Rodeo w Houston
W ciągu trzech tygodni trwania imprezy ponad 2,5 miliona ludzi odwiedza największe rodeo na świecie: Houston Livestock Show and Rodeo. Nieco mniejsze imprezy odbywają się w wielu innych teksańskich miastach: Fort Worth, Austin czy San Antonio. Teksańczycy kochają rodeo. Na czym polega fenomen tego sportu? Fragment pochodzi z książki "Teksas to stan umysłu", autorstwa Artura Owczarskiego.
Większość wydarzeń trwa od dwóch do trzech tygodni. Przyciągają wielu widzów, a są to tylko te największe rodea. Przez cały sezon, od wiosny aż do jesieni, co tydzień w setkach małych miejscowości na terenie całego stanu organizowana jest niezliczona liczba lokalnych zawodów.
Własne tradycje ma także wiele innych amerykańskich stanów, co czyni ten sport zauważalnym i ważnym w USA. Podobnie jak w innych dyscyplinach stworzono profesjonalną ligę, która niesie za sobą duże pieniądze do wygrania. Zawody w Houston, największe na świecie, wyróżniają się jednak na tle innych. Aż trudno uwierzyć, że tej skali impreza ma charakter charytatywny. Rozmach przedsięwzięcia, z ponad 34 tysiącami wolontariuszy zaangażowanymi w jego organizację, zdumiewa. Wszyscy pracują za darmo, mając na celu pozyskanie pieniędzy na edukację młodych Teksańczyków. W 2019 zebrano ponad 27 milionów dolarów, czyli ok. 100 milionów złotych, co daje wynik wyższy niż Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Od 1932 roku, kiedy to odbyła się pierwsza impreza, zebrano ponad 475 milionów dolarów (niecałe 2 miliardy złotych). Na stadionie NRG, na którym na co dzień gra zespół futbolu amerykańskiego Houston Texans, przez trzy tygodnie, od wczesnego ranka do późnych godzin nocnych trwa fiesta dla właścicieli zwierząt hodowlanych, wielbicieli rodeo i widzów chętnych zobaczyć koncerty największych gwiazd muzyki.
Kulminacyjnym momentem każdego dnia są odbywające się na głównym stadionie, prawie dwugodzinne rodeo i koncert. Impreza trwa jednak od samego rana i są w nią zaangażowane tysiące ludzi, którzy przyjeżdżają na pokazy i aukcje zwierząt hodowlanych. Codziennie do położonych w okolicach stadionu hal targowych docierają setki właścicieli koni, krów, kóz, owiec, a nawet królików. Wymaga to bardzo sprawnej organizacji. Właściciele okazałych ciężarówek i pick-upów holujący przyczepy sprawnie przechodzą proces rejestracji. Po wpuszczeniu na hale spośród setek stanowisk przygotowanych przez organizatorów zajmują wyznaczane boksy. Stoją w nich krowy wielu ras, które trudno zobaczyć na europejskich pastwiskach: Longhorn z nienaturalnie długimi rogami, Wagyu i Shorthorn praktycznie bez rogów, Hereford oraz obdarzone niemal wielbłądzimi garbami indyjskie krowy Brahman. Wszystkie wymyte, uczesane czekają na swoją kolej. Przechodzą ostatnie zabiegi pielęgnacyjne. Każdy boks ma podłączenie do prądu, własny wiatrak, żeby krowy miały świeży powiew powietrza, a nierzadko lampy nagrzewające dla zwierząt. Właściciele przy pomocy odkurzaczy oczyszczają je z siana i trocin. Inni z pietyzmem modelują maszynkami do golenia sierść pupili, włącznie z okolicami miejsc intymnych. Czeszą i golą. Na ogonach wiszą prostownice do włosów, aby żaden kawałek sierści nie sterczał w przypadkowym kierunku.
W wystawę zaangażowane są całe rodziny. Rodzice z dziećmi biwakują przy zwierzętach, czekając na swoją kolej. Nad ich głowami wiszą tabliczki z nazwą rancz, które reprezentują. W przygotowania na równi z dorosłymi angażują się dzieci. Przynoszą wodę, zamiatają obejście, spędzają cały dzień, pomagając rodzicom. To ważne, aby młode pokolenie przywykło do obowiązków. Dorośli ubrani są w dżinsy, koszule i eleganckie kapelusze, tak czyste, że aż trudno uwierzyć, że ci ludzie pracują przy zwierzętach. Wszystkie nieczystości wynoszone są w kubełkach. Wydelegowane służby nieustannie zamiatają halę, aby siano i trociny nie były roznoszone poza wyznaczony teren. Panuje ład i porządek, a ja mam wrażenie, że patrzę na najszczęśliwsze i najbardziej zadbane krowy na świecie.
Konkursy na najpiękniejsze i najlepiej utrzymane zwierzęta odbywają się przez cały dzień. Hodowcy startują w wielu kategoriach, a sędziowie z właściwym sobie spokojem i zrozumieniem tematu oceniają różne rasy krów. Dzieci pomagają również w prezentacji zwierząt. Same lub w towarzystwie opiekunów wychodzą na arenę i starają się skłonić swoje cielaki do współpracy. Czasami mają problem, aby prowadzić je w wybranym kierunku, więc potrzebują pomocy dorosłych. Liczy się nie tylko wygląd, ale też postawa zwierzęcia.
W tej samej hali nastolatkowie prezentują owce. Zawodnicy i ich podopieczni wychodzą na arenę grupami. Prezentacja zwierzęcia nie sprowadza się do krótkiego spaceru. Przede wszystkim polega na unieruchomieniu głowy i wyciągnięciu jego szyi. Młodzi ludzie siłują się więc nieustannie ze swoimi podopiecznymi, aby jak najlepiej je zaprezentować. Zapierają się co sił, ciągnąc głowy ku górze. Widać, że kosztuje ich to bardzo dużo energii. Po wyłonieniu zwycięzców zdobywcy pierwszych trzech miejsc wykonują "na ściance" pamiątkowe zdjęcie wraz ze swoimi owcami, a na arenę wchodzą kolejni uczestnicy.
Zwierzęta prezentowane podczas imprezy są jak gwiazdy konkursów piękności. Nie zmienia to jednak faktu, że nie są to domowe pupile, tylko trzoda hodowlana. Większość z nich po zawodach, gdy dorośnie, trafi do rzeźni. Krowa to jedzenie. W głównej hali wiszą plakaty, które bezlitośnie o tym przypominają. Ilustrują, jak nazywa się i smakuje każdy najmniejszy kawałek wołowiny i jakie ma wartości odżywcze. Można też dowiedzieć się z nich, że w Teksasie jeden mieszkaniec na siedmiu pracuje w rolnictwie, a w 2012 roku bydło było najwartościowszym produktem handlowym stanu wartym 10,5 miliarda dolarów. Wielkie grafiki informują, jak przebiega cykl życia krowy - zaczynając przedstawienia od uroczego cielaczka, a kończąc zdjęciem kobiety kupującej wołowinę w supermarkecie. Inne uświadamiają, że dzięki hodowli bydła możliwa jest produkcja takich przedmiotów, jak: guziki, papier, opony samochodowe, szminki, mydło i szczoteczki do zębów! Jak to możliwe, nie wyjaśniono. Kontrastuje to z uwagą i pietyzmem, z jakim uczestnicy wystawy opiekują się swoimi zwierzętami.
Połowa potężnej hali przeznaczona jest dla firm wyspecjalizowanych w produkcji lokalnych produktów. Oprócz ręcznie robionych kowbojskich butów i kapeluszy można kupić tam klamry do pasków do spodni. Zbieranie klamer w Teksasie to już tradycja. Producenci prześcigają się w projektowaniu nowych wzorów. Oprócz tradycyjnych, z bykami i końmi, są też np. sprzączki przeznaczone dla strażaków - z wozami strażackimi, lub dla hydraulików - z zestawami narzędzi. Można nawet kupić klamrę z myśliwcem bojowym, zapewne nie tylko dla pilotów.
Srebrne, złote, stalowe, szare i kolorowe. Setki wzorów. Wystarczy dobierać do paska w zależności od nastroju i potrzeby.
W trakcie imprezy można też zamówić nowego pick-upa bezpośrednio od producenta, przyczepy do przewozu zwierząt, wielkie rogi krów Longhorn na ścianę domu lub stodoły, którą producent dowiezie i zamontuje w kilka dni, oraz tabliczki z napisem w stylu: "Nie wchodź na mój teren, bo cię zastrzelę". Do producenta tabliczek najczęściej trafiają zamówienia na szyldy z nazwą rancza, które wiszą później przy bramach wjazdowych stojących samotnie na prerii. Domy i zabudowania znajdują się zazwyczaj gdzieś daleko od drogi, są poza zasięgiem wzroku. Trzeba więc zaznaczyć, gdzie znajduje się wjazd. Dla Teksańczyka odpowiedniej wielkości ranczo to takie, na którym może wyjść przed dom, wystrzelić z rewolweru, a kula i tak wyląduje na jego terenie.
Równolegle do konkursów piękności dla zwierząt dla najmłodszych uczestników przygotowano karuzele, w której zamiast sztucznych chodzą prawdziwe kucyki. Jest też małe zoo, zagroda pełna zwierząt, które można do woli dotykać. Króliki, kury, owce, a nawet sarny. Na rozległym terenie otaczającym stadion działa wesołe miasteczko. Diabelskie młyny i wszystkie atrakcje, jakie można sobie wyobrazić w takim miejscu, przyciągają tysiące amatorów zabawy. W halach oddalonych od głównej areny o kilkaset metrów odbywają się licytacje - królików, owiec, kóz i przede wszystkim bydła. Kupowane są na mięso, do hodowli lub na odsprzedaż. Są też aukcje charytatywne. Tam kwoty sprzedaży osiągają niebotyczne rozmiary. Równe są cenom domów, supersamochodów czy obrazów najznakomitszych artystów. Zależy, do czego to odnieść. Najdroższy indyk w 2019 roku został sprzedany za ponad 700 tysięcy złotych, owca za ponad 1 milion 200 tysięcy złotych, a najdroższy młody wół za ponad 2 miliony 300 tysięcy złotych. Wszystkiemu przyświeca cel charytatywny. Pieniądze przeznaczane są na edukację młodych Teksańczyków.
W jednej z hal, która wygląda jak aula uniwersytecka, rozstawiono na środku scenę odseparowaną od widowni wysokim ogrodzeniem. Nad nią umieszczono długi stół, przy którym siedzą komisja i prowadzący aukcję licytatorzy. Poniżej wybieg dla bydła z bramkami oddzielającymi arenę od kulis. Wbiegają przez nie przeznaczone na sprzedaż zwierzęta. Nerwowo biegają wzdłuż ogrodzenia, aż zakończy się licytacja i będą mogły uciec przez otwartą bramkę. Na widowni setki elegancko ubranych ludzi. Mężczyźni w marynarkach, niekiedy garniturach, z drogimi zegarkami na rękach, a kobiety w futerkowych lub skórzanych kurtkach obwieszone biżuterią. Większość ludzi w charakterystycznych teksańskich kapeluszach.
Oprócz hodowców i handlarzy w aukcji biorą udział członkowie organizacji charytatywnych o wymownych nazwach: Cowboys For Heroes i Amigas Para Niños. Pierwsi skupiają się na wspieraniu weteranów, ich procesu przejścia z armii do cywila. Od 2010 roku rozdali 400 tysięcy posiłków dla byłych żołnierzy i ich rodzin. Drudzy - na edukacji. Obie założone przez ludzi biznesu lub osoby związane z rodeo w Houston. Wyróżniają się wśród innych tym, że nieustannie kupują kolejne byki. Niektóre zostaną odsprzedane z zyskiem, inne trafią do rzeźni. Na każdym kroku impreza ma charytatywny charakter i tak od ponad 90 lat.
Kulminacją każdego dnia są rodeo i koncert. Dziesiątki tysięcy ludzi gromadzą się na stadionie. Rozmach jest iście amerykański. W barach stadionowych serwuje się tysiące nachos z wołowiną, burgerów i innych specjałów Tex-Mex. Leje się piwo, można też kupić pełnowymiarowe butelki wina. Prawdziwa fiesta. Mnóstwo rodzin z dziećmi. Niektórzy widzowie ubrani w kraciaste koszule, dżinsy i kapelusze. Amerykanie, Azjaci i Europejczycy - ponieważ jest to impreza o zasięgu międzynarodowym, znana od kilkudziesięciu lat, bo gwiazdy występujące po rodeo przyciągają tłumy. Na ostatnim koncercie trzytygodniowej imprezy, w 2019 roku, George Strait (muzyk country) zgromadził ponad 80 tysięcy widzów.
Amerykańską tradycją są parady. Przed rozpoczęciem rodeo musi się zatem odbyć pochód. Na arenę wjeżdża starszy mężczyzna trzymający chorągiew imprezy w towarzystwie dwóch amazonek z amerykańskimi flagami. Za nimi kilkaset osób jadących konno lub siedzących na bryczkach oraz starych wozach strażackich. To ludzie wyróżnieni w ten sposób za działania charytatywne lub pracę na rzecz organizacji samej imprezy. Policjanci, strażacy, gwardia narodowa. Wszyscy, czy to cywile, czy służby mundurowe, kobiety czy mężczyźni ubrani w teksańskie kapelusze. Cywile w dżinsach, nierzadko marynarkach lub kamizelkach. Niektórzy radośnie machają do tłumów. Szczególnie ci zasiadający w bryczkach i wozach strażackich. (...)
Fragment pochodzi z książki "Teksas to stan umysłu", autorstwa Artura Owczarskiego. Więcej o książce przeczytasz TUTAJ