Wolność! Równość! Siostrzeństwo!
Polki ruszyły do walki o swoje prawa! We wtorek 21 listopada o godz. 18. pod Sejmem znów zebrały się kobiety i oświeceni mężczyźni, by przeciwstawić się przedmiotowemu traktowaniu kobiet.
Zmiana konstytucji, którą postuluje LPR, zyskała poparcie arcybiskupa Michalika. W swoim poparciu arcybiskup nie powiedział, co robić, gdy zagrożone jest życie i zdrowie kobiety. Albo gdy kobieta zaszła w ciążę w wyniku gwałtu. Prawdę mówiąc, arcybiskup ani razu nie użył słowa kobieta. Bo kobieta nie jest tu ważna. Liczy się życie poczęte. Ona ma rodzić bez względu na okoliczności. Nie ma znaczenia, czy tego chce, czy może sobie na to pozwolić, jaką cenę za to zapłaci. Rzecz nie w tym, że odbiera się nam prawo do aborcji, która dla większości kobiet jest ostatecznością. Odbiera się nam prawo do kierowania się własnym sumieniem.
Narodowy Program Wspierania Rodziny, nad którym pracują posłowie PiS i LPR, ma regulować sprzedaż i stosowanie środków antykoncepcyjnych. Poseł Piłka uważa, że środki antykoncepcyjne są tak samo groźne jak papierosy i narkotyki, więc chce przed nimi ustrzec społeczeństwo. Posłanka Sobecka ostrzega przed stosowaniem prezerwatyw, gdyż niszczą delikatne narządy płciowe - czytamy na łamach "Przekroju". Na tychże łamach kilku posłów odmówiło odpowiedzi na pytanie, czy stosują środki antykoncepcyjne, bo to wkracza w ich sferę intymną. Ale dają sobie prawo, by ingerować w sferę intymną innych ludzi w imię fałszywie pojmowanej moralności. Bo moralność nie polega na dbaniu o komfort własnego sumienia cudzym kosztem.
Do czego prowadzi brak dostępu do środków antykoncepcyjnych widzieliśmy kilka dni temu. Kobieta umarła z wycieńczenia, rodząc dwunaste dziecko. Cała rodzina latami żyła w jednym pokoju w skrajnej nędzy. Gdzie przez te lata byli obrońcy życia? Czy po narodzinach życie już ich nie obchodzi? Gdzie byli lekarze? Czy nie potrafili przewidzieć, że wyniszczona kobieta nie wytrzyma porodu? Gdzie był ksiądz? Gdzie była opieka społeczna? Gdzie byli nauczyciele tych dzieci? Gdzie byli ludzie? Nie wiadomo. Najważniejsze, że kobieta urodziła. Możemy mieć czyste sumienie.
Dopóki nie umiemy pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują, nie mamy prawa oceniać kobiet, które decydują się na aborcję. Bo to kobiety dźwigają odpowiedzialność za życie dzieci i bardzo rzadko się od niej uchylają. Czy kobieta urodzi, czy nie - to i tak ona ponosi wszelkie konsekwencje swojej decyzji. Ksiądz Tischner, pytany o stosunek do aborcji, odpowiedział pięknie: "Mam takie zdanie, jak kobieta, która przychodzi do spowiedzi". Decyzje kobiet zasługują na szacunek, bo kobiety mają sumienie, a dramatycznych sytuacji nie da się rozwiązać zakazami.
Państwo powinno robić wszystko, by zminimalizować liczbę aborcji. Ma na to sprawdzone sposoby. Oświata seksualna, powszechny dostęp do antykoncepcji, pomoc finansowa dla samotnych matek i wszelkie regulacje prawne, które umożliwiają łączenie pracy zawodowej z macierzyństwem. We Francji i Szwecji, gdzie aborcja jest legalna, a środki antykoncepcyjne łatwo dostępne, poziom dzietności jest najwyższy w Europie! Bo państwo realizuje rzeczywistą politykę prorodzinną: bezpłatne przedszkola, ulgi podatkowe dla rodzin wielodzietnych, długie i płatne urlopy rodzicielskie dla obojga rodziców, wspieranie samotnych matek. Państwo powinno robić wszystko, by kobiety mogły mieć dzieci, ale nie może ich do tego zmuszać.
Manuela Gretkowska, w świetnym artykule opublikowanym w ostatnim "Przekroju", nawołuje, żebyśmy stworzyły własną partię. Czy nie czas, żeby to zrobić? Czy nie dość już lekceważenia kobiet? Kobietom trudniej zabrać głos w publicznym dyskursie, nie mamy wprawy, nie wiemy, czy można, czy jesteśmy wystarczająco mądre. Wciąż wiele z nas to grzeczne dziewczynki, łagodne i potulne, które nie chcą się nikomu narazić, bo tak zostałyśmy wychowane. Ale czy w głębi serca nie czujemy, że mamy coś ważnego do powiedzenia? Czy nie wiemy, że nie jesteśmy głupsze od mężczyzn? Czy nie czujemy, że więcej w nas empatii i zrozumienia, które potrzebne są światu bardziej niż męska agresja? Dopóki nic nie mówimy, nikt się z nami nie liczy.
Niedawno oglądałam program "Polacy" pt. "Czy kobiety są obywatelami drugiej kategorii?". Jeden z mężczyzn przyznał, że kobiety mają gorszą pozycję niż mężczyźni, ale to oczywiste, bo są gorsze. Niczego nie dokonały. Jedyna kobieta, która coś, jego zdaniem, osiągnęła, to Maria Skłodowska-Curie. Czy zna pani jakieś inne kobiety, które coś osiągnęły? - zapytał. Katarzyna Grochola, do której było skierowane to pytanie, umiała wskazać tylko samą siebie. I od razu zrobiło się przyjemniej. Ale pan, którego jedynym osiągnięciem jest zapewne przynależność do rasy panów, pozostał nieprzekonany.
Mam nadzieję, że nie muszę Państwa przekonywać, że jest nieco więcej kobiet, które dokonały wspaniałych rzeczy. I że nie muszę przypominać, że kobiety przez wieki nie mogły się kształcić, tworzyć, rozwijać swoich pasji i talentów. Wspierały mężczyzn w ich dążeniach do wielkich celów. Zajmowały się domem i dziećmi. Robiły wszystko, by świat trwał, gdy mężczyźni wywoływali wojny. Dbały, by nie zapomniano o wartościach. O znaczeniu ludzkiego życia. Nie nas uczyć, ile warte jest życie, tylko od nas.
W tym samym programie jedna pani, lekarka, powiedziała równie mądrze, że kobiety maltretowane same są sobie winne, bo się nie szanują. Ona się szanuje i nie pozwoliłaby się maltretować. Takim brakiem rozumienia mechanizmów społecznych, ekonomicznych i psychologicznych, które czynią z kobiet ofiary, w pierwszej chwili byłam zdruzgotana. Ale właściwie dobrze, że to powiedziała. Nie liczmy na to, że będą się z nami liczyć, jeśli my same nie będziemy się liczyć ze sobą. Jeśli nie będziemy walczyć o należne nam prawa do samostanowienia i realizacji własnych dążeń.
Jesteśmy silne, musimy w to tylko uwierzyć. Poczuć siłę siostrzeństwa.
Hanna Samson