Fajna babka
Właśnie po raz ósmy w karierze została laureatką Złotego Globa. Za rolę Margaret Thatcher może dostać trzeciego Oscara. Nigdy nie uderzyła jej do głowy woda sodowa. Dlaczego?
Od trzydziestu dwóch lat żyje z tym samym mężczyzną - Donem Gummerem, cenionym rzeźbiarzem. Ponieważ Don sam jest artystą, doskonale rozumie emocje, jakie za każdym razem targają Meryl podczas pracy nad rolą. Omijają ich afery i skandale. Są rodzicami czwórki dorosłych dzieci. Przed laty w jednym z wywiadów aktorka tak mówiła o ich wychowaniu: "Nie interesuje ich, kim dzisiaj byłam - pisarką, kucharką czy widmem z kosmosu. Dla nich ważne jest, że w domu, jak co wieczór, pali się ogień w kominku, a w kuchni pachnie pieczona baranina".
Miała szczęście do mądrych mężczyzn. W 1976 roku, tuż po ukończeniu studiów dramatycznych na Uniwersytecie Yale, kiedy występowała na deskach nowojorskiego teatru, poznała Johna Cazale'a, piętnaście lat starszego od siebie aktora, przyjaciela Ala Pacino. Zaręczyli się podczas wspólnej pracy nad filmem "Łowca jeleni" (1978). Ich idyllę przerwała choroba Johna - zdiagnozowano u niego nowotwór. Meryl opiekowała się nim do końca. "Ciągle mam w pamięci ostatnie dni Johna. Wpłynęły na wszystko, co wydarzyło się później" - przyznaje dziś.
Po śmierci narzeczonego wraz z bratem przeprowadziła się do pracowni jego przyjaciela, Dona Gummera. Młody rzeźbiarz poprosił rodzeństwo o przypilnowanie swojego atelier, bo wyjeżdżał właśnie do Europy. Jego podróż nie trwała długo. Zakochał się bez pamięci w młodej aktorce. Pobrali się jeszcze w tym samym roku. Praca sprawia jej wielką radość. Niektórzy nazywają ją wręcz "grającą maszyną", choć ona zaprzecza, jakoby była pracoholiczką. Mówi, że uwielbia długie przerwy między filmami, kiedy może sobie trochę poleniuchować. Gdy już zaczyna pracować, oddaje się temu z wielkim zaangażowaniem.
"Zamknęłam się w swoich czterech ścianach, czytałam, wkuwałam, ćwiczyłam, przemawiałam" -
mówi. I dodaje: "Kosztowało mnie to sporo nerwów". Opłaciło się. Film "Żelazna Dama" jest najważniejszym obrazem roku. Dziennikarze zachwycają się Meryl. "W tym przypadku nie można już mówić o aktorskim kunszcie. To raczej inkarnacja Meryl w postaci Margaret Thatcher" - chwali aktorkę dziennikarka "Vogue'a".
Właśnie rola brytyjskiej pani premier może przynieść Meryl trzeciego w jej karierze Oscara. Właśnie dostała statuetkę Złotego Globa. Podczas ceremonii doszło do zabawnej sytuacji. Kiedy Colin Firth odczytał nazwisko artystki, Meryl Streep była tak zaskoczona, że idąc na scenę, zapomniała okularów. Miała później problem, by odczytać tekst z podziękowaniami. To jednak i tak pestka w porównaniu z tym, co wydarzyło się podczas ceremonii wręczania Oscarów w 1980 roku. Wtedy statuetkę za rolę w "Sprawie Kramerów" gwiazda przypadkowo zostawiła w toalecie! Gdyby i tym razem stało się podobnie lub gdyby Akademia Filmowa postanowiła nie przyznawać w tym roku aktorce nagrody, Meryl nie będzie się nad sobą użalać.
Kiedyś, gdy po jednej z ceremonii wróciła niepocieszona z pustymi rękami, usłyszała od męża: "Mleko się skończyło i nie mam czego ci dolać do kawy. To jest powód do zmartwienia, a nie jakieś tam figurki. Chcesz, to ci coś wyrzeźbię. Postawisz to sobie na kominku".
Andrzej Grabarczuk