Zdjęcie, które wstrząsnęło światem

Polska dziewczynka i amerykański dokumentalista przekazali światu świadectwo o okrucieństwie wojny.

Legendarne zdjęcie Juliena Bryana można oglądać w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku
Legendarne zdjęcie Juliena Bryana można oglądać w Muzeum II Wojny Światowej w GdańskuMarek BazakEast News

"Słuchajcie mojej historii. Mówię z oblężonego miasta Warszawy. Mogę i muszę mówić w imieniu narodu polskiego o tym, co tu się stało. Ameryka musi działać, musi pomóc!" - rozpoczął swoje radiowe wystąpienie dokumentalista, fotograf, Julien Bryan.

W tragiczne, wrześniowe dni 1939 roku był w stolicy Polski, widział dramat bombardowanego miasta i jego mieszkańców. Jego relacja odbiła się szerokim echem na Zachodzie. Prezydent Warszawy Stefan Starzyński najpierw mu pomagał, pożyczał samochód, ale potem poprosił, by dla własnego bezpieczeństwa natychmiast wyjechał.

Bryan napisał list pożegnalny do rodziny w USA, zdeponował go w sejfie ambasady i... został. Przez kolejne cztery tygodnie starał się być wszędzie tam, gdzie warszawiacy. 400 samolotów i artyleria prawie non-stop atakowały miasto. Bryan uwieczniał na zdjęciach śmierć, cierpienie, walkę o przetrwanie w zgliszczach miasta. Tuż przed kapitulacją wraz z pracownikami ambasady wywiózł negatywy za ocean.

Nie ustawał w mówieniu o zbrodniach Hitlera. Apelował do świata: "To, co spotkało Warszawę, spotka Paryż, Londyn, a nawet Nowy Jork". Jego wstrząsające kroniki obejrzała prezydentowa Eleonora Roosevelt. Wkrótce USA zaczęły przygotowywać się do wojny. − Tata pokazywał prawdę i w ten sposób walczył z niemiecką propagandą. Oni robili filmy gloryfikujące swoją rycerskość. Mówili, że nie atakują kobiet i dzieci, a ludzie im wierzyli − opowiada Sam Bryan, syn Juliena.

Syn Juliena Bryana był gościem na warszawskim wernisażu zdjęć ojca w 2010
Syn Juliena Bryana był gościem na warszawskim wernisażu zdjęć ojca w 2010Marek BazakEast News

Filmy z oblężonej Warszawy wstrząsnęły światem. Wkrótce jedna z fotografii Juliena Bryana, pokazująca małą dziewczynkę klęczącą nad ciałem siostry, znalazła się na pierwszych stronach gazet. Rozpacz małej warszawianki stała się symbolem okrucieństw faszystów. − Na zdjęciu jestem ja, Andzia zginęła dzień wcześniej. Płakałam wtedy strasznie, powtarzając "Przecież byłaś taka piękna" − opowiadała Kazimiera Kostewicz-Mika.

Był 14 kwietnia, przy zmarłej siostrze nie zauważyła nikogo, potem pojawił się fotograf. − On mnie tulił do siebie i coś mówił. Dopiero po latach, na filmie, zobaczyłam, że dwóch mężczyzn mnie prowadzi, że są tam kobiety. Nic nie pamiętałam. Biegłam do domu w strachu, bo wszystko się paliło − dodała. Starszą o dwa lata Andzię kochała bardzo. Pięknie umiała mówić, dobrze się uczyła, chciała się kształcić. Skończyła 7 klas, lecz rodzice nie mieli pieniędzy na podręczniki i ubranie, bo w domu było ich siedmioro. Z inną rodziną gnieździli się na 35 metrach kwadratowych, by obniżyć czynsz.

− Andzia wysłała w tajemnicy list do redakcji "Kuriera", a potem prosiła codziennie o 5 groszy. Płakała, gdy mama nie mogła jej dać. Któregoś dnia zaczęła klaskać w dłonie: "Jest, jest!". A tam redaktor odpisuje: "Aniu, nie martw się. Dostaniesz odzież i książki. Tatuś Twój dostanie pracę". Ale wybuchła wojna − wspominała Kazimiera. W ich dom na Powązkach trafiła bomba. Przenieśli się więc do rodziny, na Wolę.

Każde z dzieci Kostewiczów nosiło na piersi kawałek materiału z wypisanym nazwiskiem, wiekiem i adresem. Tak na wszelki wypadek. Wkrótce doszło do tragedii. Nie mieli co jeść, ale matka wiedziała, że przy ulicy Tatarskiej jest chałupka z ogródkiem. Za opłatą można było zebrać kartofle, warzywa. − Poszli tam rodzice, a po południu ciotka z Andzią. Była ładna pogoda, zaczęło się bombardowanie. Samoloty latały nisko, więc wpadły do domku. Tyle, że Andzia wyskoczyła i położyła się na polu. Dostała kulę w szyję i kręgosłup − opowiadała Kazimiera.

Julien Bryan i mała Kazia Kostewicz - bohaterka słynnej fotografii
Julien Bryan i mała Kazia Kostewicz - bohaterka słynnej fotografiiMarek BazakEast News

Nie dowiedzieli się od razu. Martwili się o tatę, który został ranny. Następnego dnia, gdy siedzieli w piwnicy, usłyszeli komunikat w radiu, że Anna Kostewicz, lat 14, zginęła.  − Mama chciała iść, ale płakaliśmy, żeby została, bo jak ją zabiją, to co zrobimy? Ja poszłam  − wspominała Kazimiera. Kostewiczowie przetrwali okupację. Poza najmłodszym Tadziem, który zmarł rok później z wygłodzenia.

− Żeby Andzia została z nami, to by żyła. Była inteligentna, dobrze ułożona. Ja zaś byłam nieuk, a Bóg mi dał najdłuższe życie z rodzeństwa − opowiadała w 2012 roku Kazimiera. Dziś ma 92 lata, wnuki i prawnuki. Juliena Bryana spotkała ponownie w 1958 roku. Komuniści pozwolili mu odszukać bohaterów zdjęć. Zamieścił ogłoszenie w "Expresie Wieczornym". Kazimiera miała już męża, dzieci, ugotowała mu kapuśniak. − Był taki miły, swojski, skromny. Przysłał dla mnie paczkę, ale tłumaczka mnie okradła. Nie powiedziałam mu o tym, żeby źle o nas nie myślał − tłumaczy.

Po latach poznała jego syna, Sama, który dba o spuściznę zmarłego w 1974 roku ojca. Zostawił po sobie ogromne archiwum, filmy z różnych zakątków świata, w tym dziesiątki dokumentów z Polski. Bo choć Julien pracował w wielu miejscach, nasz kraj ukochał najbardziej. Gdy w 1948 roku przyjechał do Warszawy, filmował odradzanie się stolicy. Był pod wrażeniem. Powiedział z przekonaniem: "Naród taki nie może być zwyciężony!".

Dobry Tydzień
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas