Alina Janowska: Dzielna łączniczka od "Kilińskiego"
W czasie wojny nauczyła się, co to śmierć, strach, niepewność. Ryzykowała życie, potem dbała by przetrwała pamięć o tych, którzy je oddali za Polskę.
Ma 92 lata, zdrowie nie pozwala jej jeździć do szkół, opowiadać dzieciom o powstaniu. Przez całe życie starała się, by pamięć o kolegach, przy boku których walczyła z Niemcami, przetrwała. Jednak nieubłagany czas dosięgnął ją swoim pociskiem. Jako mała dziewczynka nie sądziła, że tak jak tacie, przyjdzie jej bronić Polski.
Ojciec Aliny Janowskiej, Stanisław, był adiutantem generała Dowbora-Muśnickiego. U jego boku wkroczył do Kijowa w 1920 roku. W wolnej Polsce został pedagogiem. Uczył nauczycieli gospodarzenia na roli, sam był inżynierem rolnictwa. Pochodził z ziemiańskiej rodziny. Janowscy najpierw mieszkali w dworze w Miętnem, koło Garwolina, potem w 1937 roku wraz z synem Witkiem i córką Janinką przenieśli się na Nowogródczyznę. Alina świetnie tańczyła i śpiewała, marzyła o scenie. Jednak wybuchła wojna, ojciec poszedł na front, a ona z matką i bratem znalazła się w Wilnie.
Trafili do stalagu Hohenstein pod Olsztynkiem. Alina jako zdolna do pracy miała być wywieziona na roboty do Niemiec. Wtedy po raz pierwszy pomogła jej przyjaciółka matki, Ilse Glinicka. Była córką Austriaka i Estonki i wykorzystywała ten fakt w niemieckich urzędach w czasie wojny. Wyciągnęła Alinę z obozu i wysłała do Warszawy, gdzie załatwiła jej pracę u hrabiostwa Branickich w Wilanowie. W ten sposób dziewczyna dostała papiery i przeniosła się do stolicy.
Alina zapisała się do szkoły tańca Janiny Mieczyńskiej, ale szybko trafiła do konspiracji. W styczniu 1940 roku zaprzysiężono ją w Batalionie "Vistula", który w czasie Powstania nosił nazwę "Kiliński". Kiedy w 1943 roku jego dowódcą został rotmistrz Henryk Roycewicz ps. Leliwa, Alina Janowska nie była już naiwną dziewczyną bawiącą się w konspirację. Miała za sobą półroczny pobyt na Pawiaku.
W mieszkaniu jej ciotki w Alejach Jerozolimskich 23 znaleziono Żydów. Lokal był konspiracyjny, opatrywano w nim rannych po akcjach, przechowywano uciekinierów z getta, składano gazety, prowadzono tajne komplety. Alina w więzieniu nikogo nie wydała, co więcej sporządzała listy osób wywożonych z Pawiaka do obozów lub na egzekucje. Wtedy powiadomiona przez rodziców Ilse Glinicka pomogła jej po raz drugi.
Gdy Alinę wypuszczono, zabiedzona, obdarta, bez pieniędzy wsiadła do kolejki EKD, by dostać się do rodziców do Tworek. - Wracam z Pawiaka - rzuciła konduktorowi. Tego samego konduktora spotkała dwa lata później. Też była bez biletu w kolejce EKD, nie wyglądała najlepiej. - Wracam z Powstania - powiedziała mu wtedy.
Uciekła ze stolicy dopiero w październiku 1944 roku, jako jedna z ostatnich. Jej Batalion "Kiliński" był pełen wielkich postaci. Byli w nim "Skrzetuski", "Zagłoba", dwóch "Bohunów", "Babinicz" i nawet "Hajduczek". Była nim jej przyjaciółka sanitariuszka Lucyna Bolecka. O Janowskiej mówiono zwyczajnie Alina, choć miała też pseudonim "Setka", bo zawsze można było na nią liczyć na 100 procent.
Od 3 sierpnia 1944 roku "Kiliński" atakował budynek PAST-y (Państwowej Akcyjnej Spółki Telefonicznej) na Zielnej. Ważny dla powstańców punkt strategiczny. Przez trzy tygodnie ciężkich walk Alina z Lidką Budkiewicz nosiły chłopcom jedzenie. Gotowały kaszę i nocą, pod obstrzałem, dźwigały przez barykady ciepły garnek. - Raz, gdy otworzyli kocioł, wiał taki wiatr, że wsypał do kaszy piasek z worków na barykadach. Jedli, kasza chrzęściła im między zębami, - wspominała aktorka.
Chłopcy odnieśli wielkie zwycięstwo, po ataku miotaczami płomieni, zdobyli budynek. Niemcy poddali się. Batalion "Kiliński" stał się sławny w całej Warszawie. Ale walka trwała dalej, choć chwile chwały były coraz rzadsze. Alina ścieliła kolegom posłania. - Łóżek było coraz mniej, a grobów coraz więcej. Ciągle myślałam, które łóżko nie będzie już posłane - opowiadała po latach.
Jej najgorsze powstańcze wspomnienie to były piwnice. Przeczołgiwała się przez nie jak kret, nosząc meldunki. Siedzieli w nich ludzie, matki z dziećmi, staruszkowie, przerażeni, zrozpaczeni. Gdy w końcu nie miała już komu nosić meldunków, wyczołgała się z miasta przez pola kartofli i pomidorów. - Za nic nie chciałam iść do niewoli. Czekali na mnie rodzice - tłumaczyła. Nie myliła się. Gdy weszła do domu, ojca w nim nie było. Leżał krzyżem w kaplicy modląc się o jej powrót.
Została aktorką, zagrała w "Zakazanych piosenkach". Była pierwsza wykonawczynią piosenki "Na prawo most, na lewo most", którą z myślą o niej napisała Helena Kołaczkowska. Lubiła powieść "Kolumbowie rocznik 20", cieszyła się, że w końcu władze komunistyczne zgodziły się na jej ekranizację. Jej dowódca z powstania Henryk Roycewicz dostał za udział w walkach drugie Virtuti Militari. Przeżył, ale w 1949 roku trafił do ubeckiego więzienia za działalność w AK. Zrehabilitowano go dopiero po 1956 roku. Dożył uroczystości wmurowania tablicy w budynek PAST-y w sierpniu 1978 roku i nadania placowi Napoleona nazwy Plac Powstańców Warszawy.
Alina urodziła trójkę dzieci: Agatę i Kasię i Michała, doczekała się piątki wnucząt. Drugi mąż, architekt, szermierz Wojciech Zabłocki był uważany za pierwszą szablę RP. - Kocham warszawiaków za to, że wrócili do tego miasta, bo tu nie było nic. W ruinach zaczynali życie. Mamy piekielnie zdolny naród. Jestem wielką patriotką - mówiła Alina Janowska.