Wojna nie jest decyzją zwykłych ludzi

Liczono na to, że konflikt będzie krótki, niegroźny, front zatrzyma się na Wiśle, nie będzie nas bezpośrednio dotyczył. Ten mechanizm działa także dziś - mówi Marcin Wilk, autor książki "Pokój z widokiem. Lato 1939" opowiadającej o ostatnich wakacjach przed II wojną światową.

Marcin Wilk - autor książki "Pokój z widokiem. Lato 1939"
Marcin Wilk - autor książki "Pokój z widokiem. Lato 1939"Jakub Celejmateriały prasowe

Katarzyna Pawlicka, Interia.pl: Polska lat 30. była niejednorodna narodowościowo i wyznaniowo, o czym dziś często zapominamy. Jak wyglądała wówczas struktura społeczna?

Marcin Wilk: - Polaków na całym terenie II Rzeczpospolitej było ok. 67 proc. Trudno zatem używać sformułowania "mniejszość" w kontekście pozostałych mieszkańców, deklarujących inną narodowość. W miastach czasem ok. 30 proc. stanowili Żydzi, którzy wykonywali istotne zawody: byli lekarzami, prawnikami, drobnymi przedsiębiorcami. Oprócz tego - zwłaszcza na większości obszaru wiejskiego Kresów Wschodnich - Ukraińcy, Białorusini, poza tym Litwini oraz Czesi i Niemcy.

- Bohaterka mojej książki mieszkająca w Rudzicy, na Śląsku, opowiada o przyjaznych kontaktach z sąsiadami Niemcami. Ale oczywiście warto pamiętać, że stosunki między różnymi narodowościami układały się rozmaicie - od przyjaźni i serdecznych kontaktów aż po czyny haniebne i akty przemocy. Ich tłem były właśnie różnice kulturowe.

A co z poziomem życia? W tej kwestii chyba wiele się zmieniło?

- Generalnie, patrząc z dzisiejszej perspektywy, poziom cywilizacyjny się podniósł. Czasem jednak uniesieni niewątpliwymi osiągnięciami II RP lubimy zapominać, że przed wojną panowała ogromna bieda, zwłaszcza na wsi. Powraca na przykład u wielu świadków historii opowieść o tym, że buty były towarem luksusowym. To się oczywiście zmieniło, aczkolwiek wciąż zmagamy się z podobnym jak wtedy rozwarstwieniem społecznym i podziałem na Polskę A i B.

- Dodać do tego wszystkiego należy tutaj, że w 1939 roku Polska była stosunkowo świeżym tworem, niosącym za sobą dziedzictwo zaborów. Na przykład tam, gdzie wcześniej był zabór pruski, mieszkańcy mieli do dyspozycji świetnie rozwinięte koleje. Z kolei w dawnym zaborze austriackim, w Galicji, brakowało wszystkiego.

W książce wspominasz, że na butelkę koniaku w knajpie mogli pozwolić sobie nieliczni...

- Tamten świat był ukształtowany inaczej na wielu poziomach i kwestie materialne są jednym z nich. Nie było na przykład mowy o telewizji, która zresztą eksperymentalnie wyemitowała sygnał do kilku odbiorników właśnie w sierpniu 1939 roku, radio też dopiero się rozwijało, nie miało realnego wpływu na całe społeczeństwo. W rezultacie, zupełnie inaczej niż dzisiaj rozchodziły się informacje. Na wsi analfabetyzm był czymś powszednim. Co ciekawe, nawet w policji, a był to wówczas zawód prestiżowy, było sporo niepiśmiennych pracowników.

Kawalerię polska po kapitulacji w październiku 1939 roku
Kawalerię polska po kapitulacji w październiku 1939 roku zbiory Lecha KrólikowskiegoEast News
Karol Wojtyła podczas akademickich ćwiczeń wojskowych latem 1939 roku
Karol Wojtyła podczas akademickich ćwiczeń wojskowych latem 1939 rokuLaski DiffusionEast News

Natomiast, jak udowadniasz, w dość żwawym tempie rozwijał się przemysł turystyczny.

- Jego rozkwit wiązał się z rozwojem kultury masowej, kolejnym etapem szeroko pojętej rewolucji przemysłowej. Turystyka była jedną z, dość dostępnych, rozrywek masowych. Oczywiście, podróżowanie było kosztowne, ale, podobnie jak dziś, Polacy różnie organizowali sobie wakacje. Na wypoczynek w modnych uzdrowiskach, nad morzem i w kurortach stać było tylko wybranych. O panujących tam warunkach i zwyczajach wiemy dużo, bo jeździli tam przede wszystkim ludzie wykształceni, oczytani, często dziennikarze czy literaci, którzy później opisywali swoje wrażenia, pozostawili zdjęcia. Dlatego wydaje nam się, że tak właśnie wyglądała przeszłość: zapamiętujemy ją w formie kadru z miłej pocztówki.

- Kiedy przystępowałem do pracy nad swoją książką "Pokój z widokiem. Lato 1939", od początku zależało mi, by dotrzeć do tzw. zwykłego człowieka, bo jestem przekonany, że to on tworzył rzeczywistość. Z opowieści moich bohaterów wynika, że latem, szczególnie na wsi, przede wszystkim się pracowało. Maria Huber, która była już studentką, w 1939 roku pojechała na obóz naukowy. Inni wyjeżdżali do rodziny.

A w tle majaczyła cały czas wojna. Myślisz, że lato uśpiło czujność Polaków?

- Z wojną jest tak, że nigdy nie wiesz dokładnie, kiedy wybuchnie. To jest memento, o którym myślałem w trakcie pisania i o którym moim zdaniem należy pamiętać cały czas. Wojna nie jest decyzją zwykłych ludzi i zwykli ludzie na ogół nie mają wpływu na jej przebieg. Cała odpowiedzialność skupia się w rękach garstki mężczyzn: polityków i dyplomatów.

- Atmosfera, którą określam "myśleniem wojennym", albo "myśleniem o nadchodzącej wojnie" pojawiała się w XX wieku znacznie częściej niż same konflikty. Równolegle z nią zawsze rodzi się nadzieja, że do wojny jednak nie dojdzie.

- Latem 1939 roku dokładnie tak było: wiedziano, na co stać Hitlera, było już po Anschlussie Austrii i rozbiorze Czechosłowacji. Jego żądania eskalowały, zwłaszcza te formułowane wprost wobec eksterytorialnego korytarza, który miał połączyć Rzeszę z Wolnym Miastem Gdańsk. Z drugiej strony liczono, że nawet jak do wojny dojdzie, konflikt będzie krótki, niegroźny, front zatrzyma się na Wiśle, nie będzie nas bezpośrednio dotyczył. "Jakoś to będzie" - powtarzano. Ten mechanizm działa także dziś: przecież w świecie toczą się konflikty zbrojne, ale póki możemy siedzieć w słońcu przy kawie, niewiele nas to obchodzi.

- Przeciętny człowiek stawia na nadzieję i pogodę, taką w sensie metaforycznym. Nie mówiłbym zatem o uśpieniu, bo z zasady myślimy dobrze o przyszłości. Przynajmniej w większości. I w pewnym sensie jest to naturalny odruch.

Lolus Walc (zginął we wrzesniu 1939), Alicja Saniewska i Maria Iwaszkiewicz (córka Jarosława Iwaszkiewicza)latem 1939 roku
Lolus Walc (zginął we wrzesniu 1939), Alicja Saniewska i Maria Iwaszkiewicz (córka Jarosława Iwaszkiewicza)latem 1939 rokuFOTONOVAEast News

Przesłanie, że szybko pozbędziemy się wroga, płynęło także z prasy. Mówię o nagłówkach typu "zwarci i gotowi". To było zagranie propagandowe?

- Raczej zagrzewanie. Militarnie nie mogliśmy równać się z Rzeszą, więc trzeba było szukać nadziei gdzie indziej. Prace historyków pokazują, że Niemcy przez wiele lat przygotowywali się do wojny: pracowali nad unowocześnieniem sprzętów i strategiami. Z tej perspektywy hasło "zwarci i gotowi" w odniesieniu do Polski może wydawać się ironiczne. Ale ono było traktowane poważnie przez wielu ludzi, tyczyło się ducha, idei, etyki, sumienia. Trzeba pamiętać, że duch militaryzmu silnie kształtował politykę tamtych czasów. Chętnie odwoływano się do określonych wartości, co słychać było już ma początku maja w głośnym przemówieniu Becka, który stanowczo i wyraźnie powiedział o honorze. Gdy mówimy o odwadze, buncie, przeciwstawieniu się, Polska wysuwała się na czoło europejskich krajów. To dowód, że wartości, o których mowa, naprawdę były w ludziach silnie zakorzenione.

- Wracając jednak do lata roku 1939: o nadchodzącej katastrofie dużo się mówiło. Nie tylko w prasie krajowej. "New York Times" niemal codziennie informował o żądaniach dotyczących Gdańska. Mimo tego życie toczyło się dalej, o czym nie przeczytamy w podręcznikach. Zależało mi, żeby spojrzeć na ówczesną rzeczywistość z perspektywy zwykłego człowieka, jego problemów, odczuć i emocji.

Trudno było się spodziewać, jaki kształt przybierze nadchodzący konflikt, bo wcześniejsze doświadczenia wojenne wyglądały zupełnie inaczej. Rekonstruujesz wspomnienie z młodości jednej z twoich bohaterek, która pozbierała bandaże, a na prześcieradle namalowała znak czerwonego krzyża. Była przekonana, że jest gotowa.

- Wydaje nam się, że przyszłość przyniesie te rzeczy, których się po niej spodziewamy. Niestety, niemal zawsze jesteśmy zaskakiwani. Wyobrażając sobie nadchodzący konflikt, ludzie sięgali do najświeższych doświadczeń, czyli wtedy I wojny światowej. Przygotowywano się na użycie gazów bojowych, produkowano na masową skalę maski przeciwgazowe, kopano rowy przeciwlotnicze. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że Hitler wykorzysta tak wiele nowych technologii. Zresztą, do samego końca wojny obawiano się, że to w Niemczech powstanie pierwsza bomba atomowa i zostanie użyta bez żadnych oporów na dużą skalę.

- Liczono, że wojna przyjdzie z zachodu i potrwa kilka dni, po czym zostanie zatrzymana. Bardzo dużo ludzi cofało się na wschód. Jak wiemy, to zadziałało, ale tylko do 17 września.

Młode Żydowki na obozie w Zofiowce, lato 1939
Młode Żydowki na obozie w Zofiowce, lato 1939Laski DiffusionEast News

W komunikatach dla mieszkańców wsi pojawiały się apele, by przygotować zapasy żywności. Rzecz w tym, że pisano o rezerwie na dwa tygodnie, góra miesiąc. Skąd pewność, że ewentualny konflikt będzie trwał tak krótko?

- Tzw. żelazny zapas był planowany nawet na krótszy okres czasu. Miał przydać się nie podczas całego konfliktu, ale na wypadek skażenia chemicznego lub całkowitego odcięcia od żywności. Inna sprawa, że nikt sobie nie wyobrażał, że wojna będzie trwała tak długo.

Przypuszczam, że niewiele osób miało oszczędności, które pozwalałyby na zrobienie większych zapasów.

- Polska zaczynała wychodzić z kryzysu dopiero w połowie lat 30., trochę później niż reszta Europy. Wielki kryzys, który wybuchł w 1929, w wielu miejscach przygasł stosunkowo szybko, a u nas się przeciągał. Cały czas trzeba też pamiętać: Polska była świeżym tworem, wspólnotą, która dopiero zaczynała się budować, a jednak w skali świata krajem bardzo nowoczesnym. Pod wieloma względami byliśmy, jakby wielu historyków społecznych dzisiaj powiedziało, krajem progresywnym, mówię np. o prawie wyborczym kobiet (u nas od 1918 roku, gdy w wielu innych krajach europejskich kobiety wciąż tych praw nie miały), braku penalizacji aktów homoseksualnych (w Rzeszy działał na przykład ustanowiony jeszcze w drugiej połowie XIX wieku tzw. Paragraf 175, na mocy którego skazywano homoseksualistów; w Polsce zabroniona była tylko prostytucja), na nowo budowaliśmy silną pozycję. Z jeszcze innej perspektywy patrząc, było w tej postawie młodego kraju wiele brawury i entuzjazmu. No ale takie są pewnie prawa młodości. Myślano, że zawsze jakoś sobie poradzimy.

- Inna rzecz, że wówczas 60 proc. mieszkańców zajmowało się rolnictwem, żyło na skraju ubóstwa i nie miało szans na odłożenie. Część ludzi kosztowności trzymała jednak z nadzieją, że pomogą im przetrwać ewentualną wojnę. Wielu z nich traciło je bezpowrotnie.

- Wojna zawsze dekonstruuje prawo i porządek. Przynosi zniszczenie niewyobrażalne dla ludzi, którzy żyją w pokoju.

Jedna z bohaterek twojej książki po przyjeździe do Sopotu jest zaskoczona, że Żydzi nie mogą korzystać z plaży, a na wszystkich słupach wiszą flagi z symbolem swastyki. Miała dostęp do prasy, radia, a dopiero na miejscu konfrontuje się z rzeczywistością. Polacy nie mieli świadomości, co dzieje się w Wolnym Mieście Gdańsk?

- Życie nie jest tożsame z tym, co piszą w prasie i mówią w mediach, chociaż czasem dajemy się uwieść ich przekazowi. Na ogół ludzie chcą się wyspać, zjeść coś dobrego, pobyć w miłym towarzystwie, kochać się, zadbać o bliskich... Gdy jest lato i widzisz plażę ze złotym piaskiem, po prostu biegniesz. Tak zrobiła moja bohaterka - Janina Halperson, która w Sopocie znalazła się, będąc w drodze do Szwecji. Fascynowała się Skandynawią, pociągała ją tamtejsza demokracja, uczyła się szwedzkiego i w nagrodę za uczestnictwo w kursie językowym, miała szansę wyjechać na miesięczne stypendium w lipcu lub sierpniu. Wybrała sierpień i prawdopodobnie dzięki tej decyzji przeżyła.

- Większość z nas jest Janką w tym sensie, że biegniemy przed siebie, refleksję stawiając na drugim planie. Lekcja z tej historii jest taka, żeby być świadomym kontekstu i ewentualnego zagrożenia. Z drugiej strony należy dbać o plaże, które są dla wszystkich, które nie powinny być wykluczające.

Adolf Hitler, Hermann Göring, Rudolf Schmundt i Martin Bormann w 1939 roku
Adolf Hitler, Hermann Göring, Rudolf Schmundt i Martin Bormann w 1939 rokuMary Evans Picture LibraryEast News

Zaintrygowała mnie choroba nerwowa Hitlera, o której tuż przed wojną wspominano w gazetach. W podobnym tonie tabloidy rozpisywały się rok temu o domniemanej chorobie nowotworowej Jarosława Kaczyńskiego - być może zadziałał podobny mechanizm. Życie Führera faktycznie było zagrożone?

- Jeśli prasa zajmuje się zdrowiem psychicznym polityków, oznacza to mniej więcej tyle, że albo faktycznie są chorzy, albo tak istotni, że warto rozpuszczać o nich plotki. W przypadku Hitlera prawdopodobnie mieliśmy do czynienia z plotką, puszczeniem w obieg informacji, która dawała nadzieję. Zdarzało się, że gazety chciały zaczarować rzeczywistość. W przededniu wojny ludzie łapali się wszystkiego, także rzekomych znaków na niebie i przepowiedni jasnowidzów.

O podobnym nasileniu wiary w przepowiednie i wróżby pisała Olga Drenda w kontekście późnych lat 80. i panującej wówczas beznadziei.

- Horoskopy i przepowiednie są częścią naszego życia. Jesteśmy tylko ludźmi i chcemy znać przyszłość, żebyśmy mogli się na nią przygotować. To pragnienie przybiera rozmaite postaci, np. plotki, która może zdradzać śmierć znienawidzonego dyktatora czy tajemnych znaków, zapowiadających wojnę. W książce cytuję chociażby Marlenę Dietrich, która powiedziała w jednym z wywiadów, że 15 sierpnia musi się coś stać. Wiele osób wzięło sobie do serca tę datę...

Faktem były natomiast nieformalne spotkania polskich polityków z politykami Rzeszy. Myślę np. o wspólnych polowaniach. Mościckiemu i Göringowi zrobiono podczas jednego z nich zdjęcie, o którym wspominasz w książce... Jak długo utrzymywał się taki stan rzeczy?

- Zdjęcie zostało zrobione przed 1939. Dyplomaci czy właściciele wielkich, konkurujących ze sobą firm spotykają się w sytuacjach półprywatnych, bo coś ich łączy, na przykład wspólne pasje. Mościckiego i Göringa łączyło myślistwo. Wspomniałem o tym w książce, by pokazać, że świat nie jest czarno-biały, jak czasem bywa w uproszczonej wersji historii. Warto patrzeć z różnych perspektyw, doczytywać, zaglądać do pamiętników i dokumentów osobistych. Dzienniki Goebbelsa przynoszą zresztą dużo wiadomości na temat tego, jak mogły wyglądać takie wzajemne, polsko-niemieckie, relacje.

Marcin Wilk - autor książki "Pokój z widokiem. Lato 1939"
Marcin Wilk - autor książki "Pokój z widokiem. Lato 1939"Jakub Celejmateriały prasowe

Kiedy nabrano pewności, że wojna jest nieunikniona?

- W ostatnim tygodniu sierpnia. Wtedy też zaczęły być widoczne ruchy przygotowawcze: zaciemnianie miast, nalepianie pasków w kształcie X na szybach, żeby nie popękały podczas wybuchów, kopanie rowów przeciwlotniczych, cicha mobilizacja, bo cały czas toczyły się pertraktacje dyplomatyczne. Ludzie masowo się przemieszczali: wracali z wakacji, wycofywali się na wschód, łączyli z rodziną. Kolejarze mieli dokładne rozpiski, jak należy się zachować, jak zabezpieczać majątek itp.

- Ale informacja o wybuchu wojny i tak nie dotarła do wszystkich. Jeden z moich bohaterów opowiadał historię o mężczyźnie, który 6 czy 7 września próbował przedostać się z Krakowa do Białegostoku. Dopiero zawiadowca na stacji powiedział mu, że to niemożliwe, bo wybuchła wojna.

- Cała reszta historii jest znakomicie rozpisana i, jak wiadomo, koszmarna. Ale to jest już inna opowieść. Moja książka kończy się dokładnie tuż przed katastrofą.

Więcej o książce "Pokój z widokiem. Lato 1939" przeczytacie TUTAJ

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas