Boję się zapeszyć

Występuje u boku największych aktorów, gra główne role u zdobywców Oscarów, kręci filmy na całym świecie.

Alicja Bachleda-Curuś/fot. J.Stalęga
Alicja Bachleda-Curuś/fot. J.StalęgaMWMedia

Zaskakuje
Olśniewającą urodą, dojrzałością, skromnością. Pierwszy raz spotykamy się w czerwcu. Mimo 38 stopni gorączki nie odwołuje wywiadu, bo jak mówi, szanuje mój czas. Tylko co chwilę przeprasza, musi dać odpocząć gardłu. Ale rozmowa nie jest łatwa też z innego powodu. Często słyszę: "O tym nie pisz".

Bo Alicja nie lubi mówić o swoich sukcesach. Boi się, że zostanie posądzona o zadzieranie nosa. Więc owszem, powie, że gra syrenę w amerykańskim filmie "Ondine", ale nie doda, że to główna rola u boku Colina Farrella, a reżyserem jest Neil Jordan, twórca kultowego "Wywiadu z wampirem" i zdobywca Oscara za "Grę pozorów". Powie o swojej fascynacji Meksykiem, ale o tym, że meksykańskie miasto Tampico, w którym się urodziła, jest z tego powodu tak dumne, że nadało jej honorowe obywatelstwo i okrzyknęło polską Salmą Hayek, już nie.

Wspomni, że jej amerykańska kariera zaczęła się od filmu "Trade" Marco Kreuzpaintnera, w którym gra Polkę zmuszaną do prostytucji, ale przemilczy, że partneruje jej Kevin Kline, a pierwotnie tę rolę miała dostać Milla Jovovich, zaś reżyser, który pracował z nią w Niemczech przy filmie "Letnia burza" nalegał, by to właśnie jej dano szansę. I że za kreację Weroniki dostała nagrody na festiwalach filmowych w Bostonie i Meksyku.

Zawojuje Hollywood jak burza

Uzna, że nie warto cytować amerykańskich recenzji. Ani tej z "Cosmo Girl": "Zapamiętajcie ją dobrze, bo zawojuje Hollywood jak burza", ani tej z "New York Timesa", który uznał ją za jedną z pięciu najciekawszych debiutantek roku: "To jedna z tych ról, które pozostawią niezatarte wrażenie. To dzięki grze Bachledy opowieść o ofiarach handlu żywym towarem jest pełna napięcia".

I już za zupełnie niewarty wzmianki uzna artykuł w magazynie "O!" Oprah Winfrey, "GQ" czy "Metrze". Wielu rzeczy nie powie też z innego powodu: chroni swoje życie prywatne. Więc nie ujawni, że studiuje psychologię. Nie powie, kogo kocha. Nie porozmawia o planach na przyszłość. Będzie uważać na każde wypowiedziane słowo, upewni się kilka razy, czy nie zrobiła komuś przykrości. Gdy widzimy się pół roku później na sesji zdjęciowej do "Pani", jest równie spokojna i skromna. Przeprasza: pociąg z Krakowa się opóźnił, więc już z drogi przesyła ekipie fotograficznej SMS, że będzie 15 minut później. W końcu jest profesjonalistką, szanuje nasz czas.

Przeczytajcie to, co powiedziała Alicja, i to, czego nie powiedziała.

Od małego brałam udział w rozmowach dorosłych. Mam liczną rodzinę, zawsze trzymaliśmy się razem. Mój brat Tadeusz jest starszy o 6 lat. To różnica wieku za mała, bym czuła się jego podopieczną, ale za duża, by brat uwzględniał mnie w swoich planach zabawowo-wyjazdowych. Teraz jesteśmy partnerami, ale w dzieciństwie zostawiał mnie samą sobie, chyba trochę mu przeszkadzałam. Gdy przychodzili koledzy, wyrzucał mnie z pokoju, drzwi zamykał na klucz. Udało mi się wkręcić do jego świata, gdy zostałam "wyszukiwarką" klocków lego.

Chłopcy budowali okręty, samoloty i "wynajmowali" mnie na określony czas, żebym szukała im odpowiednich części. Szperałam w tych klockach i byłam bardzo zadowolona, że dopuścili mnie do zabawy. Lubiłam też staczać walki z bratem. Tadeusz trenował karate, ja od 5. roku życia uczyłam się w szkole baletowej, potem chodziłam na kung-fu. Byłam bardzo zwinna i giętka, zawsze udawało mi się z jego chwytów wywinąć i jeszcze mu przylać. Tak pamiętam moje dzieciństwo.

Urodziłam się w Meksyku. Rodzice wrócili do Polski, gdy miałam dwa miesiące, mimo to zawsze byłam z tym krajem związana emocjonalnie, chciałam go poznać. Okazja nadarzyła się dopiero w 2006 roku. Kręciłam film "Trade", którego akcja rozgrywa się głównie w Meksyku. Pierwsze wrażenie? Szokujące, bo to kraj kontrastów. Więc jeżeli bieda, to olbrzymia, ludzie mieszkający w okropnych warunkach, brud na ulicach, gwar.

Utracone szkolne wycieczki

Z drugiej strony mieszkańcy są ciepli, otwarci, serdeczni. Poznawanie Meksyku było dla mnie wręcz duchowym przeżyciem. W czasie mojego pobytu odwiedził mnie tam tata. Pojechaliśmy do Bazyliki Madonny z Guadalupe, która jest dla Meksykanów miejscem kultu. Atmosfera tego miejsca zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Poczułam wtedy wewnętrzny spokój i przynależność do tego kraju. To pewnie zabrzmi kuriozalnie, ale czułam tę energię cały czas na planie zdjęciowym, w trudnych momentach pomagała mi iść do przodu.

Jako dziecko miałam mało czasu na zabawę. Balet, kung-fu, lekcje gry na fortepianie. Ale głównym punktem dnia były dla mnie zajęcia w Akademii Muzyczno-Teatralnej. Pamiętam, że siedząc w szkole, liczyłam minuty, kiedy skończą się lekcje i będę mogła tam pobiec. Jeździliśmy z przedstawieniami po Europie. To był mój cały świat. Czasem pytano mamę, jak może zabierać mi dzieciństwo, ale prawda jest taka, że ja sama tego chciałam.

Jedyne, czego żałuję, to stracone wycieczki szkolne czy wyjazdy z koleżankami. Często nie starczało mi na nie czasu, bo akurat jechałam na jakiś koncert czy festiwal. Dla muzyki poświęciłam wiele lat życia, ale w końcu na pierwszy plan wysunął się film, uzależnił mnie. Moje pierwsze doświadczenie z kinem to była "Lista Schindlera" Stevena Spielberga. Wystąpiliśmy z kolegami z Akademii tylko w jednej scenie, ale to wystarczyło, by plan zdjęciowy mnie oczarował.

Niedługo potem zostałam zaproszona do udziału w spektaklach telewizyjnych: "Tajemnice szkolnego dzwonka" (reż. Tomasz Dettloff), później był "Zwierzoczłekoupiór" (reż. Mikołaj Grabowski). Już wtedy chyba kiełkował we mnie pomysł, by z aktorstwem związać swoje życie.

Szkoła przetrwania

Od dzieciństwa byłam przyzwyczajona do popularności. Miałam fan club, dostawałam sto listów tygodniowo. Jednak nie byłam przygotowana na szaleństwo, które rozpętało się, gdy wygrałam casting do roli Zosi w "Panu Tadeuszu" Andrzeja Wajdy. Udzielałam wywiadów, pod moim oknem na drzewie czatowali paparazzi. Dziennikarze robili wywiady z sąsiadami, pytali, czy jestem grzeczna, miła, czy mówię "dzień dobry".

Z jednej strony było to dla mnie ogromne wyróżnienie, z drugiej - cyrk. W pewnym momencie trochę się tego szumu wokół siebie przestraszyłam. Miałam 15 lat i musiałam wybrać, czy chcę być jeszcze dzieckiem, czy już osobą dorosłą. Wyjechałam do pracy w Niemczech, gdzie nikt mnie nie znał. Tak ułożyło mi się zawodowe życie, że rzadko gram w Polsce, więc pewnie dla ludzi na zawsze zostanę Zosią.

W Niemczech miałam stabilną sytuację. Zagrałam w kilku filmach, nagrałam soundtrack do jednego z nich. Firma fonograficzna zaproponowała mi kontrakt na nagranie pięciu płyt, ale czułam, że chcę zmierzyć się z czymś większym. Stąd pomysł na studia w słynnej szkole aktorskiej Lee Strasberga w Nowym Jorku. Trafiłam na semestr zimowy, minus 20 stopni, stres, na zajęciach nerwowa atmosfera.

Po kilku miesiącach mnie to zmęczyło, przeniosłam się do filii tej samej szkoły w Los Angeles. Dwie godziny dziennie spędzałam w autobusie, żeby dojechać na 8 rano na zajęcia. Było równie trudno, wykładowcy wymagający, ale jednak Los Angeles miało do zaoferowania słońce i niebieskie niebo. To dodawało energii.

Wyjeżdżając z kraju, skazałam się na samotność, brak poczucia bezpieczeństwa, tęsknotę. Ale zaciskałam zęby, bo wiedziałam, że inwestuję w swoją przyszłość. Nie rozpaczałam, przyzwyczaiłam się do tej samotności, czasami było mi z nią wręcz dobrze. Kocham ludzi, potrzebuję ich, ale nie jestem typem osoby, która bez wieczornych spotkań wariuje i zaczyna drapać ściany.

Katarzyna Olkowicz

Fragment artykułu pochodzi z najnowszego numeru magazynu PANI.

Więcej przeczytasz na www.styl24.pl

Alicja Bachleda-Curuś

+5
PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas