"​Spowiedź": Fragment książki Antonio Socciego

Nazwisko znanego pisarza i watykanisty, Antonio Socciego, w ostatnich tygodniach bardzo często pojawia się mediach. Po pierwsze, faktem stała się przepowiednia Socciego sprzed dwóch lat, według której Benedykt XVI zrzeknie się posługi papieskiej. Po drugie – pisarz wydał właśnie swoją kolejną powieść. Tradycyjnie – intrygującą i zaskakującą.

Okładka książki
Okładka książkimateriały promocyjne

Spowiedź

Pewnego majowego poranka mężczyzna w średnim wieku, który obracał się w podejrzanych kręgach, z przerażeniem na twarzy i napięciem w całym ciele wszedł po schodach do kościoła Świętego Ducha , tuż obok placu Świętego Piotra.

W środku skierował się w stronę konfesjonału. Uklęknął i z wielkim zażenowaniem wyznał swoje winy, choć niektóre rzeczy wolał przemilczeć.

Ów barokowy kościół, cały we freskach, z kasetonowym sklepieniem pokrytym polichromiami, stał się z woli Jana Pawła II sanktuarium Bożego Miłosierdzia.

O tej porze nie było prawie nikogo, nie licząc trójki wiernych przed tabernakulum i jednego w kaplicy bocznej, przed słynnym obrazem Chrystusa, namalowanym zgodnie ze wskazówkami świętej Faustyny Kowalskiej.

Kiedy spowiednik wysłuchał mężczyzny, zapadła cisza, być może potrzebna, by kapłan "przetrawił" to, co właśnie usłyszał. Po kilku sekundach postanowił zbadać duszę nieznanego grzesznika, bo zapytał:

— Kiedy spowiadał się pan po raz ostatni?

— Niedawno... — wymamrotał mężczyzna.

— Pewnie zdaje pan sobie sprawę z tego, co zrobił?

Mężczyzna przytaknął skinieniem:

— Dlatego przyszedłem się wyspowiadać...

— Nie — przerwał mu surowo kapłan. — Pan nie przyszedł z poczucia skruchy, ale tylko dlatego, że ogarnia pana przerażenie na myśl, że może zostać publicznie zamieszany w tę historię, bo na przykład dziewczynka, którą znaleźli policjanci, rozpozna pana. Czytałem o tym w prasie. Boi się pan, że policja zapuka do domu, że odkryje to rodzina albo pana koledzy. Pan się boi publicznego skandalu i konsekwencji, do jakich on doprowadzi w pana szacownej pracy, bo to pana zniszczy...

Mężczyzna był zaskoczony. Zaczął się usprawiedliwiać, że to jego pierwszy raz, chociaż nie, już kiedyś się zdarzyło, ale tylko raz. Chwila słabości, której już więcej nie ulegnie. Wyjaśnił, że zamieszanych jest wiele osób i to nawet z pozoru porządnych. Wspomniał o "kręgach niebudzących podejrzeń" i zdradził, że wie o potwornej przemocy, jakiej poddawane są dziewczęta ze wschodniej Europy i Afrykanki, które zmusza się do prostytucji. Nie mówiąc już o dziwnych rytuałach, o jakich doszły go słuchy. W miarę mówienia coraz bardziej ściszał głos:

— Ojciec nawet sobie nie wyobraża, jaki to biznes i ilu ludzi w tym uczestniczy, ludzi mających władzę.

— I ta potworność... — spowiednik urwał i wziął głęboki oddech, aby nie dać się ponieść zgorszeniu. Wiedział, że mówi w imieniu Chrystusa, i że jego obowiązkiem jest przede wszystkim ocalić tę duszę: — I ta potworność, o jakiej pan wspomina, ma być okolicznością łagodzącą? Czy panu nie wstyd? Skoro pan wie o popełnionych przestępstwach, powinien pan zgłosić to na policję. A nie tłumaczyć się w konfesjonale, że nie jest jedynym, jakby to umniejszało winę.

— Ale ja... ja nie miałem zamiaru...

— Pańskie słowa tylko potwierdzają, że zanurzył się pan w morzu brudu i okrucieństwa bez najmniejszego wyrzutu sumienia. Czy nie wstyd panu, gdy pomyśli pan o tych biednych dziewczętach? Chyba zdaje pan sobie sprawę, że pańska sytuacja w oczach Boga jest bardzo poważna? A usprawiedliwiając się, tylko ją pan pogarsza. Bo przed Bogiem nic się nie ukryje, On przenika nas swoim spojrzeniem. I zamiast szukać alibi, powinien pan przyjrzeć się swojej deprawacji i błagać o przebaczenie... No ale widać wyraźnie, że pan się nie boi sądu Bożego, a to błąd. Pan boi się sądu ludzkiego. Nie cierpi pan z powodu tego, co pan zrobił, pan się po prostu boi, że hipokryzja wyjdzie na jaw. I prawdopodobnie tutaj szuka pan skrótu, żeby uciec od obrzydzenia do samego siebie...

Mężczyzna zaczął szlochać:

— Nie jestem przestępcą... Każdy może popełnić błąd... Jezus przebaczył wszystkim, nawet przestępcom.

— To prawda, — odparł kapłan — ale czy pan wie, co powiedział o takich, jak pan?

— O takich jak ja? W jakim sensie? Co ojciec ma na myśli?

Ojciec Michele wyciągnął rękę i sięgnął po jedną z książek leżących na półce w konfesjonale. Było to Pismo Święte. Przewertował je, zatrzymał się na jednej stronie i przeczytał:

— "Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić w głębi morza".

Kapłan zamknął księgę i wyszeptał:

— To fragment z Ewangelii według św. Mateusza. Tak mówi Jezus. Ten Jezus, który, jak pan powiedział, lituje się nad wszystkimi i wszystkim przebacza. Ten Jezus, który nawet na krzyżu przebaczył ludziom, którzy Go torturowali i umęczyli.

Kapłan zamilkł na chwilę. Potem mówił dalej, głosem niskim i smutnym.

— Bracie mój, proszę, nie prowokuj znowu Bożej sprawiedliwości, bo ona jest straszliwa. Wiedz, że Bóg wysłuchuje cichego płaczu ofiar, zwłaszcza tych najmniejszych i bezbronnych. A każda ich łza dociera prosto do serca Ojca, dlatego winni już w tym życiu muszą za nią zapłacić. Gdyby pan zdawał sobie sprawę, jak okropna kara na panu ciąży za zło wyrządzone tej małej Bożej istocie, gdyby pan tylko potrafił wyobrazić sobie, co to oznacza, zapewniam, że wybrałby publiczny wstyd, upadek i potępienie u ludzi...

Nieznajomy, wstrząśnięty słowami kapłana, zaczął się wiercić i bełkotać:

— To... co mam robić? Mam się zabić? Nie ma dla mnie już przebaczenia? Czy naprawdę jestem aż tak zły? Co mam robić? Niech ojciec mi powie... Nie wiedziałem, że postępuję aż tak źle... nie wiedziałem... bardzo mi wstyd...

Głos ojca Michele nagle stał się łagodniejszy.

— Synu mój — powiedział — płacz.

Mężczyzna, i tak już zmieszany, popatrzył z zaskoczeniem, jakby nie zrozumiał ostatnich słów.

Ojciec Michele, który niepostrzeżenie przeszedł z nieznajomym na ty, wziął krucyfiks i wyszeptał:

— Spójrz na Niego... Dał się za ciebie zmasakrować, aby zapłacić za zło, którego ty się dopuściłeś.

Obaj zamilkli. Mężczyzna był wyraźnie poruszony.

— Płacz przez całe życie — powiedział kapłan — żeby twoje łzy mogły obmyć ogrom zła, a właściwie, aby Bóg mógł obmyć twój trąd swoją własną krwią. Pomóż Mu to uczynić jak najszybciej, ofiarowując swoje łzy.

Słowa te podniosły nieco mężczyznę na duchu. Zapytał więc:

— Ojcze, jak mam Mu pomóc?

— Musisz zmienić swoje życie, zadośćuczynić i naprawić krzywdy.

Mężczyzna przestał szlochać. Potem wyszeptał:

— Zadośćuczynić i naprawić krzywdy?

Ojciec Michele wyjaśnił, co ma na myśli, ale kiedy zaczął wyliczać pokuty, jakie zamierzał zadać, mężczyzna przerwał z konsternacją w głosie:

— To bardzo trudne zadania...

Kapłan nie pozwolił mu dokończyć zdania. Wyjaśnił, że zadośćuczynienie i naprawa szkód to nic w porównaniu z winami, jakimi się splamił:

— Musisz to zrobić, jeśli chcesz uzyskać przebaczenie od Boga. Nie przejmuj się, zawierz Mu a dasz radę. Ja ci pomogę.

— Jak mi ojciec pomoże? Aby zadośćuczynić, sam muszę odprawić pokuty.

— Częściowo tak. Resztę ja zrobię za ciebie. I sam zatroszczę się, aby do tej biednej dziewczyny dotarła twoja pomoc. Spowiadam w każdą sobotę rano...

— Ojcze, nie wiem, czy będę mógł wrócić. Czuję się zagrożony, boję się o swoje życie...

Ojciec Michele był tak zaskoczony, że zamilkł.

— O czym ty mówisz? — zapytał po chwili.

— Oni mnie szantażują tym, o czym ojcu opowiedziałem.

— Jacy oni?

— Według nich — mężczyzna kontynuował, nie zważając na pytanie spowiednika — zabrałem bardzo ważne dokumenty... Z pracy. To też chciałem wyznać.

— A nie możesz oddać tych dokumentów?

— Ojciec chyba żartuje? To już niemożliwe, a chodzi o papiery niezwykle ważne dla ... hm... dla instytucji, dla której pracuję, a także, rzekłbym, że dla całej ludzkości...

W ojcu Michele zrodziło się podejrzenie, że ma do czynienia z mitomanem albo paranoikiem, z kimś, kto wymyśla niestworzone rzeczy albo wszystko wyolbrzymia. Niemniej jednak sposób, w jaki mężczyzna mówił i ton jego głosu kazały przypuszczać, że jest szczery.

— To też poważny grzech... niech pan błaga Boga o przebaczenie — stwierdził, powracając do formy grzecznościowej. — I proszę naprawić szkodę, jaką wyrządził swojej instytucji najlepiej jak pan umie. A o życie niech pan będzie spokojny, skoro pojednał się pan z Bogiem. Proszę teraz pojednać się ze sobą samym i z innymi...

— Ojcze, chyba wyraziłem się niejasno... Szukają mnie.

— Kto pana szuka?

— Oni... Ci, którym dostarczyłem dokumenty. To organizacja przestępcza. Chyba są na mnie źli, bo uważają, że nie dałem im tego, czego się spodziewali, albo chcą się mnie pozbyć,bo jestem niewygodnym świadkiem. Próbowali już w ubiegłym tygodniu...

— Trudno mi to wszystko ogarnąć. Niech pan koniecznie pójdzie na policję. I to natychmiast.

— Ale ja nie mogę! Musiałbym przyznać się do wszystkiego. Byłbym skończony.

— Hm, życie chyba jest ważniejsze od reputacji, nie sądzi pan?

— Nie w moim przypadku. Proszę mi wierzyć, nie w moim przypadku...

Nastąpiła chwila ciszy. Pierwszy przemówił ojciec Michele:

— Dam panu namiary do siebie i numer telefonu. Jeśli uzna pan, że mogę w czymś pomóc, proszę dzwonić. Teraz udzielę rozgrzeszenia.

Kapłan powoli wypowiedział formułę rozgrzeszenia. Mężczyzna przeżegnał się, po czym wstał, wziął kartkę, na której ojciec Michele napisał numer telefonu, zanotował na niej imię spowiednika, podziękował i ruszył w stronę wyjścia.

Wstał też ojciec Michele i opuścił konfesjonał, by uklęknąć przed ołtarzem. Na jego twarzy wypisany był ból, a ruchy były powolne, pomimo że całe ciało wyglądało jeszcze młodo i zdrowo.

Zamknął oczy: martwił się o tę biedną dziewczynkę, a nawet o jej oprawców i o tego skruszonego i przerażonego mężczyznę.

Chociaż niektóre wyznania prowadziły wręcz do fizycznego wyczerpania, jakby kładły na jego ramiona nieznośny ciężar, kochał sakrament pojednania, czuł, że dochodzi w nim do prawdziwego, jedynego, wielkiego "wyzwolenia" ludzi i narodów, w ciasnej ciszy tego miejsca, w którym Ojciec czeka na "marnotrawnego syna" i uroczyście go przyjmuje.

Dlatego w brewiarzu zawsze trzymał kartkę z cytatem z Dietricha Bonhoeffera, który często odczytywał:

Bóg nie wstydzi się niskości człowieka, lecz wchodzi do niego, wybiera ludzką istotę jako swoje narzędzie i dokonuje cudów tam, gdzie najmniej byśmy się tego spodziewali. Bóg jest blisko małości, kocha to, co zatracone, to, co nieważne, niedostrzegane, to co odrzucone, słabe i zatroskane; tam, gdzie ludzie mówią "stracone", On mówi "ocalone"; tam, gdzie ludzie mówią "nie!", On mówi "tak!" Tam gdzie ludzie odwracają spojrzenie z obojętnością bądź z wyższością, On patrzy oczami pełnymi niezrównanej miłości. [...] Wtedy, gdy znaleźliśmy się w sytuacji, w której możemy jedynie wstydzić się przed sobą i przed Bogiem, gdy myślimy, że również Bóg powinien wstydzić się nas, gdy wydaje nam się, że jesteśmy tak daleko od Boga jak nigdy dotąd, właśnie wtedy On chce wkroczyć do naszego życia, daje nam odczuć, że się przybliża, abyśmy zrozumieli cud Jego miłości, Jego bliskości i Jego łaski.

Ojciec Michele wyrecytował na klęczkach swoją ulubioną modlitwę, którą zazwyczaj powtarzał po komunii, w chwili dziękczynienia: była to pradawna modlitwa Duszo Chrystusowa.

Wyraźnie wyszeptał każde pojedyncze zdanie, smakując spływające do wnętrza pocieszenie:

Anima Christi, sanctifica me.

Corpus Christi, salva me.

Sanguis Christi, inebria me.

Aqua lateris Christi, lava me.

Passio Christi, conforta me.

O bone Iesu, exaudi me.

Intra tua vultera absconde me.

Ne permittas me separari a te.

Ab hoste maligno defende me.

In hora mortis meae voca me.

Et iube me venire ad te,

Ut cum Sanctis tuis laudem te in saecula saeculorm.

Amen.

Pięć dni później ojciec Michele zobaczył kartkę, na której napisał swój numer telefonu. Była w rękach całkiem innej osoby. Zaskoczył go fakt, że został wezwany, aby udzielić wyjaśnień w tej kwestii.

materiały prasowe
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas