A jednak była cesarka
Poród na sali operacyjnej to nic strasznego - uspokajają doświadczone mamy.
Czasem los płata figle
"Gdy wreszcie zapragnęłam rodzić naturalnie, okazało się, że muszę mieć cesarskie cięcie".
Zanim zaszłam w ciążę, zarzekałam się, że zrobię wszystko, żeby nie rodzić naturalnie, tylko przez cesarskie cięcie. Uważałam, że poród to czysta złośliwość natury - śmieje się Wioleta Buławka-Nicpoń. - Teraz wiem, że przemawiały przeze mnie lęk i niedojrzałość. Ciąża bardzo mnie zmieniła, spokorniałam, wyciszyłam się i... zapragnęłam urodzić naturalnie! Wzmacniałam mięśnie Koegla, trenowałam oddychanie, kupiłam piłkę do ćwiczeń i poduszkę poporodową. Poza tym, dużo czytałam o fizjologii porodu, oglądałam filmiki edukacyjne, przygotowywałam się psychicznie.
Wszystko po to, by móc urodzić Karolka własnymi siłami. Tymczasem los spłatał mi figla. Kilka tygodni przed terminem okazało się, że mój synek jest ułożony pośladkowo i trzeba zaplanować cesarskie cięcie. Nie mogłam w to uwierzyć. Przecież tak się starałam. Błagałam Karolka, żeby się odwrócił. Niestety, prośby nie pomogły. Maluch najwyraźniej postanowił, że nie będzie się męczył. Podczas kolejnej wizyty ustaliliśmy termin cesarki. Bałam się. Nigdy nie leżałam w szpitalu, nie miałam nawet nic złamanego, a tu proszę! Dzień przed planowanym cięciem już leżałam na oddziale. Badania, wywiady, nerwy, nieprzespana noc...
Kiedy następnego ranka usiadłam na stole operacyjnym, czekając na znieczulenie zewnątrzoponowe, tak drżałam ze strachu, że położna musiała mnie przytrzymać do wkłucia. Potem też nie mogłam się uspokoić. Chciałam wszystko widzieć, wiedzieć, co się dzieje, więc lekarz anestezjolog dokładnie opisywał mi każdy etap operacji. Wreszcie usłyszałam najpiękniejszy dźwięk na świecie, ten, na który tak długo czekałam - płacz mojego Karolka. Po chwili zobaczyłam też malutkie, różowe ciałko. Lekarze położyli mi synka na chwilę przy twarzy, jego wielkie oczy patrzyły na mnie przerażone i zdziwione, a ja płakałam i śmiałam się jednocześnie...
Nigdy nie zapomnę tej chwili. Dalszy etap operacji bardzo mi się dłużył. Miałam wrażenie, że szycie trwa godzinami, podczas gdy wszystko zajęło nie więcej niż 40 minut. Synek czekał już na mnie na sali pooperacyjnej. Miałam dużo szczęścia, bo po cesarce czułam się świetnie, nie bolała mnie głowa, a ból w okolicy rany do dziś porównuję z zakwasami po fitnesie. Dziś Karolek ma już 10 miesięcy i jest dużym, silnym facetem. A ja nauczyłam się, że nigdy nie należy mówić nigdy.
Z anestezjologiem za rękę
"Gdy lekarz położył mi Krzysia na piersi, zapomniałam, że kończą mnie zszywać".
Jeszcze 3 dni przed terminem porodu planowaliśmy, że nasz bobasek przyjdzie na świat drogami natury. Jednak po ostatnim USG lekarz oświadczył, że maluszek jest ułożony pośladkowo i wypisał mi skierowanie na cięcie cesarskie. Strasznie płakałam. Aż mąż się przestraszył, że coś jest nie tak - opowiada Katarzyna Krajewska, mama Krzysia. Ostatniej nocy przed cesarskim cięciem nie mogłam spać.
Z jednej strony cieszyłam się, że w końcu ujrzę tego skrzata, który buszuje u mnie w brzuszku. Z drugiej - strasznie się bałam. Na początku nie pomagały tłumaczenia koleżanek z sali, że lekarze robią cesarki nie od dziś i na pewno wszystko będzie dobrze. Jednak im bliżej poranka, tym bardziej się uspokajałam. Na sali operacyjnej lekarze byli tak serdeczni, że strach zupełnie zniknął i pozostało tylko wyczekiwanie. O 9.15 zabieg się zaczął.
Anestezjolog zaproponował, że może trzymać mnie za rękę i mówić mi, co się dzieje. W pewnej chwili poczułam szarpanie... i strach, że jeszcze nie jestem znieczulona, a operacja już się zaczęła. Anestezjolog uspokoił mnie, że takie odczucia są naturalne. Lekarze mówili do mnie przez cały czas, ale ja nie byłam zbyt rozmowna. Czekałam na moment, gdy zobaczę mojego dzidziusia.
Nigdy nie zapomnę słów anestezjologa: "Czujesz dłoń lekarza pod piersiami? Teraz lekarz trzyma za główkę twoje dziecko i delikatnie je wypycha na zewnątrz. A teraz jest 9:27 i tak krzyczy twoje dziecko!". Wtedy usłyszałam najsłodszy płacz, płacz mojego synka! Krzyś od samego początku był piękny. Gdy siostra położyła mi go na piersi, przestałam zwracać uwagę na to, że lekarze jeszcze kończą mnie zszywać.
Potem patrzyłam, jak położne myją mojego synka i wywożą go w inkubatorze. Kolejna noc, bez Krzysia, była najgorsza i najdłuższa w moim życiu. Słyszałam płacz dzieci i cały czas myślałam, że ja tu leżę, a moje maleństwo mnie potrzebuje... Tak chciałam przystawić je do piersi i przytulić! Rano, razem z mężem, poszliśmy zobaczyć nasze cudo. W sali noworodków były 3 łóżeczka, ale ja od razu wiedziałam, który bąbelek jest nasz - płakał najgłośniej, ale i najcudowniej...
Cięcie na życzenie
"Bardzo się bałam rodzić naturalnie, ale nie widziałam innej możliwości".
Nocą, tuż przed terminem porodu, nie mogłam spać. Było ciepło, więc między 2.00 a 3.00 wstałam z łóżka i wyszłam na balkon, żeby zaczerpnąć powietrza. Po chwili zobaczyłam spadającą gwiazdę. Pomyślałam: "Chcę mieć cesarkę" - opowiada Kamila Hiller, mama Krystianka. Następnego dnia mój narzeczony odprowadził mnie do szpitala. Zostałam przyjęta, choć nie miałam żadnych objawów porodu (rozwarcia, skurczów, odchodzących wód).
Następnego dnia miałam mieć test oksytocynowy. O godzinie 8.00 rano zostałam podłączona do kroplówki i KTG. Leżałam spokojnie, słuchałam tętna mojego dziecka, ale po kilku minutach coś zaczęło się dziać. Co chwilę przychodziły położne, kazały mi głęboko oddychać, przekręcać się z prawego boku na lewy i odwrotnie. Nagle wszyscy zaczęli się spieszyć, pojawiło się więcej osób. Położne przez cały czas przypominały mi o głębokim oddychaniu, ale byłam tak zestresowana, że nie dawałam rady. Nie wiedziałam, co się dzieje.
Po chwili przyszedł lekarz i usłyszałam: "Przygotować salę operacyjną. Robimy cięcie". Zdenerwowana, zapytałam dlaczego. Lekarz odpowiedział, że dziecku spada tętno i trzeba szybko operować. Wtedy zaczęłam płakać. Gdy przewozili mnie na salę, usłyszałam, jak ktoś mówi do narzeczonego: "Proszę nie wchodzić, poczekać na korytarzu". Sprzed operacji pamiętam tylko jak lekarze próbowali mi podłączyć kroplówkę.
Nie mogli znaleźć żyły na lewej ręce, więc powiedziałam, żeby spróbowali na drugiej, bo z tamtej zawsze mam pobieraną krew. Potem usłyszałam: "Proszę policzyć do pięciu" i zasnęłam. Gdy się obudziłam, pomyślałam, że spełniło się moje życzenie. Po kilku godzinach zobaczyłam Krystianka. Był bardzo podobny do tatusia. Dziś, gdy ma prawie 10 miesięcy, jest uśmiechnięty i towarzyski, jak my.