety przeniosły tę tradycję do pierwszych murowanych do­mów. Opowiadanie baśni spełniało bardzo proste funkcje - pod­powiadało, jak żyć, jak odróżniać dobro od zła, dlaczego warto dzielić się z innymi, piętnowało przestępstwo i wiarołomstwo, tłumaczyło, że trzeba być pracowitym i pomagać słabszym.

Po zachodzie słońca stare kobiety siadywały z dziećmi w ich poko­jach. Zaczynały od modlitwy, a potem otwierały dla nich cały niezmienny od wieków wszechświat wyobraźni. Ściszały głos, gdy zbliżało się niebezpieczeństwo, pokrzykiwały, gdy trzeba było przepędzić strachy. Opowiadały o spotkaniu Fatimy z tęczową rybą, która spełnia życzenia, i o córce rybaka, Salamie, której losy przypominają historię dobrze nam znanego Kop­ciuszka. Nawet zgubiony pantofelek pasuje na jej stopę, zupełnie jak w europejskiej wersji tej baśni. (...)

To nie była prosta misja. Niełatwo było zaskarbić sobie zaufanie starych kobiet. Arabki niechętnie dzieliły się przechowywanymi w pamięci opowieściami.

- Wszędzie jeździłam z Jackiem, nie miałam pojęcia, jak znaleźć emirackie domy w oazach Al­Ajn i Liwa na pustyni. Nie było adresów, nikt nie słyszał jeszcze o nawigacji. Odwiedzaliśmy bardzo tradycyjne gospodarstwa, pewnie do większości z nich nigdy nie zaglądał żaden obcokrajowiec. To było pewne utrudnienie, bo czasami Jacek musiał czekać w samochodzie, a czasem sadzano nas w osobnych pokojach. Kobiety osobno, mężczyźni osobno - Gdy Iwona wraca opowieścią do tych spotkań, odnoszę wrażenie, że to najważniejsze, co spotkało ją w życiu. Niewielu obcych miało dotąd wstęp do tego zamkniętego świata. Iwona doświadczyła czegoś, co sama nazywa odkrywaniem nieznanych lądów.

Kobiety w oazie AlAjn
Kobiety w oazie AlAjnGetty Images

- Pewnego dnia trafiłam do domu w oazie Al­Ajn, oddalonej o sto czterdzieści kilometrów od stolicy. Dużą willę otaczały kwitnące fioletowo bugenwille i palmowy gaj z daktylami, których kiście spływały między charakterystycznymi liśćmi. Czekała na nas arabska kawa gahwa, pachnąca kardamonem i szafranem, i emirackie minipączki polane syropem daktylowym. Nigdy wcześniej nie próbowałam tych specjałów, a ich smak mnie zachwycił. Dzisiaj syrop daktylowy można kupić w każdym sklepie, ale piętnaście czy dwadzieścia lat temu był zupełnie niedostępny. Pamiętam swoje zdziwienie, że wszystkie panie miały na sobie kolorowe bawełniane suknie. Emiratki, które dotychczas widywałam, nosiły tradycyjne czarne abaje.

- W Al­Ajn było kolorowo i pięknie. Niecierpliwie czekałam na spotkanie z seniorką rodu. Zawieziono mnie tam, gdzie naj­ bardziej lubiła przebywać, czyli do azby, miejsca, gdzie hoduje się wielbłądy. Wreszcie ją zobaczyłam: dostojna babcia w masce sprawiającej wrażenie pozłacanej - opowiada Iwona.

Surowy krajobraz okolic oazy Liwa
Surowy krajobraz okolic oazy LiwaGetty Images

Burghu, tradycyjna emiracka maska, jest charakterystyczna tylko dla tego regionu świata. Zasłania brwi, nos i usta i w ni­czym nie przypomina krytykowanej przez europejskie kobiety czarnej zasłony na twarz.

- Pod burghu widoczne były zmarszczki, głęboko wyryte pustynnym słońcem. Staruszka miała oczy obrysowane kohlem, sproszkowanym węglem drzewnym, którym tradycyjnie robiono makijaż. Ten czarny obrys miał też praktyczne znaczenie: chro­nił przed pustynnym słońcem i muchami. Początkowo nestorka była dość nieufna, ale gdy powołałam się na Cultural Founda­tion i szejka Zajida, którego misją było zapisywanie przeszłości, zdobyłam jej serce. Gdy zaczęła swoją opowieść, nie nadążałam z pisaniem. - Iwona nawet teraz, po wielu latach, uśmiecha się, opowiadając scena po scenie to niezwykłe spotkanie. Do­tknięcie autentycznej emirackiej kultury nie jest dane każdemu. (...)

Iwona słuchała bajek po arabsku. Nie znała tego języka, więc z notatkami czekała na angielskie tłumaczenia wnuczek staruszki. Następnie spisała bajki od nowa, po polsku, a potem dopiero wydała je w angielskiej wersji, przetłumaczone przez profesjonalnego tłumacza. To chyba jedyne arabskie bajki na świecie, które bezpośrednio przetłumaczono na polski.

Emiracka Biblioteka Narodowa wydała pierwszy zbiór bajek Iwony, a potem kolejną książkę wydrukowało też polskie wydawnictwo Media Rodzina. Jej przyjaciel Mohammed zachęcił ją do udziału w Międzynarodowych Targach Książki w Abu Zabi. Po raz pierwszy w niedługiej historii targów Polska miała tam swoje stoisko, podobnie jak kilka miesięcy później w emiracie Szardża. Pięknie wydane bajki Iwony oglądały wtedy tłumy. Wszystko dzięki władcy tego emiratu.

Zdobienia dłoni wykonane za pomocą henny
Zdobienia dłoni wykonane za pomocą hennyGetty Images

- Wykształcony w Europie szejk, doktor Sultan bin Muham­ mad al­Kasimi, sfotografował się przy moim stoisku. To wystar­czyło, by chwilę później ustawiały się kolejki. Wszyscy chcieli zobaczyć to, co zainteresowało szejka, ale nikt nie kupował książek. Sprzedaży nie było. "Słuchaj, tu się czyta niewiele ksią­żek, zwłaszcza jeśli są grube, a dzieci emirackie nie czytają wcale", powiedziano mi wtedy w Szardży. "Musisz wydawać kolejne bajki pojedynczo, jako cienkie książeczki, wtedy łatwiej znajdą swoich odbiorców".

Dziewięć nowych bajek w języku angielskim z pięknymi ilustracjami Ufuk Kobas Smink wydało polskie wydawnictwo Media Rodzina.

To właśnie na targach w Szardży podszedł do Iwony pra­cownik biura Mohammeda al­Fahima, bogatego przedsiębiorcy opisującego historię Emiratów.

-  Masz piękne książki. Kto je napisał?
-  Ja.
-  Skąd jesteś?
-  Z Abu Zabi.
-  A długo tam mieszkasz?
-  Od prawie trzydziestu lat.
-  A znasz książkę From Rags to Riches Mohammeda al­Fa­hima?
- Czy znam? Oczywiście! To moja biblia - powiedziała wtedy Iwona i przypomniała sobie, jak jeździła z mężem, by fotografować wszystkie opisywane przez Mohammeda al­Fahima historyczne części Abu Zabi.

- Czy chciałabyś ją przetłumaczyć na polski?

I tyle. Oto początek historii. W ten sposób znalazła się w ga­binecie Mohammeda al­Fahima. Kilka miesięcy później jej syn Mikołaj przetłumaczył książkę, a Iwona pięknie ją zredagowała.

Iwona Taida Drózd nazywa Mohammeda al­Fahima mę­drcem. Człowiekiem, który wie więcej, bo dużo przeżył i wiele się nauczył. Jest na to piękne arabskie określenie: hadżdżi. Hadżdżi to człowiek, który odbył pielgrzymkę do Mekki. Du­chowa podróż do najświętszego miejsca muzułmanów, czyli świątyni Al­Kaba w Arabii Saudyjskiej, to jeden z filarów islamu. Każdy dorosły muzułmanin, którego stać na taki wyjazd, musi chociaż raz w życiu się tam wybrać.

Mohammed al­Fahim jest dla Iwony autorytetem; uczyła się od niego i pytała go niejednokrotnie o radę, ale nawet on nie mógł przewidzieć, jaki będzie koniec arabskiej historii jego ulubionej Polki. Mąż Iwony został zwolniony. Rządowa firma budująca elektrownię jądrową zadecydowała o zmniejszeniu zatrudnienia obcokrajowców. Wszystko przez emiratyzację - konieczność zapewnienia pracy obywatelom Emiratów. Wraz z Jackiem posady stracili Amerykanie i Anglicy. W rządowych firmach od emiratyzacji nie ma ucieczki, to planowa polityka. (...)

- Jeszcze nie jestem gotowa na powrót. Spędziłam tu całe dorosłe życie. Przyjechaliśmy na rok, a zostaliśmy na ponad trzydzieści lat. Nie chciałabym, żeby wszystko urwało się tak nagle - mówi o tym nieoczekiwanym zwrocie Iwona.

Wydawało jej się, że wszystko układa się idealnie. Wydała właśnie swoją kolejną książkę. Z dumą pokazywała mi ją na półce w sklepie firmowym emirackiego Luwru. Oczami dziecka to wspomnienia Mohammeda al­Fahima w edycji specjalnie przygotowanej dla dzieci. Na okładce widnieje namalowany kilkuletni Mohammed, w pozie, którą już raz widziałam. Tak prezentował się na zdjęciu z 1968 roku. Nad brzegiem morza, tuż przed budynkiem otwartej właśnie szkoły, pozują uśmiech­nięci łobuzersko uczniowie, jakby zatrzymani w biegu ku wo­dzie, która szumiała zaledwie dwadzieścia metrów od nich. To właśnie w tamtej szkole pierwszym nauczycielem był Palestyń­czyk Ahmed. On też wiele lat później, za namową Mohammeda al­Fahima, napisał książkę o swoim pobycie w Abu Zabi.

- Historia Emiratów i spisywanie arabskich baśni to tylko część mojej pustynnej przygody. Nie wyssałam tego miejsca z mlekiem matki. Głód poznawania jego historii był początkiem największej przygody mojego życia. Wiedziałam, że kiedyś trzeba będzie wrócić, ale jeszcze nie teraz. Wszyscy starzy zna­jomi, którzy wyjechali w ostatnich latach, ciągle przyjeżdżają na wakacje. Postanowiłam tę sytuację odmienić i właśnie wymyśli­łam, że zimę i jesień będę spędzała w Abu Zabi, pracując jako przewodniczka, a na drugą połowę roku, tę piękniejszą, będę wyjeżdżała do Polski.

Abu Zabi
Abu ZabiGetty Images

W kawiarni, w której siedzimy, przy wszystkich stolikach zdążyli się już zmienić klienci. Po mamach z dziećmi i nie­ pracujących żonach ekspatów z Abu Zabi spotykających się na porannej latte z mlekiem sojowym przyszedł czas na zapraco­wanych obcokrajowców z okolicznych biur. Uczynny kelner z Fi­lipin zerka w naszą stronę z coraz większym zainteresowaniem.

Elegancka Iwona w ciemnozielonej bluzce jak z okładki maga­zynu mody wydaje mu się pewnie kimś bardzo ważnym. To najdłużej trwający wywiad, którego był świadkiem.

- Do czego będziesz tęsknić? - pytam.

- Do tego, że żyjąc tu, jestem jednocześnie mieszkanką ca­łego świata. Małe Indie, małe Filipiny, mały Pakistan... Wszystko zaledwie kilka ulic od mojego domu. Do tego, że każdy tu jest uśmiechnięty i zawsze stara się pomóc. No i może cię zdziwię: będę tęskniła do otwartości i tolerancji, o którą już coraz trud­niej w Europie. I do słońca będę tęskniła, to oczywiste. Każdy z nas przyjechał tu, bo chciał sobie poprawić warunki życia: amerykański lekarz, inżynier z Polski czy specjalista IT z Da­nii, ale to samo dotyczy filipińskiego kelnera czy robotników z Bangladeszu, których często uważamy za współczesnych niewolników. To bardzo smutne, ale nawet przy swoich najniższych stawkach zarabiają pieniądze, o których w domu mogliby tylko pomarzyć. Taki jest nasz świat.

Iwona i Jacek kupili mieszkanie w Warszawie. Postawią w nim skrzynie szejka Zajida. Są przekonani, że będzie to symboliczny most, który połączy ich nowy świat z bajkowym życiem na pustyni.

Arabskie baśnie nie zaczynają się od frazy "dawno, dawno temu". Każdą bajkę zaczyna zwrot: Kana ya, ma kana, co znaczy: "Tak było albo nie było". Iwona zabiera ze sobą skrzynie. Chcia­łaby mieć fizyczny dowód na to, że jej emiracki sen wydarzył się naprawdę.

Fragment pochodzi z książki "Dubaj. Miasto innych ludzi" autorstwa Anny Dudzińskiej. Więcej o książce przeczytasz TUTAJ

Zobacz również:

Fragment książki
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas