Anna Popek: Wiara to sens mojego życia
Choć ma za sobą bolesne doświadczenie rozwodu, nigdy nie straciła wiary. W trudnych momentach odmawia różaniec, który dostała od Jana Pawła II, a ostatnio po latach przerwy wróciła do pielgrzymek.
Dorota Czerwińska, "Ludzie i wiara": Niedawno wydała pani książkę pt. "Piękna 50-tka". Na co, poza sferą urody, chciała pani zwrócić uwagę kobiet?
Anna Popek: Przede wszystkim na prosty fakt, że bez pięknej, spokojnej duszy nie ma piękna człowieka. W Mądrościach Syracha napisane jest: "Złość kobiety zmienia wyraz jej twarzy, zeszpeca jej oblicze na kształt niedźwiedzia".
Jaki jest pani stosunek do upływającego czasu?
Ja w ogóle nie pamiętam, ile mam lat, tylko o tym, jakie zadania są jeszcze do wykonania.
Kiedyś chodziła pani na pielgrzymki, a jak jest dzisiaj?
Po ponad 20 latach wróciłam do pielgrzymowania. Już czwarty raz byłam w Częstochowie i czułam się, jakbym znowu miała 18 lat. Cudownie jest iść, rozmawiać, modlić się, śpiewać. Ten rodzaj wysiłku poświęconego Bogu w jakiejś intencji jest bardzo potrzebny.
Czy miała pani w jakimś momencie kryzys wiary?
Nigdy. Zawsze pilnowałam tego, żeby co niedzielę być w kościele. Wiarę trzeba podtrzymywać. Warto zmobilizować się, poczytać Biblię, pójść na rekolekcje, posłuchać co mówią mądrzy ludzie. Człowiek pozostawiony sam sobie jest słaby, więc trzeba się wzajemnie wspierać.
Była pani kiedykolwiek świadkiem cudu albo czyjegoś nawrócenia?
Niektórzy ludzie uważają, że wszystko, co nas otacza, jest cudem, i ja do nich należę. Gdyby każdy z nas przyjrzał się dokładniej swojemu życiu, na pewno dostrzegłby w nim Boską interwencję.
W jaki sposób chroni się pani przed złem?
Modlę się, mam różaniec, który dostałam osobiście od papieża Jana Pawła II.
Religijność wyniosła pani z rodzinnego domu?
Moc wiary przekazali mi: mama, ojciec, dziadkowie. Ale też jest ona wynikiem moich własnych poszukiwań.
Jakie miała pani relacje z rodzicami?
Wspaniałe. Moi rodzice byli ze sobą bardzo zżyci, nawet jak się czasem kłócili, to było wiadomo, że oni są razem. Jak rozmawiałam np. z mamą, to wiedziałam, że jest to rozmowa z matką i ojcem. Kiedy rodzice mówią jednogłośnie, dla dziecka jest to wielka siła. Poruszaliśmy wszystkie tematy i wspólnie podejmowaliśmy najważniejsze decyzje.
Pielęgnuje pani więzi rodzinne?
Tak. Niestety mój tata już nie żyje. Powtarzał nam z siostrą, że mamy się zawsze nawzajem wspierać. Mama wiele lat temu przeprowadziła się z Bytomia do Grodziska Mazowieckiego, żeby pomagać mi i mojej siostrze Magdzie w wychowaniu dzieci. Robi to do dziś.
Jej wsparcie organizacyjne i wychowawcze jest nieocenione. Choć teraz coraz częściej to ja zajmuję się mamą. Zabieram na wycieczkę, na spacer, do kina. Niedawno wyjechałyśmy do Solca Zdroju, bo tamtejsze siarkowe kąpiele dobrze wpływają na stawy.
Wspominała pani, że stara się żyć zgodnie z Dekalogiem. To trudne zadanie w dzisiejszych czasach...
To jest bardzo proste i piękne. Nie ma mądrzejszej księgi ani poradnika życiowego niż Pismo Święte i Dekalog. Stosowanie wskazówek tam zawartych w życiu ułatwia wszystkie sprawy. Wystarczy trzymać się podstawowych wartości. Inaczej będziemy dryfować i chodzić po tym świecie jak zagubione owce. Znam ludzi, którzy odeszli od wiary, albo w ogóle nie poznali Pisma Świętego. I choć uważają, że są wolni i zadowoleni, to gdy wracają do pustego domu, okazuje się, że wypełniają czas byle czym, bo w ich życiu tak naprawdę nie ma nic wartościowego.
Co jest dla pani w życiu najważniejsze?
Żeby nikogo nie krzywdzić i być przyzwoitym człowiekiem. Czasami mijają lata, zanim to zrozumiemy, więc warto jak najszybciej zastanowić się nad konsekwencjami naszych działań. I wtedy rozpoznać w sobie zdolności do bycia dobrym i pożytecznym dla innych, niezależnie od tego, jak nam się wiedzie na polu zawodowym czy prywatnym.
Udało się pani przekazać te wartości córkom?
Cały czas nad tym pracuję. Mimo że są już dorosłymi kobietami, zawsze rozmawiamy o tym, co w życiu jest dobre i co warto robić. Z uwagą też słucham, co one mają mi do powiedzenia, bo jak wiadomo, młodość ma swoje prawa, wyzwania i oczekiwania. Ciągle prowadzimy więc dialog.
Czym obecnie zajmują się Oliwia i Małgorzata?
Obydwie są studentkami, ale każda poszła w swoją stronę. Oliwka ma dwadzieścia trzy lata i studiuje w Holandii ochronę przyrody, a dwa lata młodsza Małgosia ekonomię w Warszawie.
Nie brakuje ich pani w domu?
Oswoiłam się już z nową sytuacją, choć cudownie jest móc o kogoś dbać. Więc jak tylko Małgosia jest u mnie, zawsze jemy razem śniadanie i staramy się pobyć ze sobą jak najdłużej. Z Oliwką też mam dobry kontakt. Wysyłam jej paczki i odwiedzam w Hadze.
A jak obchodzi pani święta Bożego Narodzenia?
Zazwyczaj spędzamy je u mojej siostry, bo Magda ma duży dom i jest doskonałą gospodynią. Ja przywożę produkty i pięknie dekoruję stół, na którym zawsze są dwa rodzaje zup - barszcz i grzybowa oraz tradycyjne potrawy wigilijne, m.in. ryba, kapusta, ziemniaki, makowce, pierniki. Dbamy też o to, żeby opłatek był oblany miodem, aby w życiu było słodko i dobrze. Nasza babcia Małgosia przywiozła ten zwyczaj ze Lwowa. A po kolacji wigilijnej zazwyczaj idziemy na Pasterkę, do kościoła w Podkowie Leśnej.