BHP - Bóg, honor, peszki
O kraju i wstydzie, seksie i wolności, gejach i dwururach, pieniądzach i tolerancji, o życiu po życiu. Marysia Peszek rozmawia z Janem Peszkiem.
Dobrze, czy to znaczy, że taka Polska nie jest możliwa?
Z Polakami zdecydowanie niemożliwa.
Myślałeś, żeby emigrować z tego kraju?
Nigdy, choć miałem możliwości. Nie potrafiłem z nich skorzystać. Może jestem jednak tak beznadziejny, bo jestem Polakiem?
A nie żałujesz tego, że kiedy się pojawiła szansa zawodowa, kiedy miałeś propozycje grania na Zachodzie, nie dokonałeś odpowiednich wyborów? Nie żal ci tego, że jesteś skazany na ten kraj? Na ograniczoną potencję ludzi, z którymi można pracować? Nie żal ci, że kiedy mogłeś zostać europejskim aktorem, nie zrobiłeś nic w tym kierunku?
Eeee... Można powiedzieć, że byłem głupi - i to, niestety, będzie prawda. Że wierząc w niezbywalne interesy teatru, zrezygnowałem z kilku zachodnich propozycji, a raczej ich nie dopilnowałem.
Z drugiej strony mogę powiedzieć, że doznaję jakiejś dziwnej przyjemności, kiedy poruszam się po tym naszym podwórku polskim i im mniej o mnie słychać, tym lepiej. Kiedy byłem aktorem kompletnie nieznanym, byłem szczęśliwy. Potem zaczęły się kłopoty i trwają do dzisiaj. Na dokładkę, będąc w Polsce, mam poczucie, iż mogę się bardziej sobie przyjrzeć, pomyśleć o tym, kim naprawdę jestem. Tutaj warunki są partyzanckie, spartańskie i prymitywne, i one inaczej testują. Zresztą nigdy nie interesowało mnie słowo kariera. To jest jedno z bardziej tandetnych zagadnień.
A czy wydaje ci się, że wychowywałeś swoje dzieci, czyli mnie i Błażeja na patriotów? W szacunku do czegoś takiego jak ojczyzna?
Nie. Nie wychowywałem was w szacunku do ojczyzny. Ponieważ, jak się już wypowiedziałem przed chwilą, ojczyzna nie istnieje. Myślę, że ojczyzna - oczywiście mając swoje fizyczne, geograficzne, społeczne, tradycyjne uzasadnienie - jako byt w gruncie rzeczy nie istnieje tak naprawdę. Jeśli starałem się z waszą matką jakoś tam was wychowywać, to bez sztywnego planu, to nie był zimny chów. Starałem się w sposób naturalny wychowywać was na własną modłę, według własnych wzorców. Na ludzi, którzy nie przegapią własnego życia, odniosą się do innych ludzi właściwie. W gruncie rzeczy chodzi o to, żeby człowiek miał taką intuicję, jak się związać z życiem, jak przez nie wiosłować, nie waląc zbytnio po głowach innych ludzi. Stąd ojczyzna i patriotyzm to pojęcia, które mnie zawsze irytowały. Być człowiekiem na właściwym miejscu to być patriotą. I jeśli masz na myśli hasła: "ojczyzna" i "patriotyzm", to w naszym domu nigdy, o ile sobie dobrze przypomnisz, one nie padały.
Owszem, natomiast był strasznie silny nurt romantyczny. Beznadziejnie, rozpaczliwie romantyczny. Znaczy to, że stworzyliśmy sobie własną ojczyznę, świat, który pomógł nam przeżyć PRL. I ta wewnętrzna ojczyzna przetrwała wszystkie nieprawości i zagrożenia. Chodzi mi o to, że zostaliśmy wychowani w...
...idealistycznym trybie?
Powiedziałabym nawet, że w surrealnej rzeczywistości, która nie przystaje do tej prawdziwej. Mówisz o wiosłowaniu. Myślę, że ani ja, ani Błażej nie potrafimy wziąć tego wiosła i zdzielić kogoś przez łeb. Nie wiem, czy to nie jest przypadkiem tak, że powinniście nas tym wiosłem nauczyć wywijać.
Wydaje mi się, że ten romantyczny nurt wychowania w domu Peszków jest totalnie pozbawiony lekcji samoobrony. Myślę tu o zwykłej obronie przed najeźdźcą, który zabrudza tę wewnętrzną wolność. Czy nie masz....
...wyrzutów sumienia, tak?
Wyrzutów sumienia chyba nie, ale czy byś dzisiaj coś zmienił?
Nie. Ponieważ uważam, że każdy ma w życiu taki moment, w którym dojrzewa do decyzji. I myślę, że jeszcze trochę i sama chwycisz to wiosło w rękę. Gdybym powiedział ci: "o, to jest ten momencik, bierz wiosło", to nie byłoby właściwe. Sama musisz podjąć decyzję o użyciu wiosła.
I niebawem się zorientujesz, że po prostu nie wolno ci pewnych rzeczy tracić. Nie wolno ci zadawać się z ludźmi, którzy cię rujnują i zabierają ci twoją siłę. Nie wolno poświęcać się bezgranicznie. Swoją drogą altruizm zawsze był mi w gruncie rzeczy obcy i wysoce podejrzany. Z perspektywy swoich 62 lat wiem, że po prostu do wszystkiego się dojrzewa. Do możliwości selekcji i uznania czegoś za istotne albo nieistotne.
I mój system wartości - choć jesteśmy sobie bardzo bliscy i łączy nas wyjątkowo silna więź - nie jest twoim systemem wartości, w sensie kalki.
A czy nie sądzisz, że taka silna więź bywa niekiedy przeszkodą? Że ja mam te 32 lata i nie czuję się w pełni odrębną i taką wolną jednostką. Ponieważ zawsze w sytuacjach wyborów, sytuacjach niepewnych emocjonalnie, pierwszą instancją, o której myślę, jesteście wy jako moi rodzice...
...ale co w tym złego?!
Ja nie twierdzę, że złego, zastanawiam się tylko, co by się stało, gdyby nagle okazało się, że was przy mnie nie ma. Czy moje życie by się wtedy kompletnie rozsypało? Czy może dopiero wtedy byłabym naprawdę sobą? Tak intensywna emocjonalna zażyłość chyba nie jest częsta...
Nigdy nie miałem potrzeby odcinania tzw. pępowiny. Ani w wypadku swoich rodziców, ani swoich dzieci. Kto ma siebie bardziej rozumieć niż ludzie z najbliższych więzów krwi? Nie wierzę w te wszystkie psy... psycho... No...
...psychodramy?
Tak, psychodramy i te teorie, które wymagają jakichś określonych, sztywnych zachowań ludzkich. One są potrzebne ludziom słabym. A ja za słabego się nie uważam. Zwłaszcza, kiedy wiem, czego chcę bronić, o co chcę walczyć i czego - to ważne - nie chcę robić.
A czy myślisz, że Polacy są w jakiś szczególny sposób nietolerancyjni?
To trudne zagadnienie. Jeszcze niedawno bym natychmiast krzyknął: Tak, jesteśmy nietolerancyjni! Ale wiesz, spróbowałbym odpowiedzieć na to pytanie w nieco inny sposób. Jesteśmy narodem, który obecnie cierpi na chroniczny brak elit. Na wymarciu jest inteligencja. Z drugiej strony nie potrafimy od wewnątrz, nie mając ekstremalnych bodźców, takich jak: wojny, powstania itd., jakoś tego rozwiązać. Prawdę mówiąc ogarnia mnie zniechęcenie, kiedy mam się nad tym w ogóle zastanawiać.
Wśród znajomych słyszę czasem, że od nas wymaga się wyrazistości, bo my wreszcie żyjemy w tym wolnym kraju, za który ginęli nasi ojcowie, dziadkowie. Że jesteśmy galaretami, które nie potrafią się odnaleźć.
I wydaje mi się, że paradoksalnie nasi dziadkowie mieli prościej, bo oni nie mieli tylu wyborów do dokonania. Mieli podstawowe zadanie: przeżyć. A twoje pokolenie w PRL-u miało za zadanie przetrwać. A to, co teraz mamy, to jest przesyt. Wszystko jest możliwe. Wszystkiego jest za dużo. I jesteśmy pokoleniem galaret. Czy stan wojny sprzyja wyrazistszym wyborom?
Ja bym raczej powiedział: polskim wyborom. Kiedy studenci mnie pytają "ale co mamy robić, kiedy i tak wiemy, co będzie jutro?", zdobywam się na infantylną odpowiedź: budować własne bastiony, tam się chronić i stamtąd czerpać siłę, i ryć, ryć, ryć. Sięgać po to, co się chce osiągnąć. Wtedy oni pytają, skąd brać siły, a ja nie wiem, skąd brać siły. Każda epoka ma swoje problemy, wcale nie uważam, że dzisiaj młodym ludziom jest trudniej. Do głosu doszły pewne potrzeby, które dawniej nie miały szans się ujawnić, może to prawda o człowieku przepełnionym po brzegi tandetą? I może my potrzebujemy życia na śmietniku? Zaśmiecać, robić pod siebie, zagryzać się nawzajem. Być może to leży w naszej naturze. To tylko utwierdza mnie w potrzebie budowania własnego bastionu, żeby po prostu nie dać się zabić temu błotu. I nie mam innego wytłumaczenia.
I w gruncie rzeczy irytują mnie takie pytania z prośbą o receptę. Nie mam recept. Całe życie żyję, poznaję, mam radość w poznawaniu drugiego człowieka, bo przez to się lepiej sobie przyglądam. I nigdy nie mam poczucia, że wygłaszam jakieś sentencje ostateczne w swoich racjach. Wszystko już było i wszystko jest cytatem. Chodzi o to, by umieć w sobie znaleźć siłę. Ale sądzę, że wstrząsy, którym teraz ulegamy, dotyczą pewnej granicznej sytuacji. I zawsze w takich sytuacjach ludzie się sprawdzają. Pokazują twarz. Ta twarz jest spazmatyczna, idiotyczna, rozbita, często obrzydliwa. Z rzadka pojawia się twarz rozluźniona i spokojna.
Cały wywiad przeczytasz w najnowszym numerze miesięcznika