Faceci też są wrażliwi
Twierdzi, że mężczyzna nie musi być twardzielem. Uwielbia rozmawiać z kobietami. Same się o tym przekonałyśmy...
Dlaczego pan nie lubi rozmawiać przez telefon?
Piotr Grabowski: - Bo lubię patrzeć w oczy.
Pan odnosi mój płaszcz?
- Oczywiście.
Irytuje pana, że dzisiejsi mężczyźni przepychają się przed kobietami w drzwiach?
- To smutne. Ale to chyba wynika z jakiegoś zagubienia związanego z emancypacją kobiet. Pewnie mężczyźni obawiają się dziś, że ich zachowanie zostanie odebrane jako dziwne. Mój ojciec podawał rękę matce, kiedy wychodziła z tramwaju.
Gdyby dziś pan tak zrobił, to faktycznie poczułabym się dziwnie.
- Dla mnie to nie jest gest wobec kobiety słabej czy ułomnej. To jest po prostu gest życzliwości.
Zmieńmy temat na ważniejszy. Debiutuje pan właśnie jako reżyser. Podobno "enVogue" to sztuka mądra i zabawna. O kobietach i dla kobiet.
- Napisana specjalnie dla Beaty Kawki, którą znam od lat. Beata, wiedząc, że myślę o reżyserii, przyszła do mnie z tą propozycją. A ja dostrzegłem w niej potencjał, bo były dobre dialogi i ciekawe postacie. Dziś widzę, że aktorzy mają dużą przyjemność w graniu tej sztuki. Czują się komfortowo i wiedzą, co robić na scenie. Będąc aktorem wiem, że to znak, iż wykonałem swoją robotę jak należy.
Czego dzięki tej pracy dowiedział się pan o kobietach?
- No, nie wiem... A pani czego ostatnio dowiedziała się o mężczyznach?
Że jesteście do nas, kobiet, podobni.
- I to panią przeraża?
Przeciwnie, fascynuje. Bo płaczecie, odprowadzacie dzieciaki do szkoły, zmieniacie pieluchy... Jak baby!
- Faceci też potrzebują wyrażania emocji. Przez lata mieliśmy wtłaczany wzorzec silnego wojownika i myśliwego, który musi być twardy i przynosić na własnych plecach upolowaną zwierzynę, nigdy nie zapłakać. A my też przecież jesteśmy ludźmi, często wrażliwymi.
Teraz możemy pana zobaczyć w "M jak miłość", "Nad rozlewiskiem", "Na krawędzi" i chyba w "Barwach szczęściach".
- Nie jestem pewien, ale chyba ten ostatni serial ma już zakończony wątek ze mną (śmiech).
Nie ogląda pan siebie w telewizji?
- Nie!
Ale szczęście do dobrych serialowych partnerek to pan ma: Kuna, Brodzik, Ostałowska. Mogę prosić o dwa słowa o każdej z nich?
- Bardzo zaprzyjaźniłem się z Izą. Jest dziewczyną o ogromnej inteligencji i temperamencie. Natomiast z Dominiką praca na planie to czysta przyjemność. Ona ma talent i osobowość.
Podobno Dominika każe panu codziennie opowiadać na planie dowcipy. (śmiech)
- Takie dostałem od niej zadanie, żeby dzień zacząć miło i śmiesznie.
Poproszę o ulubiony dowcip Dominiki.
- Jest ich parę, ale głównie niecenzuralne. Żaden nie nadaje się do powtórzenia.
Jaka jest Joanna Brodzik?
- Przyjaciel. Można z nią o wszystkim porozmawiać. Wzbudza zaufanie.
Pan potrafi przyjaźnić się z kobietami?
- Uwielbiam. Mówi się, że to nie jest realne, bo w takich sytuacjach natychmiast można się zakochać. Jakoś ja nie zakochuję się od razu. A jeśli ktoś ma potrzebę ciągłego zakochiwania się, to i tak się zakocha, nawet z nikim nie rozmawiając, tylko patrząc mu w oczy. Ale ja uwielbiam rozmawiać z kobietami. I mam szczęście do takich spotkań.
Lubi pan grać na Mazurach w serialu "Nad rozlewiskiem"?
- Takie oderwanie się na kilka dni od Warszawy jest fajne i pozwala lepiej wejść w rolę. Nie trzeba biec do domu i jeszcze po drodze obskakiwać dubbingu.
Wolałby pan uciec na wieś?
- Zdecydowanie nie jestem typem miejskim. Jeśli widzę gdzieś swoją starość, to tam, gdzie jest cisza. Miasto kojarzy mi się z samotnością.
Tęskni pan za rodziną, gdy wyjazdy są dłuższe?
- Oczywiście, że tak. Ale Mazury przecież nie są daleko. Potrafię skoczyć nawet na parę godzin do domu.
Ciekawa jestem, czy potrafi pan snuć się bez celu po domu, w piżamie?
- Aż tak to nie. Ale potrafię spędzić dzień tak, że nigdzie nie pędzę, że nie muszę mieć szczelnie wypełnionego grafiku, by przeżyć. Potrzebuję takich dni, by móc sam ze sobą iść na spacer.
Pan jest zen?
- Nie. Ale przygotowując się do roli w "Sile wyższej" dużo czytałem o buddyzmie i okazało się, że moje postrzeganie świata czasem jest podobne.
Poproszę o konkrety.
- Trudno tak w knajpie o takich rzeczach...
Niektórzy po tym serialu zaczęli się zastanawiać, czy nie pogubili się w miejskiej dżungli?
- Wielu z nas wkręca się i nie widzimy, jak daleko jesteśmy wkręceni. Cały czas wydaje nam się, że to kontrolujemy. Ale pomału zaczynamy się zmieniać. W pewnym momencie okazuje się, że nie potrafimy żyć daną chwilą i tylko gdzieś pędzimy, nie wiedząc za czym. Za adrenaliną? Za przymusem wewnętrznym? Za karierą? Ciągle w pędzie, w pędzie. Brakuje czasu, by usiąść i spojrzeć, jaka jest pora roku.
Podobno miał pan taki czas kompletnie bez pracy.
- Kiedyś. Prawie przez rok. Taka sytuacja jest ogromnie trudna, zabija każdego. Dlatego metodą prób i błędów próbuję znaleźć złoty środek. W naszym zawodzie jest tak, że albo masz kilka propozycji na raz, albo cisza i o tobie zapominają. Dlatego też myślę o alternatywach takich jak reżyseria.
Jak pracowało się panu z Anną Dereszowską na planie serialu "Siła wyższa"?
- Super, bo Ania jest świetną aktorką. Nie było konfliktów? Jeśli jest wzajemne zaufanie, to można sobie powiedzieć: spróbuj zrobić to inaczej. I nikt się nie obrazi.
Sport pomaga panu na co dzień?
- Zawsze staram się rano pobiegać. Dziś udaje mi się spokojnie zrobić dziesięć kilometrów. W liceum byłem wysyłany na różne zawody, bo miałem dobrą wydolność. Teraz udało mi się wrócić do dawnej formy.
Pamięta pan swój pierwszy bieg po przerwie?
- (śmiech) Mordęga, mordęga. Umierałem...
Biegł pan w ciemnych okularach, żeby nie było obciachu?
- (śmiech) Aż tak to nie. Ale chyba czapkę z daszkiem założyłem.
Podobno jest pan kibicem...
- Mama zaszczepiła we mnie tę pasję. Kiedy polska reprezentacja grała w piłkę nożną albo transmitowano olimpiadę, wychodziła do kuchni, bo była tak rozemocjonowana. Kiedy Bronisław Malinowski finiszował na ostatniej prostej w biegu na 3000 metrów z przeszkodami, mama krzyczała i podskakiwała pod sufit. Jako jej syn nie miałem wyjścia. Musiałem iść tą samą drogą (śmiech).
A jakiś szalik pan ma?
- Nie. Czy to znaczy, że nie jestem kibicem?
Zabiera pan dzieci na trybuny czy raczej oglądacie mecze z wygodnej kanapy?
- Oczywiście, że czasem zabieram. Przecież dziś jest to już bezpiecznie i oczywiście bardzo ciekawe.
Słyszałam też, że nałogowo czyta pan książki?
- Tak. I dzięki temu, że kiedy tylko mogłem, czytałem moim dzieciom wieczorami, one dziś uwielbiają same czytać. Bardzo jestem z tego dumny.
Co pan teraz czyta najmłodszej córce Lenie?
- Wczoraj - "Klarę". To jest taka bardzo śmieszna seria o starszej siostrze i jej młodszym bracie. A od czasu do czasu "Baśnie Andersena".
A jakie książki sprawiły, że pan sam kompletnie stracił poczucie czasu i rzeczywistości?
- Kiedy odkryłem "Władcę pierścieni", na tydzień zniknąłem z rzeczywistości. Ostatnio w taką podróż zabrała mnie "Droga" Cormac McCarthy’ego. Wybitny, genialny pisarz, precyzyjny i bezwzględny w pokazywaniu ludzkiej natury. Ale czasem kiedy sobie w domu czytam, dręczę się, że może powinienem uczyć się tekstu, a może coś popracować. Ale walczę ze sobą.
Słyszałam też, że jest pan kociarzem.
- Dziwna sprawa, bo ja zawsze wolałem psy. Takiemu zwierzakowi to patrzysz w oczy, rzucisz mu patyk, wiesz, o co mu chodzi. A tu okazało się, że nagle mam kota rasy Devon Rex, który w dodatku wygląda jak kosmita, bo ma sierść pofalowaną jak karakuły. To jest kot, który ma dużo z psa. Kiedy przychodzę do domu, stoi przed drzwiami i mnie wita. Aportuje, wszędzie za mną chodzi.
To prawda, że potrafi pan zadzwonić do kociego psychologa, kiedy Fredzia się obrazi?
- Zdarzyło się. Zadzwoniłem do znajomych i rozmawialiśmy o pewnym wybryku kota. Oni mi powiedzieli, żeby dzwonić do psychologa.
Kot się na pana obraził i...
- Zrobił kupę tam, gdzie nie powinien (śmiech). Ważna sprawa, więc zadzwoniłem, pani wybaczy, do tego psychologa i on mi powiedział, żebym kota przeprosił. Pytam się, za co. A psycholog: "Nieważne. Ważne, żeby przeprosić i kupić w prezencie coś czerwonego". Pomyślałem o porsche.
Tu pana mam! Więc jednak męska słabość do samochodów. Był pan z Anną m.in. na rajdzie terenowym w Maroku. Co w tym jest fajnego?
- Adrenalina. Sprawdzenie się we dwoje w ekstremalnych warunkach. Na pustyni. Nad przepaścią.
Najtrudniejsza sytuacja?
- Byliśmy z Anią blisko dachowania na wydmach. Strzeliły nam poduszki powietrzne.
Pan tak umie otworzyć maskę i zamienić pasek klinowy na rajstopę?
- Nie właśnie, nikt mnie tego nie nauczył, ale idę do przodu. I sądzę, że wszystko jeszcze przede mną. Więc w końcu i to zgłębię.
Iwona Zgliczyńska
SHOW 09/2013