Sylwestrowe mity epoki PRL
Czy to prawda, że... Władysław Gomułka i Edward Gierek nie tańczyli w sylwestra? Albo że bilet na bal kosztował tyle, co pół małego fiata? Ta noc obrosła w wiele mitów...
Dzisiaj nic się przed ludźmi nie ukryje. Media trąbią, z kim świętują znani politycy i artyści, a bilety na imprezy można kupić przez internet. W PRL społeczeństwo żyło w notorycznej niewiedzy, rekompensując to sobie domysłami.
Nawet Nowy Rok stał się tematem plotek
Widząc sztywnych i drętwych na co dzień polityków w telewizji, ludzie przypuszczali, że władza nie tańczy, nie umie się bawić. To akurat nie było zgodne z prawdą. W czasach stalinowskich bale sylwestrowe dla przywódców oraz przodowników pracy organizowano na Politechnice Warszawskiej. Przygrywały im zespoły, śpiewał Chór Czejanda. "A największym powodzeniem wśród pań cieszył się premier Józef Cyrankiewicz. Do niego ustawiały się największe kolejki wielbicielek chętnych zatańczyć walca" - pisały gazety po sylwestrze.
Kiedy władzę w partii objął Władysław Gomułka, noworoczną imprezę przeniesiono do gmachu Komitetu Centralnego. Tam pierwszy sekretarz mógł pozwolić sobie na chwileczkę zapomnienia. Do północy pił ostrożnie, natomiast już po noworocznym orędziu więcej. Ponoć tańczył tak zapamiętale - raczej jednak walczyka, nie zaś twista - że opuszczał bal ok. 6. rano! Mówią, że był to jedyny dzień w roku, gdy Gomułka pokazywał ludzką twarz...
Edward Gierek uznał z kolei, że w partyjnych budynkach pić i tańczyć nie uchodzi. Bale przeniesiono więc do Pałacu Kultury i Nauki. Przychodził tam z żoną Stasią, a wraz z nimi premier Piotr Jaroszewicz z żoną. I tańczyli - dziarsko, a jakże! - wśród innych par.
W latach 70. ludzie lubili się bawić
Zaproszenie na elitarny bal, jak ten w Pałacu Kultury, było dla niejednej osoby potwierdzeniem pozycji społecznej lub swoistym wyróżnieniem towarzyskim. Ci, którzy nie dostali zaproszenia, a koniecznie chcieli się "pokazać", kupowali je na czarnym rynku u tzw. koników. W pogłoskach, że za bilety na sylwestra w Pałacu płacono tyle, co za pół małego fiata, było jednak sporo przesady. Maluch w pierwszej połowie lat 70. kosztował oficjalnie 69 tys. zł, na giełdzie - 110 tys., podczas gdy większość Polaków zarabiała niewiele ponad 3 tysiące. Kto wie, może jakiś badylarz wysupłał kilkadziesiąt tysięcy, by zaimponować ukochanej tańcem w obecności Gierka i jego żony.
Mniej zasobni obywatele bawili się na balach w zakładach pracy. Młodzież - na uczelniach albo w klubach studenckich, jak warszawskie Hybrydy. Zaś bogate snoby - w najlepszych hotelach. Według Polskiej Kroniki Filmowej z 1984 r. bilet na bal w Victorii można było kupić za 10 tys. zł. W tym okresie sylwester w kinie Muranów kosztował zaledwie 500 zł.
O sylwestrowej telewizji krążyły legendy
Program TVP tego dnia rzeczywiście był atrakcyjny: specjalne programy kabaretowe, od lat 70. reżyserowane najczęściej przez Olgę Lipińską, zachodnie filmy, widowiska rozrywkowe i teledyski z udziałem rodzimych i światowych gwiazd. Były to czasy Abby, Boney M, grup Smokie i Bee Gees, Ireny Jarockiej, Anny Jantar i Izabeli Trojanowskiej z Budką Suflera... Sylwestrowy program władze Telewizji Polskiej traktowały bardzo serio i robiły go z dużym rozmachem. W związku z tym mówiło się nawet, że przygotowania w Radiokomitecie trwają od... lata. Aż tak wcześnie to może nie, aczkolwiek planowanie odbywało się z dużym wyprzedzeniem.
Niektóre programy miały wyjątkowy status
Po uroczystym Dzienniku Telewizyjnym przemówienie wygłaszał pierwszy sekretarz partii, składając telewidzom życzenia i spełniając noworoczny toast. Jak twierdzi pisarz i historyk Sławomir Koper, aż do połowy lat 60. rytuał ten odbywał się z pomocą... czystej wódki. Potem wprowadzono radzieckiego szampana. Gierek i Jaruzelski już nie pili na wizji, ten ostatni był abstynentem.
Prawdą jest też, że szopki noworoczne musiały być akceptowane przez decydentów. Jerzy Gruza opisuje, jak to jeszcze w latach 60. ówczesny prezes Radiokomitetu, Włodzimierz Sokorski przed świętami jechał służbową wołgą na specjalne posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR, wioząc na tylnym siedzeniu... towarzysza Gomułkę w formie kukiełki. A to wszystko dlatego, że najważniejsi politycy w państwie musieli specjalną decyzją zatwierdzić ostateczny kształt głowy, łysiny oraz cerę kukły pierwszego sekretarza! I nie było to proste, ponieważ Sokorski uzyskał akceptację dopiero za trzecim razem.
Dorota Filipkowska