Strach w kraju wina i dywanów. Czy Putin weźmie na cel Mołdawię?
Jeden z najmłodszych i najbiedniejszych krajów Europy drży w strachu przed Putinem. Mówi się o tym, że to Mołdawia może jako kolejna po Ukrainie paść ofiarą rosyjskiej agresji. A jeszcze do niedawna wydawało się, że Mołdawia odzyskuje po pandemii opinię ciekawej alternatywy dla turystów.
Przy południowo-zachodniej granicy Ukrainy, wciśnięta pomiędzy Rumunię, a kraj ze stolicą w Kijowie, leży maleńka Mołdawia. Pierwsze pytanie, jakie zazwyczaj pada na jej temat, brzmi: "Gdzie to właściwie jest?"
Ustanowione na ziemiach starożytnej Dacji, a później Besarabii, wyrosłe na zgliszczach Hospodarstwa Mołdawskiego, które największą potęgę przeżywało pod panowaniem króla Stefana III Wielkiego, państwo Mołdawskie po raz pierwszy uzyskało niepodległość w 1918 roku. Suwerenność trwała jednak zaledwie kilka miesięcy. Po licznych zawieruchach terytorium Besarabii zostało włączone do Rumunii. Związek Radziecki nigdy tego faktu nie uznał i wraz z władzami ukraińskiej SRR podjął decyzję o utworzeniu Mołdawskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, która autonomiczna była jedynie z nazwy.
W 1991, po rozpadzie Związku Radzieckiego, Mołdawia znowu ogłosiła niepodległość. Tym razem na dłużej. Pomysły, aby włączyć ją w granice Rumunii spełzły na niczym i do dzisiaj jest to niezależny kraj.
Od kilku lat Mołdawia starała się przyciągać zagranicznych turystów. Zasilana przez środki z amerykańskiej agencji rządowej USAID oraz analogicznych agencji Szwecji i Wielkiej Brytanii rozwijała swoją infrastrukturę turystyczną w zadziwiającym tempie.
Kraj skutecznie reklamował się na zewnątrz, promując Kiszyniów i okolice jako alternatywę dla osób poszukujących czegoś innego niż zatłoczone plaże, oczywiste duże miasta, pałacowe luksusy, wakacje all inclusive i absurdalnie drogie oblegane ośrodki. Sami Mołdawianie z branży turystycznej przyznawali, że nie celują w turystę masowego, a świadomego.
W Mołdawii na próżno szukać wersalskiego blichtru, za to na każdym rogu można natknąć się na dwie rzeczy: wino i uśmiech, będący manifestacją niemalże świętej gościnności. Często jedno i drugie występuje w towarzystwie wiszących na ścianach dywanów.
Instytucje odpowiedzialne za rozbudowę, czy w niektórych przypadkach odbudowę, bazy turystycznej mocno postawiły właśnie na wino. W Mołdawi jest wiele godnych uwagi winiarni, w tym słynna Cricova, niepozorna Purcari, imponująca Mileştii Mici czy odrestaurowana w widowiskowy sposób Castel Mimi.
Sporo uwagi poświęcono także promocji turystyki związanej z folklorem, ludowej sztuce, agroturystyce i nietypowym wydarzeniom kulturalnym jak festiwal operowy na świeżym powietrzu, DescOpera.
Wszystko to zahamowała pandemia. W momencie, w którym świat otrząsał się z covidowej traumy, pojawił się o wiele większy problem — napaść Rosji na Ukrainę. Teraz Mołdawia obawia się nie tyle przestoju w ruchu turystycznym, co całkowitej destrukcji.
Do państewka, zamieszkanego przez niewiele ponad 2,5 mln ludzi, uciekło już około 260 tys. uchodźców z Ukrainy, z czego ponad 100 tys. ruszyło dalej. Ale nie to jest najgorsze. Eksperci i dziennikarze z niemal każdego zakątka Europy ządają od kilku dni pytanie: czy Mołdawia będzie następnym celem Putina?
Jak podkreśla "The Economist" kraj ten nie jest ani członkiem Unii Europejskiej, ani NATO. Przytacza także słowa ministra spraw zagranicznych Mołdawii, Nicu Popescu, który uważa, że państwo "dociera do punktu krytycznego" w związku z obecnym kryzysem.
"The New York Times" opisuje relacje Mołdawian, zamieszkujących tereny na wschodzie kraju, tuż przy samozwańczej republice Naddniestrza, którzy nie czekając na ewentualną agresję ze strony Rosji, pakują swój dobytek i wyjeżdżają.
- Ludzie pytają mnie praktycznie codziennie: "jak będziesz musiała uciekać, to gdzie pojedziesz?" - mówi w rozmowie z "NYT" Alina Radu, dziennikarka z Kiszyniowa. - Odpowiadam, że nie wiem i nie chcę o tym myśleć. Mam nadzieję, że nie będę musiała podejmować takiej decyzji.
Obawy Mołdawian podsyca stała obecność rosyjskiej kontyngentu na terenie Naddniestrza, zwanego Pridniestrowiem, regionu teoretycznie należącego do państwa ze stolicą w Kiszyniowie, ale w praktyce odłączonego i funkcjonującego samoczynnie. Region ten miał być niejako rekompensatą za to, że Mołdawia utraciła na rzecz Ukrainy dostęp do Morza Czarnego.
Jednak po wojnie, w której separatyści zostali wsparci przez Federację Rosyjską, nie dając żadnych szans kiepsko uzbrojonej i nielicznej mołdawskiej armii, Naddniestrze oderwało się od reszty kraju.
Choć większość mieszkańców traktuje to z przymrużeniem oka, to samozwańcza republika otwarcie nawiązuje do symboliki sierpa i młota, w największym mieście, Tyraspolu napotkać można także komunistyczne pomniki Lenina.
Bez mrużenia czegokolwiek, Naddniestrze otwarcie przyznaje się do bliskich związków z Rosją, a swoim "obywatelom" może przyznać rosyjskie paszporty. Od 2017 na budynkach urzędów wiszą rosyjskie flagi.
Mołdawianie obawiają się, że Putin może wykorzystać Pridniestrowie jako pretekst do kolejnego aktu agresji, dokonanego pod propagandową przykrywką "wyzwalania ludności rosyjskiej". Jak donosi “France24" z przerażeniem spoglądają na to, co dzieje się w Ukrainie.
Nie tylko ze względu na ogrom tragedii cywili i bestialstwa najeźdźców, ale także z obawy przed tym, że będą kolejnym celem imperialnych zapędów Kremla. Są też świadomi tego, że chociaż Mołdawia jest właściwie przedsionkiem Unii Europejskiej, nikt nie wstawi się za maleńkim krajem.
Przeczytaj także: