Koniec pewnej epoki
Drugiego sierpnia zmarła Wanda Chotomska. To jedna z tych wiadomości, które budzą w pokoleniu obecnych trzydziesto i czterdziestolatków, mocny niepokój. Wraz z autorką wierszy i piosenek dla dzieci odchodzi gdzieś odrobina czaru dzieciństwa.
Z twórczością Wandy Chotomskiej wiąże się wiele anegdot. Jednak najciekawszą z nich serwuje samo życie. Jeśli zapytać ludzi mojego pokolenia o tę autorkę, to oczywiście każdy zna, ceni i czytał w dzieciństwie. Dopiero drugie pytanie budzi znacznie ciekawsze odpowiedzi. Brzmi ono: "Jaki jest twój ulubiony wiersz/piosenka Wandy Chotomskiej?".
Tutaj następuje chwila dłuższego zastanowienia, bo niby wszyscy znają i lubią, ale o konkrety już znacznie trudniej. Z pomocą przychodzi sieć, gdzie wymienia się najsłynniejsze utwory Wandy Chotomskiej. Jednak nawet tytuły nie wyjaśniają wiele. Dopiero przeczytanie kilku charakterystycznych rymów, wywołuje uśmiech i zrozumienie. Wynika to pewnie z faktu, że wiele z utworów autorki poznawało się podczas wieczornych rodzinnych seansów czytelniczych. W pamięci pozostały zabawne rymy i historyjki, ale nie tytuły.
Chotomska wychowała całe pokolenia Polaków. Nauczyła ich zabawy językiem, chęci do eksperymentów z formą i żartowania. Dzięki jej twórczości łatwiej było zrozumieć, jak wiele piękna może kryć się w tej formie komunikacji. Rozsmakowaliśmy się w słowie, a przynajmniej mieliśmy taką szansę.
Wanda Chotomska twórczością dla dzieci zajęła się w zasadzie przez przypadek. Przez lata pracy w "Świecie Młodych", przez pisanie książeczek i przygotowywanie dobranocek, stała się dziecięcą legendą. Była jedną z inicjatorek powstania Orderu Uśmiechu, który przyznawany jest przez dzieci. W wywiadach twierdziła, że jej najlepszym dziełem jest wierszyk "Kurcze blade". Jednak każdy, kto zetknął się z jej twórczością ma swoją ulubioną opowiastkę.
Moje najmocniejsze wspomnienia związane są z jej książką "Dzieci pana astronoma". Opowiastka o sympatycznym miłośniku gwiazd, któremu dzieci postawiły pomnik wryła się w moją pamięć za sprawą koszmarnego wypracowania. Była to chyba trzecia klasa podstawówki. W ramach zadania domowego mieliśmy odpowiedzieć na pytanie "Dlaczego dzieci pana astronoma postawiły mu pomnik?". Była sobota, na zewnątrz piękna pogoda i ostatnią rzeczą, jaką chciałem robić, było rozwlekłe pisanie. Zasiadłem do zeszytu. Napisałem i poszedłem się bawić.
Zaniepokojeni szybkością odrabiania pracy domowej rodzice, zdecydowali się sprawdzić, co też napisałem. W zeszycie widniało "Bo był tego wart". Niestety zwięzłość formy nie spotkała się z uznaniem opiekunów, którzy zmusili mnie do pisania wypracowania na dwie strony. Tego dnia przestałem trochę lubić twórczość Wandy Chotomskiej. Za to zapamiętam ją do końca życia.
Rozpytywani znajomi z mojego pokolenia mają raczej pozytywniejsze wspomnienia. Koleżanka podobno odmawiała spożywania posiłków, jeśli nie towarzyszyło im czytanie utworu "Gdyby tygrysy jadły irysy". Dziś śmieje się, że opowieść miała podprogowy przekaz, aby nie jeść mięsa i dlatego została wegetarianką. Samą książeczkę, pokreśloną i pełną plam po zupie, przechowuje niczym cenny skarb do dziś.
Takich historii jest zapewne więcej, bo rymowanki Wandy Chotomskiej żyją własnym życiem. Wypytywani dyskretnie młodsi koledzy z redakcji doskonale znają np. rym do "Czarnej krowy w kropki bordo", ale mają problem z przypisaniem autorstwa.
Odejście Wandy Chotomskiej wiele osób uzna pewnie za koniec pewnej epoki. Na szczęście pozostaną jej utwory, które mogą cieszyć kolejne pokolenia dzieci. Czytajmy zatem Chotomską, bo "jest tego warta".