Nie jesteś rodzicem idealnym. Przyznaj się do tego!
- Tak czytam wasze wypowiedzi i współczuję tym rodzicom. One same na świat się nie pchały. Dziecko to skarb, a nie wyjec. Idąc do wyra jedno z drugim wie, skąd się biorą . Jak nie chce się mieć dzieci, to trzeba się zabezpieczać, a nie później płakać i szukać dziury w całym i mieć pretensje do całego świata - pisze pod jednym z wpisów naszej blogerki użytkownik INTERIA.PL. Oto odpowiedź autorki bloga "Matka jest tylko jedna" do tego komentarza.
No właśnie. Dziecko to skarb. To znaczy nie jest tak, że się nie zgadzam. Oczywiście, Kosmyk to największy skarb, jaki posiadam i najdroższa rzecz w moim życiu. Ale czy w związku z tym nie mam prawa do bycia zmęczoną, czy nie mam prawa mieć czasem dość całodziennej opieki nad nim, czy nie mam prawa raz na miesiąc pospać dłużej niż pięć godzin, czy wreszcie nie mam prawa nudzić się podczas układania klocków lub czy nie mogę czasami posprzątać bez dziecka u nogi? Naprawdę nie można się na coś takiego NIKOMU poskarżyć?
Swoją drogą - nigdy bym się nie spodziewała, że kiedyś sprzątanie w samotności stanie się "urlopem". Moja przerażona mina, kiedy zaoferowałam dziś babci zdjęcie brudnej pościeli, a ona wymyśliła, że pójdziemy to zrobić z Kosmykiem, mówiła zresztą sama za siebie.
Dziecko to skarb. W naszym kraju wciąż i nieprzerwanie standardem jest model matki wiecznie uśmiechniętej, cały czas zadowolonej, nieustannie zachwyconej swoim szkrabem, wielbiącej najdrobniejsze ziarenko piasku w przybrudzonych bucikach i bezsennie, ale z uśmiechem, przygarbionej nad łóżeczkiem swojego nieśpiącego skarba. Czy ktoś w ogóle widział taką matkę? Czy taka w ogóle istnieje? Naprawdę jest jakaś, która nigdy, ale to nigdy nie chciała rzucić wszystkiego w cholerę i na pięć minut zostać z własnymi myślami sam na sam, a każdą nocną pobudkę wita szczerym uśmiechem i bez żalu rezygnuje z porcji snu? Być może pojawi się taka w komentarzach.
Dziecko to skarb i nie można nawet słowa złego mu powiedzieć. Nie szukaj dziury w całym i nie miej pretensji do całego świata. Rozbije ci w furii pół zastawy śniadaniowej? Skwituj to łagodnym uśmiechem.Wywlecze cały kosz na śmieci na środek kuchni? Pogłaszcz po główce. Uderzy cię w twarz i zrzuci okulary na podłogę? Powiedz, że nic się nie stało i szykuj sześć stów na nowe szkła.
Coraz częściej widzę matki, które na powyższe zachowania dziecka tak właśnie reagują. Nie robią nic. Nic dosłownie. Patrzą się. Czasem jednej lub drugiej stanie łza w oku od ciosu, ale nic nie powie. Nic nie zrobi. Dziecko to skarb.
Oczywiście nie czepiam się tego jednego komentarza. Służy mi on za przykład i przypomina pewien rodzaj ludzi, którzy starają się na zewnątrz wyglądać i zachowywać lepiej niż w domu. Zawsze wyprasowani, uśmiechnięci. W chacie mąż tłucze, a żeby kupić nową sukienkę kredyt musiała wziąć, ale za wszelką cenę nie można tego pokazać sąsiadom i gawiedzi.
Zadłużę się, nie dojem, nie dośpię, zapracuję się na śmierć, ale nie pokażę, że nie stać mnie na nowe buty, nie dam nikomu poznać, że nie kocham męża, nie przyznam się, że dziecko mnie czasami wkurza, a z mojego tyłka nie lecą cały czas kryształy. Zastaw się, a postaw się. Wyglądaj ładnie. Uśmiechaj się. Nie daj poznać, że coś idzie nie tak. Że nie dajesz rady. Zwariuj.
Ten strach, przed powiedzeniem, że coś jest nie tak. Ta obawa, że okażemy się nie tak idealni, jak ci z obrazka. Przekonanie, że każde potknięcie należy szybko i sprawnie zatuszować, żeby na jaw nie wyszła PRZERAŻAJĄCA prawda - jesteśmy normalni.
Ludzi, którzy tak żyją, podziwiam i jednocześnie im współczuję. Pewnie dlatego, że ja bym tak nie umiała. Być może to, że zakisiłabym się we własnym słoiku, a po czasie wybuchnęła jak cola z mentosem, wynika z tego, że jestem bardzo emocjonalna. Czasami po prostu muszę powiedzieć, że coś mnie denerwuje/irytuje/nie podoba się/jest nie do przyjęcia. Ulga, jaką niosą te słowa, jest nie do opisania. Nie umiałabym przymykać oka na zdrady męża. Nie potrafię nie reagować, kiedy widzę, że ktoś znęca się nad dzieckiem. Nie umiem nie zauważać czyjegoś kłamstwa. Ciężko mi ukrywać, że coś idzie nie tak. Staram się znaleźć sposób, rozwiązanie, klucz do tego, żeby było lepiej, inaczej.
Zastanawiam się, co pomyślałby mój syn, gdyby kiedyś przeczytał, że non stop było różowo i radośnie. Że nie czułam się zmęczona i że nigdy nie mieliśmy siebie dość. Czy to, co przeczyta, nie gryzłoby mu się z tym, co pamięta? Czy nie miałby wyrzutów sumienia, że mama tak ładnie o nim pisała, a on dziś jej nie cierpi, bo czegoś nie pozwoliła mu zrobić? Mam wrażenie, że kiedyś, kiedy nie będzie rozumiał, dlaczego nie możemy się dogadać, pokażę mu ten blog i powiem, żeby się nie martwił - ja też nie zawsze rozumiałam, o co mu chodzi. Powiem mu wtedy, że często nie potrafiliśmy się dogadać, nie umiałam odczytać jego potrzeb, ale zawsze tak samo mocno go kochałam i nic tego nie zmieni.
Na razie jest mały i pamięta niewiele, ale po cichu liczę na to, że w przyszłości nie będzie się krępował mówić, że mama czasem go wkurza. Że nie podoba mu się to i to. Że na to i na to nie może się zgodzić. Żeby umiał mówić to, co czuje i się tego nie wstydził. Tak, wiem, że może mieć ciężko w życiu. Na to też chcę go przygotować.
Ale przede wszystkim bardzo bym chciała, żeby rozumiał, że życie nie zawsze pachnie słońcem i wyje radością, niekoniecznie wszystko musi się błyszczeć jak na okładce "Gali". Jesteśmy ludźmi. Tylko ludźmi. Nie zawsze zachowujemy się w porządku, nie wszystko nam wychodzi, nie wyglądamy ciągle jak cukierek na wystawie i nie udaje nam się wciąż zachowywać wzorowo.
Dziecko to skarb. Nie zamykajmy go w iluzji.