Bartek Jędrzejak: Kamery tak, ale nie w domu
Gdy co niedzielę Dom Wielkiego Brata opuszcza jeden uczestnik, to Bartek Jędrzejak przeprowadza go po czerwonym dywanie do studia, gdzie czeka już Agnieszka Woźniak-Starak. Stres, który udziela się wtedy dziennikarzowi, objawia się później u niego w zaskakującym sposób - bólem nóg.
Andrzej Grabarczuk, Wyobrażam sobie, że poniedziałkowe dyżury w "Dzień Dobry TVN", po niedzielnym wieczorze pełnym zwrotów akcji w studiu "Big Brothera", wymagają od ciebie kondycji olimpijczyka.
Bartek Jędrzejak: Najtrudniejszy był poniedziałek po pierwszym "Big Brother Arena". Tamta "Arena" była dla mnie bardzo stresująca. Być może nie było tego po mnie zbytnio widać. Pamiętam noc z niedzieli na poniedziałek. Zasnąłem dopiero o 3.30. Długo nie mogłem zasnąć, bo schodziła ze mnie adrenalina. Bolały mnie mięśnie. Mam tak, że cały stres kumuluje mi się w nogach. Tak dzieje się po różnych ważnych imprezach, sytuacjach życiowych. Czuję się wtedy tak, jakbym przebiegł maraton. Teraz, z programu na program, jest przyjemniej, a więc i poniedziałki są sympatyczniejsze.
Praca przy "Big Brotherze" to dla ciebie nowe doświadczenie.
- Przez 20 lat swojego zawodowego życia dziennikarskiego robiłem bardzo dużo różnych rzeczy. Ale takie ogromne show prowadzę pierwszy raz. To nie jest jeden koncert, tylko cykliczny duży program. Bardzo mi się podoba ta formuła, jest dla mnie wciągająca. Mam nadzieję, że będę takich zadań wykonywać coraz więcej.
Czy wy, prowadzący dowiadujecie się wcześniej, kto opuści Dom Wielkiego Brata?
- Do ostatniego momentu nie wiemy, kto wyjdzie. Dla mnie też to jest zaskoczenie, więc bardzo szybko muszę wymyślić, o czym porozmawiać z bohaterem, przypomnieć sobie wszystkie historie z nim związane. Właściwie to muszę być przygotowany na wszystko. Osoba opuszczająca dom jest w ogromnych emocjach, więc może być śmiech, może być płacz, mogę też od kogoś usłyszeć, że nie będzie ze mną rozmawiać.
Jak współpracuje ci się z Agnieszką Woźniak-Starak? Na pewno, pracując w duecie z tak wysoką prezenterką, nie możesz się garbić.
- Kompletnie nie przeszkadza mi różnica wzrostu (śmiech). Agnieszka nie tworzy żadnego dystansu, jest otwarta, uśmiechnięta, energetyczna. Bez względu na to, z kim rozmawia, ciągle jest tą samą dziewczyną. Rozumiemy się i wspieramy nawzajem. Raz zdarzyło się, że była dość mocno przeziębiona, nie najlepiej się czuła, wtedy wziąłem większą odpowiedzialność na swoje barki. Kiedy indziej, to ja miałem spadek formy i Agnieszka przejęła pałeczkę.
Po pierwszych odcinkach "Big Brothera" pojawiły się zarzuty, że w programie wieje nudą.
- Gdybyśmy od początku zarzucili uczestników zadaniami, wypełnili im cały czas, byłoby im łatwiej grać osoby, za jakie chcą być postrzegani, uciec od trudnych przemyśleń i rozmów. Teraz tych zadań jest coraz więcej. Zabawy są specyficzne, jak anioły i diabły, szkoła. W każdej są emocje.
Co do tej pory najbardziej zaskoczyło cię w programie?
- Dla mnie bardzo dziwne było to, że jako pierwszy na własne życzenie odszedł Daniel - ktoś, kto jak myślałem, zostanie do końca i będzie rozdawał karty. Zastanawiające, że facet, który prowadzi szkołę surwiwalową, który na swojej stronie internetowej sięga po hasła: "nie poddawajmy się", "idźmy do przodu", decyduje się na taki ruch. Wydawało się, że pierwszy z programu mógł wyjść wrażliwy, delikatny Łukasz, a ten trzyma się świetnie, mimo że jest na niego hejt. Nie poddała się też, chodząca swoimi ścieżkami, "Marchewka" - odpadła dopiero w głosowaniu.
A ty - dałbyś się zamknąć w Domu Wielkiego Brata?
- Nie zdecydowałbym się na to. I tak wokół siebie mam dużo kamer, więc serdecznie dziękuję za kamery w domu. Nie jest tak, że jak gasną światła w studiu "Big Brothera", to my dopiero odpalamy korki od szampana i się bawimy. Każdy z nas szybciutko się przebiera, wsiada w samochód, pędzi do domu i robi to, co najbardziej lubi. Wkłada dres, siada na kanapie, rozpala w kominku albo zapala świeczki i spędza miło czas. Przy takim trybie naszej pracy, momenty, jakie mamy dla siebie w domu albo które możemy spędzić z rodziną, z bliskimi, są bardzo ważne.
Swoją energię ofiarowujesz nie tylko domowi Wielkiego Brata. Bliski jest ci też Dom Chłopaków w Broniszewicach, prowadzony przez siostry dominikanki.
- Gdybyś mi pół roku temu powiedział, że zakumpluję się z siostrami zakonnymi, to zaśmiałbym się głośno. Dzisiaj siostry z tego ośrodka są moimi koleżankami. Są niesamowite, kochane. Stworzyły wspaniały dom dla 50 chłopaków, dużych i małych, zmagających się z niepełnosprawnościami, których pozbyły się rodziny.
Jaką niespodziankę im ostatnio sprawiłeś?
- Teatr Muzyczny w Poznaniu, wspólnie ze mną, zwrócił się do internautów, za pośrednictwem portalu społecznościowego, z prośbą o pomoc w zebraniu pieniędzy na bilety dla sióstr i osób świeckich pracujących w ośrodku, na musical "Zakonnica w przebraniu". Ten cel udało się zrealizować. Było dużo śmiechu, radości i wzruszeń. Na widowni prawdziwe zakonnice, a na scenie przebrane (śmiech). Dziewczyny - bo tak się do nich zwracam - wśród postaci z musicalu dostrzegły nawet swoje odpowiedniczki.