Valérie Trierweiler - bunt pierwszej damy

Valerie Trierveiler
Valerie TrierveilerGetty Images

"Co za historia!"" height="17" width="135">Jej pierwsze kroki w roli prezydentowej są dość udane. Szóstego maja, po zwycięstwie, "Le Monde" i "Le Figaro", uznając, że nowy prezydent nie jest zanadto fotogeniczny i dostatecznie "sexy", postanawiają zrobić mu zdjęcie na pierwszą stronę, pokazując go w towarzystwie Valérie, która okrasi fotografię swoim wdziękiem. Przez kilka godzin Valérie czuje się tak, jakby przeglądała strony własnej gazety i czytała jakże często używaną przy okazji uroczystości z udziałem szefów państwa formułkę: "Oto para wkraczająca do Pałacu Elizejskiego". Udziela wywiadów "Le Monde", "Elle", "Le Figaro", kolejnym stacjom radiowym i telewizyjnym. Wypada w nich dość dobrze. Mówi w prostych słowach o szczęściu, jakie ją spotkało: "To była niezwykła chwila, trochę oszałamiająca, z trudem powstrzymywałam łzy. Sam wybór, kontakt z tłumem, nie byłam przygotowana na to, że wejdę na scenę, nie wiedziałam, że François mnie tam zaprosi". Powtarza, jak François Mitterrand po zwycięstwie w wyborach: "Co za historia!". (...)Wciąż powtarza, że chce być Francuzką jak inne, matką, kobietą, partnerką taką samą jak one. Twierdzi, że jest świadoma obowiązków, które nakłada na nią nowy status. Mówi w "Le Monde": "Pierwsza dama to rola drugoplanowa, muszę dbać o to, żeby tak właśnie było. Moje słowa nie powinny zastępować słów prezydenta, nie powinny też jego słów krępować". Zapewnia jeszcze: "Będę uważać z tweetami, mają już inny wydźwięk". Że też nie dotrzymała swoich rozsądnych obietnic! (...).Pierwsza dziennikarka Francji

"Co ty tam znowu narozrabiałaś?"

Zobacz również:

    "Bałam się linczu"

    "Nie okiełznają mnie"

    materiały prasowe
    Oceń artykuł
    Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?