Ależ pani jest wredna!
Aktorka Małgorzata Pieczyńska opowiada o życiu w Szwecji, stosunku do paparazzi oraz byciu wredną teściową... w serialu.
Dużo pracuje Pani w Szwecji?
Ostatnio tak się składa, że właściwie w ogóle. Mam tyle pracy w Polsce i brak mi czasu na Sztokholm. Nie dałabym rady wszystkiego połączyć.
Jest Pani trochę zmęczona?
Nie mogę powiedzieć, że zmęczona, ale mam takie chwile, kiedy bardzo tęsknię za domem w Sztokholmie. Za jego ciszą, spokojem. To dom z duszą, drewniany, myśliwski. Tam naprawdę odpoczywam.
To Pani marzenie w tej chwili?
Tak, ale dodam jeszcze do tego chęć podróżowania. Ale myślę, że przyjdzie na to czas.
Najwięcej czasu spędza Pani na planie serialu "Na Wspólnej". Nie bała się Pani zagrać postaci negatywnej?
Nie, nie miałam żadnych oporów, choć z czasem przekonałam się, jak bardzo telewidzowie i fani seriali utożsamiają aktorów z granymi przez nich postaciami. Kilka razy miałam sytuację, kiedy spotkane na ulicy miłośniczki serialu mówiły do mnie: "Ależ pani jest wredna. Czego pani chce od tej swojej synowej"?
Pani koleżanki same organizują sobie pracę.
Tak, wiem i świetnie im to idzie. Podziwiam i mam wielki szacunek dla Krystyny Jandy, Małgosi Zajączkowskiej i Ewy Kasprzyk. Jeśli chodzi o mnie, to nie stać mnie chyba jeszcze na to. Ale kiedyś, kto wie? Na razie dosyć dużym ograniczeniem jest jednak dzielenie życia na dwa kraje.
Jak Pani reaguje na wycelowane w Panią obiektywy paparazzi?
Nie reaguję wcale, bo nie mam nic do ukrycia. Zrobiono mi kiedyś zdjęcia na zajęciach jogi, na zakupach i u jubilera. Nic wielkiego, ale jeśli ludzi to kręci, proszę bardzo, niech za mną jeżdżą. Ale żadnej sensacji nie będzie.
Czy nigdy nie myślała Pani o powrocie do Polski? Proszę o szczerą odpowiedź.
Nie, ponieważ mój mąż nie może sobie na to pozwolić. A samolot ze Sztokholmu do Warszawy leci półtorej godziny.
Jakie ma Pani relacje z synem?
Znakomite. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie mamy tematów tabu. Victor wie, że zawsze jestem do jego dyspozycji. Zawsze może zadzwonić. Moim zdaniem, podstawą w wychowaniu dziecka jest przykład idący z góry, czyli od rodziców.
Chodzi o rozmowy?
Właśnie nie, chodzi o sposób, w jaki się żyje, jak spędzamy razem czas, jak i o czym rozmawiamy. Mam takie poczucie, że daliśmy synowi wszystko to, co najlepsze i nie będzie miał problemu z odróżnieniem dobra od zła.