Dzieciństwo księżniczki
Przeżyła rozczarowanie, gdy dowiedziała się, że jest prawdziwą księżniczką. A tu ani sukni, ani pałacu, ani księcia.
Tym większym, że w tamtych czasach jej ojciec prowadził... gospodarstwo ogrodnicze. "Pamiętam ogromne szklarnie z goździkami, kultowymi kwiatami w czasach PRL-u" - śmieje się. W soboty tata zabierał Anię i jej brata Michała na dworzec towarowy. "Nadawaliśmy wielkie paczki z kwiatami na przesyłki konduktorskie. Tam były takie duże wagi towarowe, na których razem z bratem lubiliśmy się ważyć" - opowiada.
Wydawało się jej, że są zwykła rodziną. Ale nie byli! Kiedyś ojciec zabrał ją do posiadłości rodziny Czartoryskich w Konarzewie pod Poznaniem. Udało im się wejść do środka. Ania dotykała ścian i serce jej się ściskało, bo dom, w którym mieszkali jej dziadkowie i siódemka rodzeństwa taty, niszczał. Zresztą niszczeje do dziś. Sprawa odzyskania własności ciągnie się już od ponad dwudziestu lat. "Dla mnie to miejsce jest trochę jak z bajki, nierzeczywiste. Tata wyjechał stamtąd, gdy był małym chłopcem. W 1939 roku całą rodziną musieli uciekać przed Niemcami" - opowiada.
Anna zaczęła poznawać historię swojej rodziny już jako bardzo mała dziewczynka. Kiedy miała pięć lat, z rodzicami i bratem pojechali na zjazd rodziny Czartoryskich w Zaborowie. "Pamiętam, jak tata uczył mnie, bym do każdej osoby mówiła ciociu i wujku" - wspomina.
Właśnie tam pierwszy raz stanęła razem z mamą na scenie. Jej mama Ewa była śpiewaczką operową. Występowała w Teatrze Wielkim w Warszawie, m.in. w sektaklach dla dzieci "Małym Kominiarczyku" i w "Paziach królowej Marysieńki". Na jednej z rodzinnych uroczystości zagrała na fortepianie, a Ania zaśpiewała. "Już wtedy czułam, że będę to robić całe życie" - wspomina. A potem dotykała desek sceny, jakby chciała je zaczarować tylko dla siebie.
Do dziś pamięta smakołyki z Hagi. Niedawno odwiedziła przyjaciółkę Lisę i razem poszły zjeść typowe przekąski: grubo krojone frytki z majonezem i ociekające tłuszczem placuszki o nazwie poffertjes. "Z dzisiejszej perspektywy... ohyda" - śmieje się Anna.
W Holandii weekendy należały tylko do rodziny. Najfajniej było zimą, gdy robili sobie spacery na łyżwach po zamarzniętych kanałach. Za miastem można tak było jeździć kilometrami.
Anna miała zawsze bardzo dobry kontakt z rodzicami. Nie buntowała się nawet jako nastolatka.
Mama nigdy jej niczego nie zabraniała. "Kiedy chciałam zanocować po imprezie u przyjaciółki, mówiła spokojnie: Przyjedź lepiej do domu, wyśpisz się wygodnie w swoim łóżku, a rano pojedziesz do znajomych, by pomóc im sprzątać. Wypoczęta i pełna energii. I jak ja mogłam buntować się przeciwko takim argumentom?" - śmieje się. I dodaje: "To chyba po niej odziedziczyłam zdrowy rozsądek".
Ojciec zawsze był dla Anny takim "objaśniaczem świata". Kiedy na przykład jechali na wycieczkę, umiał odpowiedzieć na każde pytanie dotyczące mijanego miasta. Ania uwielbiała też jego wspomnienia z lat studenckich, kiedy na motorze zwiedzał Europę.
"Wiem, że jestem szczęściarą" - mówi. "Dostałam na starcie wiele od życia. Świetnych rodziców. Dobre dzieciństwo. Brata przyjaciela. Znajomość języków obcych. Podróże. I kilka talentów".
Jako 18-latka wzięła udział w castingu do "Idola". Nie przeszła. Kiedy stanęła przed jury, ze stresu zapomniała tekstu. "Nigdy wcześniej nic takiego mi się nie zdarzyło. Mam dobrą pamięć! Ale widocznie nie był to mój czas" - wspomina. Dziś już bez przeszkód realizuje marzenie z dzieciństwa - występuje w dwóch teatrach: Współczesnym i Romie, gra w popularnym serialu "Miłość nad rozlewiskiem".
Co dalej? "Nie boję się marzeń! Może więc kiedyś, jak los będzie mi sprzyjać, nagram płytę?!" - śmieje się księżniczka.
Iwona Zgliczyńska
Nowy większy SHOW - elegancki magazyn o gwiazdach! Jeszcze więcej stron, więcej gwiazd i tematów! Więcej przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu, w sprzedaży od 14 marca!