Cyborg czy pasjonat?

Narcyz czy profesjonalista? Otwarty czy tajemniczy? Tak naprawdę niewiele o nim wiemy.

Krzysztof Ibisz/fot. Andrzej Szilagyi
Krzysztof Ibisz/fot. Andrzej SzilagyiMWMedia

Ale przyznasz, że to dziwna sytuacja: przychodzi dziennikarz, a Ty zapraszasz asystę.
Przeszkadza ci taka piękna kobieta?

Wprost przeciwnie. Dziwi mnie tylko sam fakt. Jeszcze półtora roku temu udzielałeś mi wywiadu w cztery oczy.
Półtora roku temu Ania była na urlopie macierzyńskim, a dziś chciała cię poznać. Przeszkadza ci?

W ogóle, ale musiałem zapytać. Jako człowiek telewizji jesteś oburzony, że w plebiscycie Wiktorów Kamil Durczok nie chciał być w tej samej kategorii co Katarzyna Cichopek?
Kamil Durczok może być w takiej kategorii, w jakiej chciałby startować. Trzeba zmienić zasady nominowania. Zgłosiłem to kapitule Wiktorów, której jestem członkiem. Dziennikarze pracujący w programach publicystycznych nie powinni startować w tej samej kategorii, co osoby występujące w programach rozrywkowych.

Nie żenuje Cię szum medialny wokół tej sprawy? Naśmiewanie się z Cichopek, której jedyna wina polega na tym, że... jest.
Jest mi przykro z tego powodu, bo Kasię lubię i cenię. A jako prowadząca program rozrywkowy jest po prostu dobra.

Jarosław Gugała z polsatowskich "Informacji" stwierdził, że stawianie Cichopek i Durczoka w tej samej kategorii to jak zestawienie samolotu i snopowiązałki. Według mnie to obraźliwe.
Jak na byłego dyplomatę to trochę niefortunna wypowiedź.

Czyli jest w porządku?
Zarówno Durczok, jak i Cichopek wykonują swoją pracę.

Jarosław Gugała jest osobowością telewizyjną, czyli posługując się jego nomenklaturą, samolotem polskiej telewizji?
Nie oceniam ludzi z branży.

Bo?
Nie czuję się do tego powołany. Lubię oglądać Jarka Gugałę w telewizji. Jest zawodowcem.

To chociaż ustalmy, kim są osobowości telewizyjne.
To ci, którzy pojawiając się na ekranie, budzą emocje. W telewizji trzeba być jakimś. To, czy telewidzowie lubią kogoś, czy nie, ma różny wpływ na oglądalność. Kuba Wojewódzki często wywołuje skrajne reakcje, ale ludzie chcą go oglądać.

Ostatnio coraz mniej. Ciebie lubią?
(Zwraca się do asystentki) Aniu, pamiętasz wyniki ostatnich badań? Gdzieś je mamy. Pytano w nich, kogo widzowie chcą oglądać. Byliśmy tuż po Kamilu Durczoku, na czwartym miejscu. Przede mną znaleźli się jeszcze Maciej Orłoś i Szymon Majewski, po mnie byli Tomek Lis, Kaśka Cichopek, Hubert Urbański.

A do jakiej kategorii zaliczyć takie osoby jak Agnieszka Popielewicz, Agnieszka Szulim?
Nie jestem od tworzenia kategorii i klasyfikowania ludzi. O sobie mogę powiedzieć, że zawsze źle się czułem w roli spikera telewizyjnego. Kiedy pracowałem jeszcze w TVP, ówczesna szefowa Programu Pierwszego zwracała mi uwagę, że za bardzo macham rękami. Wszyscy grzecznie zapowiadali, a ja się ruszałem. Po pół roku tamta szefowa już nie pracowała, a mój styl stał się obowiązujący. Musi być jakaś dynamika, jakiś ruch, żeby program wyglądał nowocześnie. Oczywiście, są audycje, które wymagają wyciszenia i prowadzący muszą być mniej energiczni.

Jedna z takich "wyciszonych" pań zapomina imię Polańskiego.
A ja nie rzucam kamieniami, bo pamiętam jeden ze swoich pierwszych dyżurów, gdy siedziała przede mną Dorota Segda. Miałem ją przedstawić, a tu pustka w głowie.

To się zdarza. Popielewicz znała nazwisko, nie przygotowała się z imienia.
Stres. Program na żywo. Wiem, co mówię. Zrobiłem dwa i pół tysiąca różnych programów, w tym większość na żywo.

Ja uważam, że albo się TO ma, albo nie.
Nie zachęcisz mnie, żebym oceniał, kto TO ma, a kto nie.

Dlaczego?
Bo od tego są dyrektorzy, szefowie, przełożeni. To oni analizują wyniki oglądalności, więc podejmują decyzje. Mam swoje zdanie, ale z zasady nie oceniam kolegów po fachu.

Kim Ty jesteś w telewizji?
Prezenterem telewizyjnym, konferansjerem, aktorem, prowadzącym. Gramy też w serialach i filmach. Widzisz, Ania tu siedzi, więc od razu mówię "my"... Wydaję książkę, jestem producentem. To, co potrafię robić najlepiej, to prowadzić duże widowiska telewizyjne. Szczególnie na żywo. Myślę, że dobrze opanowałem ten warsztat. Jeśli widzowie to zauważają, to jestem z tego dumny. A to trudny kawałek chleba. Niedawno opowiadałem jednemu z dziennikarzy o pracy z "uchem", czyli taką słuchawką, którą prowadzący ma zamontowaną podczas programu. Ja mówię tekst, a jednocześnie słyszę, jak któraś z osób stojących po drugiej stronie kamery udziela wskazówek. Muszę więc korygować to, co przed chwilą powiedziałem, tak by wyglądało naturalnie. I jeszcze muszę zmieścić się w czasie.

Odpowiada Ci poziom tych programów?
Interesuję się światową rozrywką telewizyjną i uważam, że polska edycja "Jak oni śpiewają" jest lepsza od jakiejkolwiek zagranicznej. Tak samo było w przypadku "Barów".

Ale ten rodzaj twórczości telewizyjnej traktuje się jako coś gorszego niż program publicystyczny?
My realizujemy produkt, który chcą oglądać trzy miliony ludzi. Wybierają nas, a nie film w "Jedynce" czy "Nianię" w TVN.

Mam przesyt. Gwiazdy na lodzie, gwiazdy na parkiecie...
Istnieje schemat, który teraz jest powielany. Wyniki świadczą o tym, że ludzie chcą go oglądać. My tworzymy piątą edycję, "Taniec..." - dziewiątą, "Gwiazdy tańczą na lodzie" miały trzy.

Jesteśmy skazani tylko na taką rozrywkę?
Kanałów jest mnóstwo. Każdy może znaleźć to, co chce. Nikt nikogo nie zmusza. A ludzie po prostu lubią dobry show.

Umiałbyś wyskoczyć z "Jak oni śpiewają" i poprowadzić wywiad w TVP Kultura?
Oczywiście, że tak. Przeprowadzałem wiele wywiadów z różnymi osobami. Pracowałem w "Jedynce", rozmawiałem z gwiazdami. Mike Oldfield umówił się na wywiad na Ibizie. W moich planach jest wyprodukowanie filmu. Powrót do kina moralnego niepokoju. I ja to zrobię. To nie jest tak, że mam jedną twarz.

Nie zapomniałeś, jak to jest być dziennikarzem?
Uprawiam dziennikarstwo telewizyjne w kategorii: rozrywka. Tak jak Agata Młynarska, Szymon Majewski czy Marcin Prokop.

To, co Ty robisz, nie jest dla mnie dziennikarstwem. To jest kategoria: prowadzący program rozrywkowy - showman.
Zamieńmy się rolami. Ja za ciebie zrobię wywiad, a ty poprowadź program.

Dziś role są podzielone - to ja przychodzę do Ciebie jako do człowieka znanego z "Jak oni śpiewają", z teleturniejów i zadaję pytania.
Uważam się za dziennikarza prowadzącego program rozrywkowy.

Gdzie nauczyłeś się swojego fachu?
Na studiach dziennikarskich. Potem w TVP, a następnie pracując w różnych stacjach. Najwięcej można nauczyć się w boju i okopach. Trzeba umieć wybrnąć z każdej z sytuacji.

Na świecie takiego człowieka jak Ty woziliby w złotej karecie. A u nas?
Jak Thomasa Gottschalka w Niemczech. U nas jest inny rynek i nie ma co się na to obrażać.

Czujesz się doceniony?
Jeśli chodzi o sympatię widzów, to tak. Zdobyłem drugie miejsce w plebiscycie Telekamery "Tele Tygodnia".

Wart jesteś pieniędzy, które zarabiasz?
Nie walczę o stawki, nie do końca pracuję dla pieniędzy. Jestem uzależniony od swojej pracy. Mam wielką frajdę z tego, co robię. Idą za tym pieniądze, ale nigdy nie było tak, że ze względu na stawkę nie wszedłem w jakiś fajny projekt. Nigdy.

Musisz jeszcze coś udowadniać?
Amerykanie twierdzą, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni program. Zgadzam się z tym. Nagrody cieszą, ale nie rozleniwiają. Bo ja w sobotę wieczorem, kiedy rusza "Jak oni śpiewają", muszę mieć świetny nastrój, być rozluźniony i przygotowany.

To dlaczego pod Twoim domem nie stoi kolejka producentów ze stacji telewizyjnych, którzy przebijają stawki?
Dobrze czuję się w swojej stacji.

Ludzie traktują Cię poważnie czy z mniejszym szacunkiem niż na przykład Tomasza Lisa?
Tomek wie, co to znaczy poprowadzić wielki show. Dziennikarstwo w programach rozrywkowych uważam za równie trudne albo nawet trudniejsze niż to, co robią koledzy w audycjach publicystycznych. To wymaga dużych umiejętności. Trzeba mieć iskrę bożą, opanować stres, mieć celne pointy i komentarze. W piątek jest próba do "Jak oni..." do nocy, następna zaczyna się w sobotę rano i bywa, że mamy niewiele czasu do wejścia na żywo. Jeszcze garderoba, charakteryzatornia... A potem dwie i pół godziny show. Na początku stoję na dole i zapowiadam. Żeby dostać się na miejsce, w którym przedstawiam orkiestrę, mam osiem sekund. Biegnę, staję przed drugą kamerą i muszę zrobić zapowiedź. Bez zadyszki.

Patrzysz w lustro rano i myślisz: "Krzysiu, jak ty świetnie wyglądasz"?
Nie jestem narcyzem. Uważam, że każdy człowiek powinien o siebie dbać. Chodzić do fryzjera, na treningi, dobrze się odżywiać. Nie wolno być wrogiem własnego organizmu.

Jesteś próżny?
Myślę, że normalny. Po prostu dbam o siebie.

Krąży taka opowieść, że podczas trwania "Jak oni śpiewają" każesz dzwonić asystentce do znajomych, aby powiedzieli, czy dobrze wyglądasz.
Owszem, ale pytanie brzmi: "Czy dobrze prowadzę program i czy mogę coś jeszcze poprawić?". Mamy tak zwaną sieć, czyli grupę ludzi, którzy oglądają "Jak oni..." i potrafią powiedzieć, co jest nie tak. W trakcie programu, kiedy gwiazda śpiewa, mam półtorej minuty dla siebie. Przez pół biegnę do garderoby, przez kolejne pół słucham, jak idzie wykonawcy, żeby potem skomentować jego występ, zostaje pół na przeczytanie SMS-ów od przyjaciół albo przełożonych, którzy oglądają. To program na żywo. Niczego nie da się powtórzyć. Dobry musisz być tu i teraz.

Jakiego rodzaju są to uwagi?
Niech Ania powie. (Ania: Na przykład: "Nie machaj rękami" albo "Nie patrz na boki"). Nie ma więc uwag do tego, jak wyglądam (Ania: Chyba że mu wystaje kabelek od słuchawki w uchu).

Kiedy spodziewasz się pierwszego zawału?
Mam serce jak dzwon - ćwiczę, zdrowo się odżywiam, nie przejmuję się rzeczami, na które nie mam wpływu.

Program rozrywkowy, teleturniej, gra, którą prowadzisz w Internecie, książka, dwoje dzieci. Mało?
Zatrudniam pięć osób w swojej firmie.

Ale na koniec dnia to Ty wychodzisz na wizję i dajesz twarz.
Nie mam złych dni. Dla mnie szklanka jest zawsze w połowie pełna. Kiedy chodziłem korytarzami w budynku TVP, ludzie czasem mnie pytali, dlaczego się uśmiecham, przecież nie ma powodu.

Był kiedykolwiek moment, gdy powiedziałeś sobie: "Chyba nie dam rady"?
Nie. Lubię ludzi. Jestem perfekcyjnie zorganizowany i mam właściwe osoby wokół siebie.

I tracisz energię na procesy z tabloidami.
A co mam robić? Dostaję jakąś gazetę i widzę na pierwszej stronie informację: "Paulina rzuciła pracę u Ibisza", oglądamy to u mnie w biurze. Również Paulina. Jak ktoś dzwoni do mnie z pytaniem: "Czytałeś?", to wtedy mówię, żeby wyluzować, bo sprawą zajęli się już prawnicy.

Po co oddawać taką sprawę do sądu?
Uważam, że prawo jest po to, żeby go przestrzegać. Ludzie, którzy mają znaną twarz, nie mogą żyć na innych zasadach niż pozostali. Mam prawo do swojej prywatności tak jak ty.

Gazeta żyje jeden dzień. Za tydzień tabloid będzie ekscytował się czym innym, a ludzie zapomną, najwyżej wymienią się plotkami na Twój temat u cioci na imieninach. Przeprosiny na dziesiątej stronie gazety nic nie zmienią.
Jeżeli czyjś wizerunek jest niszczony, to dlaczego temu nie przeciwdziałać? Nie chciałbyś czytać o sobie, że jesteś ćpunem, pijakiem i masz romans z facetem z naprzeciwka, prawda?

To jest ta gorsza strona bycia osobą publiczną.
Ale muszą być jakieś granice. Wczoraj czterech paparazzich robiło mi zdjęcia w galerii handlowej. Pomachałem im i poszedłem. Nie przeszkadza mi to. Ale jak wypisują bzdury, działam. Nie chcę, żeby moje dzieci czytały kłamstwa na mój temat. Dlatego podaję gazetę do sądu, potem usłyszę wyrok, a wydawca tabloidu wpłaci jakąś sumę na szczytny cel. Jeżeli już muszą pisać o mnie kłamstwa, to niech przynajmniej ktoś, komu brakuje pieniędzy, na tym skorzysta.

O to Ci chodzi?
To dbanie o przestrzeganie prawa i ochronę własnego wizerunku.

Telewizja Cię kiedyś zdradziła?
Miałem jeden taki moment. Do dziś zagadką jest dla mnie zakończenie pracy w TVN.

Byłem ciekawy, czy to powiesz. Na początku TVN byłeś gwiazdą tej stacji. Relacja na żywo ze ślubu, program za programem. A potem rozstali się z Tobą bez sentymentów. Zabolało?
Nie było to fajne, ale nie czuję się rozżalony. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Nigdy nie usłyszałem wyjaśnień. Chciałbym kiedyś porozmawiać o tym z Mariuszem Walterem. Dziwnie się to wszystko potoczyło. Skończył się program, zawieszenie trwało jakiś czas, kontrakt nie miał zostać przedłużony. Zaproponowano mi pracę w ramach TVN, ale już nie na wizji. Wolałem założyć własną agencję reklamową. Zająłem się biznesem. Potem trafiłem na casting do polsatowskiego teleturnieju i dziś jestem tu, gdzie jestem.

Krążyły legendy, że na Twoim biurku w TVN stało zdjęcie Mariusza Waltera.
Nieprawda. Ale to ciekawa legenda.

Jakie pytania podczas wywiadów Cię rozsierdzają?
Nie ma takich. Nie lubię tylko komentować plotek. Wtedy mam wrażenie, że schodzę do poziomu tabloidu. Nie komentuję też kolegów z branży, czego nie zrobiłem i w tym wywiadzie.

Ale przerwałeś ostatnio wywiad i wyprosiłeś dziennikarkę.
Nie odpowiadam na pytania, które w moim odczuciu nie mają sensu.

Był moment, kiedy miałeś ochotę mnie wyrzucić?
Ani razu. Chyba.

Rozmawiał Maciej Gajewski

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd na stronie?
Dołącz do nas