Baletnica z poligonu

Ulubione zabawy z dzieciństwa? Te na poligonie, wśród czołgów. Potem pokochała taniec i zamarzyła o balecie. Droga do aktorstwa była kręta...

Jej placem zabaw był poligon
Jej placem zabaw był poligonA. SzilagyiMWMedia

Choć jej tata Tadeusz był oficerem, w ich domu nie panowała surowa dyscyplina. Mama Alicja na wiele pozwalała córce i starszemu o cztery lata Leszkowi. "W mojej rodzinie nie było tradycji artystycznych", wspomina aktorka. Ale mama Anity, z zawodu ekonomistka, marzyła, by córka została tancerką. Dlatego zaprowadziła sześcioletnią dziewczynkę na lekcje baletu. "Taniec od razu stał się całym moim życiem i tak naprawdę pierwszym ważnym wspomnieniem z dzieciństwa", opowiada aktorka. Trzy razy w tygodniu uczyła się różnych stylów: od baletu klasycznego po hiszpańskie flamenco. "Nie miałam wtedy koleżanek niezwiązanych z tańcem", mówi.

Zawsze była bardzo ambitna, choć czasami umawiała się na podwórku, by pograć w gumę lub pobawić się na trzepaku, zdecydowanie wolała swoje taneczne zajęcia. Wszystko, co robiła, musiało mieć swój cel. Dopiero w wakacje wrzucała trochę na luz... Jej ulubionym kierunkiem na lato było Zakopane, gdzie tata zabierał rodzinę na wczasy. Ale nie tylko! Anita miała szczęście, bo jej dziadkowie mieszkali pod Białą Podlaską: jedni w Dubicy, drudzy w Wisznicy. To u babci Sabiny od strony ojca Anita po raz pierwszy odkryła w sobie pasję aktorską. "Pamiętam, że u niej w kuchni wisiała kotara. Oczywiście natychmiast z kuzynkami wpadłyśmy na pomysł, by zrobić z niej kurtynę. Ja, ponieważ byłam najstarsza w grupie, wymyślałam repertuar naszych przedstawień. Jako dyrektorka wiejskiego rodzinnego teatrzyku byłam strasznie wredna!", śmieje się po latach.

Dziewczynki były świetnie zorganizowane. Sprzedawały bilety, miały gong rozpoczynający występy. Przed spektaklami całe mieszkanie wypełniało się sąsiadami i rodziną. "Ale u babci Kazimiery ze strony mamy bywało jeszcze ciekawiej!". W niewielkiej miejscowości Wisznica największą atrakcją były owce, które wypasała Anita. "W czasie sianokosów prowadziłam też traktor i kosiłam trawę", chwali się aktorka. "Przerobiłyśmy też z kuzynkami wszystkie zabawy z książki »Dzieci z Bullerbyn«. To była moja ukochana lektura", dodaje. Kiedy piętnastoletnia Anita dostała propozycję z prawdziwego teatru im. Juliusza Osterwy, taniec zszedł na drugi plan. "Pamiętam, że do naszej szkoły przyszedł reżyser Tadeusz Kijański i powiedział, że szuka trzech dziewczynek do nowego spektaklu »Dzwony«. Wtedy dostałam pierwszą prawdziwą rolę i zarobiłam pierwsze pieniądze!", wspomina Anita. Tak spodobała się reżyserowi, że wkrótce posypały się kolejne propozycje, a wśród nich dramat "Czyż nie dobija się koni" na podstawie słynnego amerykańskiego filmu z Jane Fondą. Anita była wtedy tak zaangażowana w świat sztuki, że kompletnie ominął ją okres buntu typowy dla nastolatków. Nie słuchała muzyki punkowej, tylko Piotra Czajkowskiego.

Jej rówieśnicy w liceum nie lubili lekcji języka rosyjskiego, a ona czytała w oryginale albumy o historii rosyjskiego baletu. "To był mój rodzaj buntu", śmieje się Anita. Ambitna dziewczynka szybko została dostrzeżona. Akompaniator, Włodzimierz Kukawski z Teatru Muzycznego w Lublinie poradził jej, by zdawała do Łódzkiej Szkoły Filmowej. Dostała się za pierwszym razem! "Egzaminy trwały miesiąc i większość zdających po pierwszym etapie wyjeżdżała do domów czekać na wyniki. Ja zostałam w Łodzi - tak byłam zdeterminowana!", mówi. Na pierwszym roku trafiła pod opiekę wybitnego aktora i pedagoga Jana Machulskiego. U niego też zrobiła dyplom. Po śmierci ukochanego taty szybko weszła w dorosłe życie. Zaczęła szukać pracy. Wtedy dostała pierwszą poważną rolę - w serialu "Trędowata".

Oskar Maya

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas