Byłam głodna wyjścia z domu
Zniknęła po urodzeniu synka i powróciła jako... najostrzejsza jurorka "The Voice of Poland". Tak szczerze o macierzyństwie nie opowiedziała jeszcze nikomu!
Nawet komórka?
- Komórki są uzależniające. Za ich sprawą ludzie przestali ze sobą rozmawiać. Wolą pisać sms-y. A z kolei pigułka antykoncepcyjna może zakłócać równowagę hormonalną organizmu, co udowodniono. O wiele lepszym pomysłem jest... podwiązanie nasieniowodów mężczyznom. Na przykład po trzecim dziecku (śmiech).
Używasz ekologicznych pieluch? To teraz takie modne...
- Nie, ja używam pampersów i nie jest to ściema.
Nie przeszkadza ci fakt, że twój syn Stanisław (1,5) wyprodukuje górę brudnych pieluch?
- Owszem, przeszkadza, ale pupa mojego synka jest dla mnie najważniejsza. Przede wszystkim jednak denerwuje mnie fakt, że odpowiedzialność za "zaśmiecanie świata" zostaje zrzucona na nas, biedne niewyspane matki! Ale tak naprawdę ekologia nie obchodzi mnie tak bardzo jak skóra mojego dziecka, która od ekologicznych pieluch dostaje plam. Przy pampersach takich problemów nie ma. To jest prawdziwy powód. Może trochę prozaiczny.
Może przynajmniej pierzesz w orzechach indyjskich?
- Piorę w nich czasem, ale głównie dlatego, że później pranie ładnie pachnie.
Po urodzeniu Stasia bardzo tęskniłaś za życiem towarzyskim?
- Byłam bardzo rozbita i głodna wyjścia z domu. Dziecko jest ubezwłasnowolniające. Jak się rodzi takiego malucha, to z domu raczej ciężko wyjść. Kiedy po roku wybrałam się na pierwszy koncert, czułam prawdziwą ekscytację. Ale z drugiej strony miałam też poczucie winy. Tęskniłam i wydawało mi się, że zawiodłam moje dziecko. To takie pomieszane uczucia....
A to jest naturalne, że artysta czuje głód muzykowania.
- Dla facetów może i tak. Ale kobietom, które urodziły dziecko, natura podpowiada coś innego. Mówi nam, że dziecka nie można opuszczać, gdy jest malutkie. Trzeba je chronić. To bardzo atawistyczne.
Śpiewasz Stasiowi kołysanki?
- Tak, ale nie wymyślam ich, tylko nucę sprawdzone szlagiery jak "Kotki dwa" albo "Lulajże Jezuniu". Tym bardziej że mamy okres świąteczny (śmiech). Okazuje się, że on ma swoje "typy". Kiedy mu śpiewam "Na Wojtusia z popielnika...", zamiast zasnąć, słucha do końca.
Do czego był ci potrzebny "The Voice of Poland"?
- Może to zabrzmi banalnie, ale miałam nadzieję, że spotkam tam kogoś utalentowanego, komu będę mogła pomóc. Kompletnie nie kalkulowałam, co może mi dać udział w programie. Czy będę bardziej popularna albo czy sprzedam więcej płyt. Po prostu przypomniałam sobie "Idola", w którym wystąpiłam dziewięć lat temu i poczułam, że coś mnie korci. Czy uwierzysz, że kiedy siadałam w fotelu jurora i włączały się światła, miałam czasem dreszcze?
Jak ci się pracowało z Pawłem Jóźwickim, twoim życiowym partnerem, który pomagał ci w wokalnym przygotowaniu podopiecznych?
- Ścieraliśmy się bardzo! I to przez cały czas trwania "The Voice...". Oboje uważamy się za ekspertów i walczymy na argumenty. Nie zgadzaliśmy się na przykład w kwestiach repertuarowych (kto co ma zaśpiewać). Oczywiście te kłótnie przenosiły się do domu. My nie potrafimy żyć w równoległych światach, oddzielać życia prywatnego od zawodowego.
Może za bardzo się zaangażowałaś?
- To prawda! Wkręciłam się w ten program, ale "Józek" wkręcił się jeszcze bardziej! Muzyka jest naszym życiem i nie potraktowaliśmy tego, jak chałtury, za którą wzięliśmy kasę i koniec. Ja naprawdę marzę, żeby tym ludziom się udało w show-biznesie. Wiem, że takie programy wcale nie ułatwiają startu!
Nie zawsze zwycięzca robi największą karierę. Ty jesteś przecież najlepszym przykładem...
- Zwycięzca wcale nie musi zostać prawdziwym wygranym! Co innego świetnie radzić sobie w programie, a co innego w realnym świecie.
Nergal skradł wam wszystkim to show?
- Tak, ale ja nie mam z tym problemu. Adam ma takie cechy charakteru, które ogólnie możnanazwać... wyczuciem momentu telewizyjnego (śmiech). On genialnie potrafi na wizji budować napięcie. A prywatnie jest fajnym facetem!
Na początku większość moich koleżanek "kochało się" w Adamie. Ale z czasem bardziej polubiły Andrzeja Piasecznego.
- On pokazał się w tym programie z zupełnie innej strony. Ludzie mogli się przekonać, że jest człowiekiem inteligentnym i bardzo oczytanym (śmiech).
Zazdrościsz młodej wokalistce, kiedy czujesz, że śpiewa lepiej od ciebie?
- Często patrzę na tych ludzi z podziwem i z lekką zazdrością. Dobra technika w śpiewaniu to jednak nie wszystko. Mnie osobiście aspekt techniczny nie interesuje tak bardzo jak człowiek, który śpiewa. Szukam prawdziwych uczuć i emocji. W "The Voice..." pojawiła się jedna dziewczyna, o której talent byłam totalnie zazdrosna: Kaja Domińska, która odpadła dość wcześnie.
Porażka Moniki Urlik też była zaskakująca...
- Śmiało mogę powiedzieć, że wokalnie była najlepsza. Nie wiem jednak, czy to dobrze, że z tego zrobiła swój największy atut. Czasem myślę sobie, że tak sprawnie operującej głosem wokalistki są w stanie słuchać tylko inni wokaliści. Myślę, że po programie będzie miała dużą zagwozdkę, jak przekonać do siebie też zwykłych ludzi, by nie spalić swojego talentu...
Jakie cechy powinna mieć prawdziwa gwiazda?
- Wystarczy drobna choroba psychiczna, jakiś odjazd... (śmiech)
A ty zdradzasz jakieś ewidentne cechy artysty?
- Ja jestem całkiem normalna i zrównoważona (śmiech).
Masz przepis na sukces dla tych młodych ludzi?
- No jasne! (śmiech). Moim zdaniem w życiu jest tak, że jak robisz coś, bez czego nie jesteś w stanie funkcjonować, to kariera sama przyjdzie. Nie trzeba mieć silnych pleców. Oczywiście ważna, a może nawet najważniejsza, jest umiejętność współpracy z innymi ludźmi. Wychodzenie na scenę to praca grupowa. Aspekt towarzyski ma więc totalne znaczenie. No i ciężka praca. Niestety, większość artystów to leniuchy.
W jakim kierunku zamierzasz teraz iść?
- Zamierzam jeszcze lepiej za pomocą muzyki oddawać emocje, a w jakim to będzie stylu, jeszcze nie wiem.
Czy wyobrażasz sobie, by zrobić coś takiego jak Agnieszka Chylińska, która zamiast rocka nagle zaczęła śpiewać pop?
- Nie widzę w tym nic złego. Najważniejsze, by być szczerym w tym, co się robi.
Planujesz dalej kręcić swoje teledyski? Może zainteresujesz się reżyserią na poważnie?
- Chcę rozwijać wszystkie zainteresowania, ale po pierwsze: jestem leniem, po drugie: mam słomiany zapał, a po trzecie: brakuje mi teraz czasu, bo jestem mamą na pełen etat. Czasami poznaję kogoś, kto zaraża mnie pasją tak bardzo, że sama wkręcam się w temat. Tak było z teledyskami, gdy poznałam reżysera Bo Martina.
Dlaczego tak rzadko pojawiasz się na oficjalnych imprezach? Gardzisz show-biznesem?
- Nie chodzę na bankiety nie dlatego, że uważam je za targowisko próżności. Po prostu nie lubię potem oglądać siebie na zdjęciach. To jest główna przyczyna (śmiech).
Oskar Maya