Szukałam przygody, znalazłam miłość

Po rozwodzie czułam się bardzo nieszczęśliwa i wtedy spotkałam Marcina.

Czułam, że on skrywa jakąś tajemnicę
Czułam, że on skrywa jakąś tajemnicę123RF/PICSEL

- Powinniście się bez trudu dogadać - mówiła do mnie Anka. - On też jest molem książkowym, jak ty. Lubi góry. Właściwiej byłoby powiedzieć, że je kocha i żyć bez nich nie może.

- A gdzie pracuje? - spytałam.

- Nie wiem - Anka zamyśliła się na chwilę. - Wiesz... - powiedziała - nie wiem, co on robi. Skończył polonistykę.

- W porządku - kiwnęłam głową. - Sama go zapytam.

W poniedziałek, zgodnie z umową, poszłam na tę randkę w ciemno, choć ochota na nią już mi przeszła. Przez sobotę i niedzielę doszłam do wniosku, że może jeszcze za wcześnie na spotkania z mężczyznami, rozwód dostałam zaledwie trzy miesiące temu. Poza tym, mimo późno popołudniowej pory, słońce grzało niemiłosiernie, a ja byłam po dziesięciu godzinach pracy nad ciężką korektą, piekły mnie oczy i zaczęła boleć głowa. Już chciałam się wycofać, gdy zobaczyłam idącego w moją stronę mężczyznę. Podszedł, przedstawił się.

Tak, to był on, Marcin. Poszliśmy do kawiarni, gdzie najpierw kawa, a potem chłodne piwo pozwoliły mi odzyskać siły. Nie chciałam długo siedzieć, w domu czekała na mnie jeszcze praca. Po dwóch godzinach pożegnałam się z nim. Powiedział, że zadzwoni. W domu zrobiłam sobie mocnej herbaty i zaczęłam wspominać spotkanie. Rozmawialiśmy głównie o książkach i mojej pracy. Nadmienił, że słyszał o moim rozwodzie, a ja zapytałam go o zajęcie. Odparł, że na razie żyje z akcji, bycie belfrem go nie pociąga, a po filologii polskiej cóż innego można robić?

- Choćby pracować w wydawnictwie, jak ja - odparowałam.

- Może masz rację. Ale póki nie ma takiej konieczności, wolę skupić się na czytaniu i wyjazdach w góry - westchnął.

Był siedem lat starszy ode mnie. Dotychczas sądziłam, że taki wiek do czegoś zobowiązuje. Do czego? Do bycia poważnym człowiekiem, posiadania domu, samochodu, stałego zatrudnienia, rodziny. Ja skończyłam trzydziestkę i na koncie miałam: rozwód, poronienie i pracę, za którą nie przepadałam, ale która była źródłem regularnego dochodu. Zawsze jednak po cichu pragnęłam jakiejś zmiany, celu, którego brakowało mi w życiu. Nie potrafiłam odnaleźć go ani w moim małżeństwie, ani w korekcie prawniczych periodyków. Mój mąż absolutnie nie rozumiał tych rozterek, o co miałam do niego żal. Dla Pawła życie było bardzo proste: pracuje się po to, żeby zarabiać pieniądze, a zarobione pieniądze wydaje się na przyjemności. Dzieliła nas różnica poglądów, ale bezpośrednią przyczyną rozstania stały się jego zdrady.

Nie byłam idiotką, za jaką musiał mnie uważać, wracając do domu coraz później i później, tłumacząc się nawałem obowiązków. Gdyby choć pracował w wolnym zawodzie! Ale on był zwykłym urzędnikiem ze ściśle ustalonymi godzinami pracy. Wpadł najbanalniej w świecie: wcześniej niż zapowiadałam wróciłam z targów książki i zastałam go w łóżku z gołą panienką. Rozwód przebiegł dość sprawnie, nie mieliśmy dzieci, czteropokojowe mieszkanie zamieniliśmy na dwie kawalerki, a obrączkę, zaraz po tamtym incydencie, puściłam do Odry.

Dwa dni po pierwszym spotkaniu zadzwonił Marcin. Umówiliśmy się do kina, potem na wernisaż. Następnie była wycieczka na Ślężę, później ognisko z napotkaną przypadkowo grupą studentów, a jeszcze później przyjechaliśmy do mnie i wylądowaliśmy w łóżku.

Było mi niespodziewanie dobrze, od lat nie czułam się tak swobodna. Jeszcze nikt nie dotykał mnie z taką troską i czułością. Zaczęliśmy się coraz częściej spotykać. Zawsze u mnie, chociaż Marcin rzadko zostawał na noc. Nie protestowałam, czułam, że może za wcześnie na wspólne śniadania, poza tym wieczorami pisałam i chciałam mieć ten czas zarezerwowany tylko dla siebie. Wiedziałam, że mieszka z rodzicami, ale nie czułam się jeszcze na tyle pewnie, żeby chcieć ich poznawać. Nie spodziewałam się po tej znajomości tylko jednego - że się zakocham. Wydawało mi się, że po przejściach z moim mężem długo, a może nigdy, nie będę w stanie zaufać mężczyźnie, a przecież miłość bez zaufania nie może istnieć.

Zaczęłam się na powrót uśmiechać, nosić ubrania, które nie podobały się mojemu mężowi, a w których ja czułam się o dychę młodsza. Koleżanki w pracy pytały wciąż, kto jest tym szczęśliwym wybrankiem, a ja milczałam. Nie chciałam wyprzedzać zdarzeń, czekałam na wyznanie z jego strony! A on całował mnie, zasypywał liścikami i kwiatami, ale nie mówił wprost o swoich uczuciach. Częściowo go rozumiałam, znając historię jego wcześniejszej miłości. Kiedyś spytałam o przeszłość.

- Nie chcę o tym mówić - mruknął i zaraz, jakby przepraszająco, dodał:

- Jeszcze nie czas. Kiedyś ci opowiem...

Po spędzonym wspólnie lecie nadeszła jesień, a potem zimne, grudniowe ranki. Zapragnęłam, by był ze mną nie tylko kilka godzin w ciągu dnia, ale znacznie więcej... Któregoś dnia, gdy siedzieliśmy przytuleni, popijając gorącą malinową herbatę, zagaiłam:

- A może przeprowadziłbyś się do mnie?

- To niemożliwe - odparł.

- Dlaczego? - zapytałam.

- Bo jestem potrzebny rodzicom. Może posłuchalibyśmy Cohena, Lenko?

- Tak, zaraz włączę. Ale nie sądzisz, że powinnam już ich poznać?

- Nie, to nie jest dobry pomysł. Wiesz, oni teraz trochę chorują, ale może po świętach, co? - przygarnął mnie do siebie, a jego ręka zaczęła błądzić po mojej bluzce. Zaczął mnie całować, a ja poddałam się jego pieszczotom, jak zwykle, jak prawie codziennie od pół roku. Kilka dni później zadzwoniła do mnie Anka i umówiłyśmy się na przedświąteczne plotki.

- Kwitniesz - zauważyła, gdy tylko weszłam do kawiarni.

- To twoja zasługa - podziękowałam jej z uśmiechem.

- Marcin? Ile to już trwa?

- W Wigilię minie pół roku.

- Nieźle! - wykrzyknęła.

- A jego staruszkowie? Mili są?

- Jeszcze ich nie poznałam - wyznałam.

- Dziwne - popatrzyła gdzieś w dal.

- Co? - zaniepokoiłam się.

- Z tego co wiem, bardzo liczy się ze zdaniem rodziców i zawsze przedstawia im swoje partnerki, jeśli, oczywiście, to jest na poważnie...

Wróciłam do domu i zadzwoniłam do Marcina. Nie mógł przyjechać, więc przez telefon poinformowałam go o mojej rozmowie z Anką i na koniec poprosiłam, aby znalazł sobie kogoś na serio. Nie dając mu dojść do słowa, odłożyłam słuchawkę. Za pół godziny zadzwonił do drzwi. Otworzyłam.

- Chciałeś zabrać swoje rzeczy? - spytałam kąśliwie, podając mu reklamówkę z jego szczoteczką do zębów, maszynką do golenia i kilkoma książkami, które czytywał u mnie. Wziął ją, a drugą ręką pociągnął mnie na zewnątrz.

- Zostaw mnie! - szarpnęłam się.

- Proszę. To nie zajmie więcej niż pół godziny. Potem cię odwiozę. Włóż tylko buty i płaszcz.

Pokręciłam niezdecydowanie głową, ale ubrałam się i wyszliśmy. Wsiedliśmy do auta. Milczałam, on także. Kilka minut później zatrzymaliśmy się przed małym, jasno oświetlonym domkiem. Kluczem otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Weszliśmy do środka. W pokoju, w łóżku leżał mężczyzna. Chyba spał. Marcin podszedł bliżej i głośno powiedział:

- Tato! - a wtedy mężczyzna otworzył oczy, a z jego gardła dobiegł nieartykułowany dźwięk. - Tak, tato, to ja, zaraz cię przewinę - głos Marcina był czuły, a jednocześnie opanowany. Chwilę potem dostrzegłam na pościeli rozchodzącą się jasną plamę, a pokój wypełnił przykry zapach moczu. Marcin wybiegł z pokoju i zaraz wrócił z pielęgniarką. Stałam jak oniemiała.

- Chodź - pociągnął mnie w stronę innego pokoju. Otworzył drzwi i wtedy zobaczyłam starszą kobietę. Patrzyła tępo w okno. Obok niej stał balkonik do chodzenia.

- To moja mama - powiedział Marcin. Kobieta nie zareagowała.

- Jest głucha - wyjaśnił Marcin.

- Dlaczego? - spytałam. - Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałeś?

- Każda, która to zobaczyła, odchodziła. Owszem, chciały ze mną być, ale pod warunkiem, że oddam moich rodziców do przytułku. A w tobie, na moje nieszczęście, się zakochałem. I sam się oszukiwałem, chcąc, żeby ten stan trwał jak najdłużej.

- Ale przecież ja... - zaczęłam.

- Co ty? - przerwał mi. - Ty przecież chciałaś, żebym zamieszkał w twoim małym, przytulnym mieszkanku. Tylko ty i ja, prawda?

- Nie, Marcin, mylisz się. Gdybym znała prawdę, coś bym wymyśliła.

- Słyszałem to nie raz - zaśmiał się nieprzyjemnie. - Ty wiesz, że to już czternasta pielęgniarka? Nawet one nie wytrzymują dłużej niż kilka tygodni. Przy tacie trzeba wszystko robić jak przy dziecku, a mama też jest w złym stanie. Idź już stąd. Nie odwiozę cię, ale na dole czeka na ciebie opłacona taksówka. Wracaj do swojego przyjemnego życia.

Chciałam coś powiedzieć, ale otworzył mi drzwi. Wyszłam. Przepłakałam całą noc. A potem zaczęłam myśleć. Mój plan nie był doskonały, ale trudno było w tak krótkim czasie wszystko dopracować. W pracy poprosiłam o dwa tygodnie bezpłatnego urlopu. Szef kręcił nosem, ale w końcu się zgodził. Potem pojechałam do domu, przebrałam się w wygodniejsze rzeczy i wyruszyłam na zakupy. Z mięsem, jarzynami i świeżymi gałązkami sosny (w końcu zbliżały się święta!), zadzwoniłam do drzwi domu Marcina. Miałam wielką nadzieję, że go zastanę.

- Przecież zerwaliśmy ze sobą - usłyszałam na powitanie. - Co tu robisz?

- Weź ode mnie tę torbę. Stałam w tramwaju całą drogę, a to trochę waży. Weszłam do środka, powiesiłam płaszcz, zdjęłam buty. Patrzył na mnie zdumiony.

- Umiesz rozbijać kotlety? - spytałam. Kiwnął głową.

- To do roboty - podałam mu torbę.

- A ty? - stał zbaraniały.

- Ja pójdę się przywitać z rodzicami. Zrobił taki ruch, jakby chciał mnie powstrzymać.

- Nie bój się, jestem dużą dziewczynką, poradzę sobie - uśmiechnęłam się, wychodząc z kuchni.

Nie ukrywam, że się boję konsekwencji decyzji, którą tak szybko podjęłam. Nigdy nie zajmowałam się chorymi osobami. Nie wiem, jak sobie poradzę z obowiązkami, których chcę się podjąć. Nie wiem, co z pracą, czy będę mogła przejść na pół etatu, jak sobie zaplanowałam. Wiem jedno: chciałam przygody, a trafiłam na miłość. Dlatego spróbuję...

Z życia wzięte
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas